Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 23 grudnia 2012

Życzenia


Życzę Wszystkim tu zaglądającym dużo zdrowia, czasu, aby pochylić się nad ważnymi rzeczami, umiejętności spychania rzeczy mało pilnych w kąt. Życzę Wam, żeby radość Świąt przepełniła Wasze domy. I niech każdy otrzyma w święta to, czego pragnie najbardziej.

czwartek, 6 grudnia 2012

co kusiło z półek przed 6 grudnia, a co nadal kusi


Moja długa lista zakupowa się zmniejszyła, ponieważ Mikołaj przyniósł książki dorosłym, dla naszego beniaminka było ukochane lego.

Jonas Jonasson, Stulatek ,który wyskoczył przez okno i zniknął - dostał się mojemu mężowi, ale oczywiście mu podkradnę i przeczytam.

J. K. Rowling, Trafny wybór - odnalazła w swojej paczce moja mama. Mam nadzieję, że jak zwykle Padma ma gust podobny do naszego i nie był to nietrafiony zakup.

Tishani Doshi, Poszukiwacze szczęścia - to oczywiście pisarka pochodząca z Madrasu w Indiach a to już powód, aby się znalazła w mojej biblioteczce.

Lee Child, W tajnej służbie – został zakupiony dla dziadka, poszukiwacza sensacji. Wolę jak czyta dobry kryminał niż kiepskie wiadomości niespełnionych literatów z różnych popularnych portali.

Jeszcze ciągle walczę ze sobą, żeby nie kupić:

Sue Townsend, Adrian Mole lat 39 i ½ – przeczytałam wszystkie opowieści o 13 letnim Adrianie i chętnie dowiem się jak się ma dorosły Mole.

Vikas Swarup, Sześcioro podejrzanych- to oczywiście znów moje indyjskie zainteresowania.

Salman Rushdie, Dzieci północy- kusi mnie nowe wydanie, piękne, ale równie drogie.

Pod choinkę też przyjdą do wszystkich książki, ale w związku z tym, że czytują mojego bloga czasami nie napiszę, co też Mikołaj znalazł na półkach księgarni.

Lucjan tym razem dostanie morze książek z Mikołajem w roli głównej, ale będą też mapy i zimowe opowieści.

Oczywiście też udało mi się upolować Misię na aukcji na allegro. Będzie to nasz 7 miś z akcji „kup misia”. Zdjęcie naszej kolekcji wkrótce.

piątek, 30 listopada 2012

smutki zakupowe?....


Znów miałam maraton sklepowy. Nie, wcale nie dlatego, że kocham łazić po sklepach. Nienawidzę tego. Zwyczajnie musiałam nabyć zabawkę na urodziny Luckowego kolegi, przy okazji zaopatrzyć worek Mikołaja w jakiś drobiazg dla Lu i chciałam luknąć czy nie kupić czegoś po choinkę pozostałym domownikom. I nic. Nic mi się nie podoba. Nawet na misie z tegorocznej edycji Kup misia już nie czekam, chociaż oczywiście kupię misia, bo mamy z każdego roku po jednym. Jakoś nie podzielam zachwytów nad projektantami mody i ich super pomysłami. Celebryci zrobili misie dla celebrytów. Chociaż może pokoleniu monster coś tam takie mało przytulne pluszaki przypadną do gustu. Ja odpływam. Mówię ble. Skończy się na tym, że każdy w domu dostanie książkę, bo na szczęście jeszcze wydają wartościowe rzeczy. Chociaż coraz częściej na topie są również książki celebrytów, pełne nylonu, koronek ze sztucznej nitki i wypolerowanej głębi. Zwykle o tych dziełach jest głośno, są uwielbiane przez media, potem pakowane w złoty celofan z brokatową wstążką i lądują na dziale: „jedynie słuszne prezenty”. Omijam ten dział szerokim łukiem. Wybieram te ciche wydania, gdzie wystarczy na chwilę pochylić się nad kartą książki, żeby już wiedzieć, że to właśnie to. Przytulne, głaszczące serce i duszę słowa, wsparcie, otucha i radość lub smutek. W każdym razie emocje. I misie też powinny takie być, szczególnie te grudniowe. Nieodziane w nylon i koronki, które odbiją się głęboką raną na zziębniętej skórze, ale ciepłe, puchate, otulone w miękką wełenkę, bawełniane piżamki. Misie z sercem chcę. I wybieram książkę Kasdepke lub Beręsewicza, bo oni to ciepło mają, chociaż młodzi, popularni i na swój sposób nowocześni.

W następnej notce zapiszę, co mam na swojej długaśnej liście, w słynnej przechowalni Merlina. Postaram się zdradzić też co Lu dostanie pod choinkę.

Tymczasem oddam się poszukiwaniu butów dla Lu w normalnej cenie i robionych w Polsce, chciałabym też koc, koniecznie nie z Chin. Zasiądę, więc przed kompem, zagryzając domowej roboty panirem, który robię z mleka prosto od krowy. Korzystam, bo to za chwilę będzie już niemożliwe. Podejrzewam, że mleko też będzie z Chin.

poniedziałek, 19 listopada 2012

tytuł zobowiązuje a tu groch z kapustą....


Misz masz będzie w tym wpisie totalny, bo się nazbierało jak to u mnie bywa tematów, ale się ich na papier przelewać nie chciało. A właściwie na ekran komputera, bo papierowe notatki to robię już tylko w hindi, a to z prostego powodu, że nadal nie kumam jak to zrobić, żeby móc pisać w dewanagari na kompie.

Jak już wspomniałam w poprzedniej notce, moje recenzje książek dla dzieci się ukazały i w grudniu jeszcze też się pojawią na portalu, więc nie będzie ich na blogu. Postaram się na grudzień powybierać książeczki tematycznie związane ze świętami.

Właśnie. Święta. Mamy listopad a wszyscy już trąbią o świętach. Mój konsumpcjonizm usiłują pogłębić i tym samym pogorszyć mój stan wszelkie sklepy, reklamy, ulotki. Muszę mieć, muszę kupić, odmienić swoje życie, wnętrze, powłokę cielesną. Oczywiście walczę z tym bezskutecznie, bo i tak złapią mnie na kapcie w renifery. Uwielbiam wszelką tandetę w renifery. Kocham puszki na pierniki, bombki szklane, łańcuchy świetlne, kubeczki w mikołaje, Szaruka w czapce mikołajowej (a nie mam takiego kubeczka w domu, powinien być duży i z napisem wesołych świąt). Lubię w domu zapach pieczonych pierniczków. Właśnie dziś upiekła się pierwsza partia ciasteczek, a wczoraj dzielnie z mamą odstawiłyśmy aerobik nad michą ciasta.

Pierwsza partia ciasteczek piekła się w czasie, gdy ja kwestowałam na rzecz stowarzyszenia Koliber i łzy łykałam widząc jak ofiarni są ludzie. Po raz kolejny przekonałam się, że mam absolutną rację wierząc w dobroć ludzką. I było mi to potrzebne, bo zaczynałam sączyć jadem, zarażając się od internetowych krytyków „nie widziałem, nie oglądałem, ale jestem nieomylny i wiem, że mam rację, to okropne jest i do skasowania”. A ja omylna istotka, która kocha kicz, złą literaturę, renifery, łabędzie w złotych ramach, truskawki i bitą śmietanę wiem, że nawet jak się podoba mnie to może się nie podobać moim najbliższym. I jakoś tak nie umiem gnoić filmu czy książki jedynie, dlatego, że nie w moim guście, a już szczególnie nie umiem tego robić, jeśli znam film jedynie z opowiadań.

Pierniki zaczęły proces przygotowań do świąt, co wcale nie oznacza, że jestem na dobrej drodze do przygotowań. Nawet kierunku do drogi jeszcze nie znam. Podziwiam osoby, które już wiedzą, co kupić, mają plan. Ja nawet jak plan zrobię to zapewne go zgubię. Porządki lubię, ale mam wrażenie, że jeśli zacznę sprzątać teraz to w święta już nie poczuję zapachu świeżo umytych okien. Umyłam, więc próbnie szybę w kominku. I tkwię w zachwycie nad ekologicznym sposobem doprowadzenia jej do super przejrzystości. A umyłam ją popiołem z kominka. Lekko zwilżony ręcznik papierowy zanurzałam w wiaderku z popiołem i czyściłam szybę. Zlazło wszystko i jest idealna. Polecam.

Wytłumaczyłam też synowi, że oprócz tradycji związanych z wiarą są też tradycje świeckie. Telewizja ma tradycję taką, że zawsze w adwencie pojawia się „Szklana pułapka”, kolejne jej części prowadzą nas do świąt a dzień Wigilii możemy obejrzeć „Kevin sam w domu”, co oczywiście obiecałam Lucjanowi. Czas najwyższy, żeby poznał to dzieło. Mam jedynie nadzieję, że tradycja w tym roku dopisze i nic nie zmienią.

Nadal też prowadzimy kampanię przeciwko reklamom, bo mam dość słuchania, że najlepszy jest ten sok, te płatki, te zabawki, bo tak powiedziała pani w reklamie. Młody już kuma, ale wybiórczo.

Skończyłam w tym miesiącu dwie książki z zakupionego stosiku, obie były doskonałym wyborem i cieszę się, że znalazły u nas ciepły kąt.

Zapiski hinduskiej służącej, Baby Halder, Prószyński i S-ka, 2012

Prawdziwa opowieść bengalskiej kobiety. Opowieść o jej trudnym dzieciństwie bez matki, dorastaniu, małżeństwie, macierzyństwie, pracy. Jak każdego zadania w swoim życiu tak i zadaniu spisania swojej opowieści podjęła się z zaangażowaniem. To niesamowita historia, bardzo poruszająca. Gdzie kończy się granica cierpienia? Jak wiele można znieść? Poniżenia, głodu, porodów prawie bez lekarza, bicia, pracy ponad siły? Jak żyć, aby nie zapomnieć o człowieczeństwie? Baby pragnęła niewiele. Chciała być kochana przez rodziców, marzyła, żeby mieć matkę. Chciała dogadywać się z mężem, wykształcić dzieci. Jednak, aby spełnić, chociaż to ostatnie marzenie musiała przeciwstawić się odwiecznej tradycji, musiała przerwać pasmo przemocy, odejść od męża, znaleźć pracę i pomóc normalnie żyć swoim dzieciom. Nie było to łatwe. Ciągle pytano ją, dlaczego jest sama. Nie jest łatwo w Indiach samotnej kobiecie. Nawet, jeśli żyje uczciwie postrzegana jest jak kobieta lekkich obyczajów. Baby miała wiele szczęścia. Znalazła uczciwego pracodawcę, nauczyciela, który zobaczył w niej nie tylko doskonałą służącą, ale również kobietę o talencie literackim, kobietę, która umie i chce żyć godnie. Ktoś taki jak ona może być wzorem dla innych kobiet. Polecam, książkę czyta się szybko, ale zostawia w głowie wiele pytań a w sercu pełno emocji.
Kristin Kimball, Brudna robota. Zapiski o życiu na wsi, jedzeniu i miłości, Czarne, 2012
Trzydziestoletnia dziennikarka prowadziła beztroskie życie miejskie, kiedy poznała farmera- ekologa, zadurzyła się w nim i polubiła pracę na farmie. Nie było lekko, zwątpień cała masa, błędów jeszcze więcej, Każdy następny dzień w życiu bardziej wariacki od poprzedniego. Wszystko wpisane w rytm przyrody. Doskonała lektura, nie czytać bez dostępu do świeżych warzyw, bo żal się robi przy opisach posiłków. Bardzo prawdziwa opowieść. Również polecam.
Filmów obejrzałam tak wiele, że już nie jestem w stanie nawet tytułów spisać. Jedne lepsze, inne gorsze. Jednak wszystkie indyjskie. Dla odmiany wybieram się na najnowszego Bonda.
 


czwartek, 8 listopada 2012

Kiler

Napisałam do profesjonalnej firmy deratyzacyjno- dezynfekcyjno- coś tam. Napisałam zgodnie z prawdą, że mam...hm nietypowy problem i nietypowy dom, bo do sufitu nie sięgnę nawet z drabiny, a jeśli nawet takie długie drabiny są to ja i tak nigdy na nią nie wlezę, bo już na szóstym szczeblu odczuwam wysokogórskie dolegliwości. Pan oddzwonił następnego dnia skoro świt. Nie mam pojęcia czy z ciekawości czy kierowany odruchem empatii. W każdym razie w okolicach południa mogłam osobiście poznać kilera os. Okazał się być miłym, dystyngowanym, siwym panem o stanowczych i stanowczo skutecznych sposobach walki z latającym robactwem. Uśmiercił osy i zapewnił nam spokój. Jeszcze kilka dni słyszałam brzęczenie w rozkołatanej duszy, ale już panuje cisza. W nocy, kiedy wszyscy śpią jedyne dźwięki jakie do mnie docierają to tykanie zegarka i trzewia lodówki, która pracuje jakby notorycznie coś trawiła.
Jesień zupełnie mnie otępiła, jak każdego roku zresztą. Nienawidzę zimna. Nienawidzę ciemności o 16 i o 6 rano. Nienawidzę deszczu, mżawki, śniegu. Jak się ściemnia dostaję obłędu w oczach i muszę coś upiec, koniecznie z dziką ilością kalorii uwalić się na kanapie i czytać.
Kanapa- dzięki matce chrzestnej Lu mamy wypoczynek, a nie kanapę. Super wygodny, mieszczący całą rodzinę, nawet jak jedna osoba akurat drzemie w pozycji zupełnie horyzontalnej. Lu dodatkowo odkrył, że nasz wypoczynek ma schowek na koce i wpadł na iście szatański pomysł, że jak ktoś z nas umrze, to będziemy mogli go tam złożyć, zamiast do trumny i kwiaty będzie się wtedy składać koło wypoczynku i świeczki też można zapalić w domu. Bardzo praktyczne mam dziecko.

wtorek, 30 października 2012

zima czy jesień

Za oknem u nas śnieg i mrozik, malutki ale jednak. W domu najcieplej pod kołdrą, bo postanowiłam oszczędzać i nadal kaloryfery zimne, grzejemy jedynie kominkiem. I wieczorem jak w domu ciepło zaczyna się problem. Mamy osy. Wyłażą z jakiegoś miejsca i grasują po domu. Moja wina, bo latem jak się zagnieździły na balkonie nad belką nie mordowałam.Teraz mamy towarzystwo w domu. A ja nienawidzę os i szerszeni. Pasjami. Znaczy się mogą żyć, ale czy koniecznie muszą u mnie?
Bilans dnia nie jest zachwycający: osy wyłażą nadal mimo pryskania. Zabijam i karmię nimi sikorki. Te są chyba zdziwione, że dostają osy do szamania.
Lucek przyszedł z przedszkola podrapany do krwi i z kartką, że się mamy wszyscy odrobaczyć, bo jakieś dzieci mają owsiki.Wymiękam. Spać do wiosny.Nie myśleć. Nie myśleć.

czwartek, 25 października 2012

Dzień pierwszy polowania

Jestem totalnie padnięta, nogi mi odpadają, głowa mi pęka i oczy mi się zamykają.
Pozwolę sobie jedynie wrzucić zdjęcia tegorocznych stosików:

środa, 24 października 2012

Targi książki w Krakowie

Jutro początek targów książki. Tym razem udaję się na otwarcie, a wdychanie słów ponowię w sobotę wraz z Lucjanem. Uwielbiam targi, chociaż zawsze czuję się zagubiona pośród tylu bogactw. Staram się, więc ciut przygotować, przeglądam ulubione internetowe księgarnie, spisuję ceny, szukam, co nowego wydano.
Tym razem wybór padł oczywiście na książki dla Lucjana, to one będą głównym celem mojego polowania. Okazuje się, że Młodemu brakuje jedynie….19 książek Grzegorza Kasdepki. Bagatela!
Chciałabym też dokupić książki o Elmerze i „Zjedz to sam”. Dla siebie koniecznie „Zapiski hinduskiej służącej”, „Złamane wersety” i chyba „Brudną robotę” muszę kupić, bo wczoraj zaczęłam ją czytać w empiku i dzisiaj miotałam się po domu, bo czegoś mi brakowało.
Nic więcej nie planuję. Co nie oznacza, że nie zostanę zaskoczona, opętana, pochłonięta przez ważne i ważniejsze książki.
Pieniądze podobno szczęścia nie dają. Powiedzcie to wygłodniałym czytelnikom na targach.
A co Wy kupilibyście na targach, jaką literaturę lubicie mieć w domu, a co pożyczacie z biblioteki?

środa, 17 października 2012

7 lat temu....świat zrobił się szary...


W sierpniu 2002 świat zrobił się kolorowy, barwny, pełny. 18 października 2005 świat umarł. Narodził się ponownie 2 stycznia 2007, przyniósł go nam w darze Lucjan. Jest to jednak już inny świat. Bez fizycznej obecności Misi, chociaż mój syn twierdzi, że Misia krąży w naszym krwioobiegu, w moim, w krwioobiegu taty, dziadków i jego. Nie zmienia to tęsknoty. Misiu kocham Cie i...kocham.

poniedziałek, 15 października 2012

Panir

W ramach próby poprawienia sobie nastroju zrobiłam dziś panir- indyjski ser.
gotujemy mleko, mieszając drewnianą łyżką. Mleko może być pasteryzowane w niskiej temperaturze, ale najlepsze sery wychodza z mleka żywego. Moje mleko pochodziło z gospodarstwa Figa z Mszany.
Jak mleko się zagotuje dodajemy sok z cytryny (można kwasek albo ocet, ale nigdy tak nie robiłam), na 3 litry mleka 6 łyżek (przeciętnie na 600g mleka 1 łyżka) i mieszamy, trzymając jeszcze chwilkę na ogniu, potem zdejmujemy z ognia i chwilkę jeszcze mieszamy, aż wytrąci się ser. Serwatka powinna być przejrzysta i lekko zielonkawa.Potem odcedzamy ser przez sito wyłożone gazą.
Płuczemy z resztek serwatki i wieszamy:
Jak odcieknie, kładziemy go w gazie na talerzu i przykładamy coś ciężkiego, żeby go spłaszczyć. Tak zostawiamy na godzinę.

Gotowy ser bronimy przed zjedzeniem, ukrywamy się z nim w bezpiecznym, odludnym miejscu i zjadamy. Można go smażyć, ale...u mnie zazwyczaj nie ma już co smażyć......

niedziela, 14 października 2012

Brak weny

Totalnie nie mam weny do słowa pisanego. I szczerze mówiąc nawet nie chce mi się zabrać za czytanie. Leży na półce trzecia część opowieści o Baśnioborze, na stoliku wala się Terzani „Nic nie zdarza się przypadkiem”, pod stolikiem czeka „Ginefobia w kulturze hinduskiej”, pokryła się kurzem.
Przeglądam net, wściekając się na notorycznie zawieszającego się explorera. I jedynie z dużą przyjemnością czytuję Lucjanowi każdego wieczoru Grzegorza Kasdepke. Stał się naszym domowym autorem, uwielbiamy jego książki i podejrzewam, że na targach zaopatrzymy się głównie w literaturę dla Lu.
Próbuję poznać mój własny ogród, chociaż żyje on głównie własnym życiem. Poznaję też dom w zmieniających się temperaturach. Jeszcze nie włączyłam kaloryferów dzielnie oszczędzając, od czasu do czasu palę w kominku. Przyszedł rachunek za prąd i jeszcze dychamy, nie jest źle. Mimo, że któregoś upalnego dnia byłam przekonana, że nadeszło klimakterium. Każda wizyta w toalecie na dole kończyła się zlewnymi potami. Było gorąco, na zewnątrz w słońcu ponad 40 stopni, zachodziło słońce a my od zachodu mamy okna wystawowe, więc siedząc w jadalni można się opalić na brązowo, ale co z tym kiblem? Znów poszłam umyć ręce, wracam mokra. Nic tylko klimakterium. I wtedy wrócił mój mąż i zdziwiony zapytał mnie, w jakim celu włączyłam grzejniki w ubikacji? Ja? Oczywiście sprawca zamieszania spokojnie bawił u sąsiadów, gdzie ma zaprzyjaźnioną rówieśniczkę. Teraz już pilnuję wszelakich kontaktów. Ostatnio przy wieczornym obchodzie stwierdziłam, że ktoś nam podłożył tykająca bombę w kuchni. To zegar w piekarniku, tylko czy przyjmą to w ramach gwarancji?
Nadal szukam pomysłu na własną działalność, bo na etat chyba szans nie mam. Dowiedziałam się, że do biblioteki publicznej to może ktoś mnie przyjmie, ale nie po moich studiach, bo skończyłam podobno bibliotekarstwo szkolne (na UP), bibliotekarstwo ogólne w modzie jest tylko to na UJ. No cóż, z modą zawsze było u mnie na bakier.
Zaczęliśmy już sezon chorobowy. Dziadek z grubej rury- usunęli mu woreczek żółciowy, Lucjan też poszedł na ostro, kończy drugi antybiotyk, pierwszy miał we wrześniu. Tym razem pokotem położył siebie i całą rodzinę. W domu brakuje nam jeszcze tylko mojej babci, ale ta chwilowo woli podziwiać Giewont ze swojego okna, chociaż odgraża się, że jak przyjdzie rachunek za prąd zgłosi chęć przeprowadzki do nas. A my planujemy też jeszcze jednego domownika, kota syberyjskiego. Musimy się tylko przekonać czy nasza astma i kot będą wzajemnie żyć.

poniedziałek, 1 października 2012

głupoto czemu nie bolisz.....

Oczywiście mówię o swojej głupocie. Suknię ślubną sobie zostawiłam, niby miała być dla Misi, teraz chciałam ją sprzedać a ona ma plamy. No i sama nie wiem czy inwestować w czyszczenie, bo jak narazie komisy mi powiedziały, że takie suknie to już dawno niemodne.
Ale przy okazji odświeżyłam sobie pamięć:

sobota, 22 września 2012

wtorek, 11 września 2012

moje notki o filmach obejrzanych na przełomie sierpnia i września

Ostatnio zaczęłam robić krótkie notatki dotyczące filmów, które oglądam. Robię je głównie dla siebie, żeby móc sobie przypomnieć czy widziałam jakiś film, bo zaczynam mieć z tym problem.Nigdy nie pamiętałam tytułów, o autorach już nie wspomnę. Zmieniło się to znacznie od chwili kiedy interesuję się indyjskim kinem, ale przy ilości tytułów oglądanych w ciągu roku jednak łapię się na tym, że nie pamiętam wszystkich nazwisk, tytułów.Tym razem notkę wstawiam na bloga, bo wszystkie tytuły o których piszę są warte uwagi.Pominęłam filmy, które mnie zmęczyły, albo te o których dość szybko zapomniałam.
PARINEETA przypomniała mi Devdasa, szczególnie z powodu równie irytującego, bezwolnego, gnuśnego głównego bohatera- Shekhara. No cóż, w końcu oba filmy są adaptacją utworów literackich Saratchandry Chattopadhyaya. Saif zagrał wyśmienicie. Pokazał ogromną miłość bohatera, ale wzbudzał złość swoją uległością wobec ojca i rozmemłaniem. Szczególnie zapadła mi w pamięć scena fortepianowa- genialna. Ta mieszanka złości i miłości, zawodu. Chociaż przyznam, że bardziej sekundowałam Girishowi (Sanjay Dutt ), od pierwszej sceny z wymianą korków zaskarbił sobie moją sympatię.
 Piękne zdjęcia Kalkuty, ładna muzyka i prześliczna Vidya- jednym słowem warto ten film zobaczyć.
DEEWAAR- porządne męskie kino akcji. Pełne brutalnych scen i patosu. Garstka zapomnianych przez rząd i armię indyjskich żołnierzy od lat jest maltretowana w pakistańskim więzieniu. Major, którego gra A. Bachchan trzyma swoich żołnierzy przy życiu, nie zaprzestaje też prób ucieczki. W Indiach nikt nie wierzy, że oni żyją, nikt prócz rodzin. Syn majora po otrzymaniu listu z Pakistanu postanawia na własną rękę uwolnić ojca.
Big B- szlachetny, doskonały dowódca. Rola skrojona dla niego.
 KK Menon- sadystyczny oprawca, zimny, smutny, zgorzkniały i nieziemsko przystojny.
 Sanjay- kradnie wszystkim ten film. Jedyna wielowymiarowa postać, niby anty hero, ubrany na czarno, używa zbyt wiele kohlu, zbyt wiele alkoholu. Cwaniak, twierdzi, że za kasę zrobi wszystko. Jednak w głębi serca jest patriotą. Pełnokrwista postać, pełna życia, emocji.
 Akshaya Khanna- był dla mnie mało wiarygodny, (chociaż biorąc pod uwagę jego słowa na początku filmu: „być może jestem słaby, ale chcę pokonać swoje największe lęki” to jednak wiarygodny jest, bo miałam wrażenie przez cały film, że on się boi, trochę jak chłopiec, który założył się, że wejdzie do ciemnej piwnicy i honor mu nie pozwala nawiać).
 Film się dobrze ogląda, nie przepadam za taką tematyką, ale warto było się przełamać. Przełamywałam się zresztą ze względu na Dutta, bo robię sobie właśnie festiwal jego filmów. Jakoś tak do tej pory mi umykał, chociaż nie twierdzę, że go nie zauważałam w filmach. Były to jednak epizody, a teraz wybieram główne role, albo, chociaż znaczniejsze.
 INDYJSKIE FILMY Z MOTYWEM NIEULECZALNEJ CHOROBY.
„Aashayein”, „ KHNH”, „180”, „Chakram”, „Four friends”, „Dasvidanya” i „Oy!” ( bazuje na temacie z “Love story”).
Każdy z tych filmów podobał mi się bardzo, wzbudzał przemyślenia no i emocje. Podobieństwa w przedstawionych problemach:
 - bohater chce spełnić swoje marzenia, zaznać radości.
 - nie chce krzywdzić swoich bliskich- nie powiadamia ich o chorobie, ucieka przed nimi.
 - bliscy chcą mu jednak towarzyszyć
 - wizja hospicjum, jako pięknego miejsca, otoczenie ogrodów, zieleni, ładne, chociaż skromne wnętrza. Idealna opieka. Wspólne zrozumienie między pacjentami, mimo różnorodności, złości i prób radzenia sobie z własną chorobą.
 - bank marzeń.
 - właściwie w każdym z filmów radość niesie dawanie jej innym, chory również może kogoś wspierać. Próbuję sobie przypomnieć czy widziałam w innej kinematografii podobny obraz hospicjum i stwierdzam, że chyba jednak nie. Nasza kultura spycha usilnie śmierć do ciemnego kąta, to temat niewygodny. Hospicjum zawsze źle się kojarzy, przecież nawet, gdy stoimy przed koniecznością pomocy hospicyjnej bronimy się przed tym. Tymczasem ta wizja indyjska opieki hospicyjnej jest niesamowita. Jest to marzenie oczywiście, ale w marzeniach przecież można sięgać gwiazd.
 Kolejne filmy, które obejrzałam to komedie, ciepłe, miłe i bardzo sympatyczne. A przy okazji dydaktyczne. MUNNABHAI M.B.B.S. Murli- don, który zajmuje się wymuszeniami, okupami, jak przystało na indyjskiego syna ma tylko jedną słabość, a mianowicie miłość do rodziców i pragnienie, aby sprostać ich oczekiwaniom. Dlatego też w momencie, gdy otrzymuje telegram, że rodzice przyjeżdżają jego banda zamienia siedzibę przestępców w szpital. Murli oszukuje bowiem od lat swojego ojca, że jest lekarzem. W ten sposób chce uszczęśliwić rodziców, spełniając ich ogromne marzenie. Tym razem jednak sprawy się komplikują, prawda wychodzi na jaw a don za wszelką cenę pragnie się zrehabilitować.
W filmie jest dużo różnych wątków, miłosny, gangsterski, społeczny.
 Jest to film o miłości- zarówno rodziców do dzieci jak i dzieci do rodziców, ale też o miłości do drugiego człowieka, o tym, że tak niewiele potrzeba, aby ktoś czuł się doceniony. Czasem wystarczy magiczny uścisk, jedno słowo, aby komuś odmienić życie. Jest to też film o tym, że lekarz nie powinien traktować pacjenta jak obiekt, jednostkę chorobową, warto zauważyć w pacjencie- człowieka. Bezlitośnie pokazane są procedury wypełniania papierków, formularzy w szpitalach. Nie tylko w Indiach tak przecież jest. Wszystko to jednak oglądamy w lekko zanurzonej w oparach absurdu komedii. Sanjay z twarzą smutnego spaniela i sercem siostry miłosierdzia wraz ze swoim na czarno ubranym przyjacielem bandytą są zabawni, sympatyczni a kiedy trzeba odrobinę groźni. Bardzo dobrze się bawiłam i polecam każdemu te komedie. Warto jeszcze dodać, że w roli ojca Murliego wystąpił prawdziwy ojciec Sanjaya Dutta Sunil Dutt.
 LAGE RAHO MUNNABHAI To kolejna błyskotliwa komedia z przesłaniem Rajkumara Hiraniego , jest to sequel „ Munnabhai M.B.B.S.” chociaż jest to zupełnie odrębna opowieść i trudno mówić o kontynuacji wątku. Mamy znów dwóch przyjaciół gangsterów Munnę i Cirkuta. Pracują dla Lucky Singha. Munna jest zakochany w Jhanvi i codziennie rano nad brzegiem morza słucha audycji radiowej, żeby przeżywać, jak ukochana mówi: „good morning, Mumbai”. Pewnego dnia Munna staje przed szansą spotkania ukochanej, trzeba tylko wygrać radiowy konkurs o Gandhim. Oczywiście gangsterzy załatwiają to porywając profesorów historii. I znów sprawy się komplikują. Gangster, który przedstawił się prezenterce, jako profesor zostaje zaproszony do niej do domu gdzie ma wygłosić wykład o Gandhim. Wykład dla staruszków, których porzuciły ich własne dzieci. Jedynym sposobem, aby się nie skompromitować jest….. wizyta w bibliotece. Munna spędza 3 doby czytając książki, aż w końcu objawia mu się Gandhi. Będzie mu towarzyszył i pomagał pokojowo rozwiązywać problemy.
 Znów w zabawnych sytuacjach, śmiejąc się do łez poznajemy ideę pokojowego protestu, poznajemy Gandhiego, zostają też pokazane kwestie społeczne, jak problem dziewcząt uznanych za magliki, czyli źle urodzone. Takim dziewczynom trudno jest wyjść za mąż, bo istnieje przesąd, że mogę sprowadzić na swojego męża nieszczęście. Poznajemy też problem porzucanych rodziców: „wychowałem czterech synów w jednym pokoju. Dzisiaj mają cztery domy. Ale żadnego pokoju dla mnie”. W Indiach film wzbudził ogromne emocje, podobał się i pozostawił ślad. Nastąpił wzrost wypożyczeni i sprzedaży książek o Mahatmie, Nehru, a także Nelsonie Mandeli i Lincolnie. Sadzono drzewka w czynie społecznym. Zamiast jajek i pomidorów do protestów używano kwiatów. Więzień Laxman Tikaram Gole pod wpływem filmu przyznał się do winy, aby nie przedłużać procesu.
 Przyznam, że i ja sięgnęłam po książki o Gandhim, które czekały na półkach na wolny czas.
 Bardzo żałuję, że nikt w Polsce nie podjął próby wypuszczenia tych dwóch filmów na nasz rynek. Szczególnie, że wydano tyle marnych filmów, kierując się jakimś dziwnym wyborem.

czwartek, 6 września 2012

wpis po miesiącu- kronikarsko i raczej o niczym

Nie ma mnie. Nie istnieję. O czym mam pisać? Ludzie mają cel, maja pracę. Pracują, płacą podatki, są użyteczni, nawet, jeśli oddają całą pensję opiekunce to utrzymują jakiegoś emeryta w tym kraju, polityków i innych. Moja praca to ustawiczne ścieranie blatu, mycie podłogi, pranie, prasowanie i…może naleśniczka syneczku. No właśnie, prasowanie. Niedawno jeszcze nie istniało w moim słowniku. Nie prasuję, bo to nie ekologiczne. Już prasuję, bo skoro pracujący prasują to, dlaczego ja mam tego nie robić? Prasuję. Wtapiam się w otoczenie. Barwy nie zmieniam, bo NIE PRACUJĘ ZAWODOWO. Czyli nie robię nic. Pozostaję, więc bezbarwna. Taki wpis tkwił w wordzie od tygodnia. No i sobie jest. Mniej lub bardziej adekwatny do mojego nastroju. Ogarniam rzeczywistość po wakacyjną. Młody przyzwyczaja się do nowego przedszkola. Nie jest źle. Twierdzi, że oba przedszkola są w porządku. W każdym jest jakiś łobuz i w każdym są fajne dzieci. Na szczęście okazało się, że panie dają się lubić, jedzenie da się znieść, (chociaż doskwiera mu brak drugiego, czytaj trzeciego śniadania, bo przecież zawsze w domu zjada pierwsze). Czeka na zajęcia dodatkowe, w tym roku chce chodzić nadal na basen, dodatkowo na szachy i zastanawia się nad tańcem. Niestety pani od pianina skutecznie zabiła w nim chęć grania. Smutne. A ja czekam na decyzję czy w tym roku będzie hindi i bardzo się boję, że może się okazać, że nie będzie. Pozostaną mi wtedy lekcje domowe i internetowe. Jednak należę do osób, które potrzebują kursu, grupy do mobilizacji i systematyczności. Trudno będzie uczyć się tylko w domu.

sobota, 4 sierpnia 2012

Plaża

Jechaliśmy dziś na plażę do Dębek z Lucjanem. Troszke wolno i ostrożnie, bo mój prawy palec u nogi nadal jest mega spuchnięty i boli, ale daliśmy radę. A w drodze jak zwykle prowadziliśmy ożywioną dyskusję: - mamo to napewno jest droga na Dębki? - tak synku - o mamo widzę już miasteczko plażowe, teraz zaparkujemy i pójdziemy taką drogą co można sobie wbić w nogę różne rzeczy a na brzegach tej drogi jest pełno śmieci i jak już zobaczymy, że śmieci są prawie pod nogami to będzie znaczyło, że plaża blisko. A te śmieci są dlatego, że ludzie mają urlop a takie niesienie puszki po piwie do kosza to też praca, co nie mamo???? Okazało się jednak, że droga jest wybrukowana, stoją nowe ławki z nowymi napisami po łacinie, śmieci też mniej.Zobaczymy co dalej. Lucjan zaczął wakacje,ja wracam za chwilę do domu, powoli odcinamy pepowinę. Misia zostanie z Młodym i będzie się nim opiekować,jak mawia Lu - Miśka jest zawsze z nim.

środa, 25 lipca 2012

wakacyjne lektury

Pochłonęłam kolejną książkę. Tym razem to "Rico, Oskar i złamanie serca" Andreasa Steinhofela.Rico zaprzyjaźnia się z Oskarem, razem też przyjdzie im się zmagać z kolejną aferą kryminalną. Książkę czyta się bajecznie szybko i trudno się oderwać.Jest świetna. Uwielbiam głównie słowniczek narratora. Oto kilka przykładów:
SZOK- kiedy jest się tak wzburzonym, że ciało i mózg ograniczają najważniejsze funkcje życiowe, żeby dojść do siebie, np. po wypadku samochodowym albo kiedy się zauważy, że lodówka jest pusta i wszystkie sklepy już zamknęli, nawet te otwarte do północy.
SZAMPAN-drogi napój z wyciśniętych winogron. Winogrona można też suszyć, wtedy robią się małe i pomarszczone i jako rodzynki lądują w "mieszance studenckiej" albo po namoczeniu w serniku. Nie ma ucieczki dla winogron. To prawdopodobnie najczęściej ścigany owoc świata.
Polecam książeczkę do zakupu do domowej biblioteczki. Chętnie po nią sięgnie dziecko, nastolatek, rodzic i dziadkowie. Ja już się nie mogę doczekać kolejnej części przygód chłopca i jego przyjaciela. A teraz wracam do lektury "Syna cyrku", trochę mi to czytanie nie idzie. Może nie lubię angielskiej literatury?

środa, 18 lipca 2012

kronikarskie sprawozdanie

W poniedziałek nastąpił czas generalnego mycia podłóg, już nie było odwoływania i przekładania, tym bardziej, że mój optymizm życiowy, czyli mąż zapowiedział powrót z wojaży na wtorkowy wieczór. W pewnym momencie zapętliłam się logistycznie i musiałam zasiąść na tarasie na dłuższą chwilę potrzebną powierzchniom płaskim do wyschnięcia. Tylko, co robić jak leje jak z cebra? Oczywiście czytać. Złapałam z półki drugi tom „Baśnioboru”. Podłogi wyschły na pieprz, potem ogarnęłam resztę, zbagatelizowałam sprawę obiadu, w końcu podobno w przedszkolu Młody jeść dostaje. Budzik pozwolił mi odebrać syna na czas. Skończyłam czytać o 2 w nocy i gdybym tylko wiedziała, że jest jakaś księgarnia czynna o tej porze byłam gotowa wyruszyć po tom trzeci. Sama sobie zmyłam głowę, że nie kupiłam jeszcze trzeciego tomu. Jak go dopadnę znów zniknę na parę godzin z rzeczywistości. Uwielbiam takie książki. W tym tygodniu udało mi się również obejrzeć sporo filmów. Znów oczywiście tylko tollywood, ponieważ najlepiej oddaje mój nastrój i pozwala mi odpocząć. Oczywiście przez wzgląd na język na liście znalazły się dwa filmy w hindi. Niedzielę przeznaczyłam na rozrywki dla syna. Nie było jednak łatwo zdecydować się co robimy. Młodzian najchętniej spędziłby czas u sąsiadki. Odmówił kina, podobno już „nigdy” nie pójdzie do multipleksu, bo tam go wystraszyli. Fakt, byli z tatą na „Epoce lodowcowej 4” i przed filmem puszczono krótki filmik Simpsonów, którego Lu panicznie się wystraszył. Zrezygnował, więc z multipleksu i poszliśmy do kina Agrafka na śliczny film o książkach „ Sekret Eleonory”. Jakże inny od kina akcji, które zagościło też w filmach dla dzieci. Film z przesłaniem. Podobało się i mnie i Lucjanowi. Agrafka ma też dwie cudowne zalety oprócz świetnych filmów w repertuarze: cena biletu nie zwala z nóg i nie ma reklam. Po filmie spędziliśmy długą chwilę w kolejce po lody sycylijskie, chociaż jakoś nie czuję ich wyjątkowości. Lucjan postanowił też po raz kolejny zobaczyć proces produkcji karmelków. Jak zwykle wyszedł zachwycony. A dziś wrócił jego tata i okazuje się, że przez ostatni tydzień Młodzieniec się nudził, tata jest najlepszy do zabawy i mogę sobie zrobić wolne. A jutro to lepiej, żebym miała długo zajęcia, bo panowie są stęsknieni za sobą. No i dobrze, bo postanowiłam poeksperymentować i wreszcie zrobić samodzielnie dosę. Muszę też przygotować się do jesiennego pieczenia chleba. Nadal szukam warsztatów w małopolsce. Mamy namiary na Bieszczady, ale może uda się coś bliżej.

sobota, 14 lipca 2012

co ja tutaj robię?

Ostatnie dni są moją totalną klapą. Ogólnie nic mi się nie udaje, cokolwiek wezmę w swoje łapy schrzanię. Zaczęło się tydzień temu od sernika, który był popisowym deserem w naszym domu. Wyszedł niezły, ale nie niebiański, bo nie dałam do niego masła. Potem wykipiała mi z termomixa zupa ze świeżego ogórka znacząc ślady na ścianach, przypaliłam moją ceramiczną patelnię. Nie mam pomysłu, co ugotować na obiad, jak wybieram się załatwić coś do Krakowa to mogę być pewna, że zastanę kartkę z napisem: przerwa urlopowa. Mam ochotę schować się pod kołdrę i przespać tydzień. Co ja tutaj robię? Jedyne sukcesy mam od dzisiaj, udało mi się zlikwidować plamy z paneli, które niczym nie schodziły. Zeszły pastą z wody i sody. Plamy z ubrań też zlazły przy pomocy sody i podobno niepiorących orzechów. Może one i niepiorące, ale okazały się skuteczniejsze od baterii niemieckich proszków do prania. Tylko czy to można nazwać sucesem? Wczoraj nie udało mi się zapisać do biblioteki w małym miasteczku. Okazało się, że tajemnicą poliszynela są godziny jej otwarcia. Co innego na stronie i wywieszce a inna rzeczywistość. Początkowo miałam trudność w znalezieniu biblioteki, 30 osób zapytanych w miasteczku nie miała pojęcia, że w ogóle takowa jest w ich mieście. I może nie dziwiłby mnie ten fakt, bo podobno jesteśmy nieczytającym społeczeństwem, ale jak ma się do tego wymiana książek, jaką dokonuję, co tydzień z sąsiadami? Ludzie chcą czytać i czytają. Oczywiście jak dojechałam do Krakowa, okazało się, że na otwarcie mojej starej osiedlowej biblioteki muszę poczekać godzinę. Ponieważ miałam spore ciśnienie, żeby w domu towarzyszyły mi, co najmniej dwie nowe książki postanowiłam sprawdzić jak dają jeść w barze momo na Dietla. Wywieszka przed barem wtapia się w szarość ulicy, która uważam, za jedną z obskurniejszych w mieście. Wnętrze też takie sobie, może nawet lepsze niż nazwa bar mogłaby wskazywać. Ale karta i jedzenie imponujące. Piękne sałatki, kuszące ilością kolorów. Dosa z ziemniakami a do tego sos orzechowo-czekoladowy, pierożki tybetańskie, zupy, lassi bananowe i słone, herbata indyjska, pilaw i jeszcze parę innych dań. Jadłam dosę, bo tej jeszcze nie odważyłam się zrobić sama w domu- pycha. Sałatki też świetne, chociaż jak na moje kubki smakowe mało wyraziste. Lassi słone z kuminem przyprażonym i zmielonym, troszkę zbyt wodniste, ale trudno o dobry jogurt, który gęsty będzie z powodu tłustości mleka a nie polepszaczy, mąki kukurydzianej czy innych dziwnych dodatków. Wolę, więc wodnisty, ale nieutuczony. Zapomniałam o ciastach, też można zjeść coś słodkiego i przy okazji zdrowego. Polecam, sama zachęcona smakiem dosy spróbuję ją zrobić w domu. I koniecznie też z ziemniakami, tylko oczywiście zrobię je na ostro.

piątek, 6 lipca 2012

pędzący czas

Niby leniwie czas płynie w upale, ale chyba mój oszalał.Ciągle mi go brakuje.Usiłuję się uczyć, przeżyłam imprezę na 25 osób, moja lodówka mało nie pękła. Wszystko się udało z wyjątkiem wyglądu serników, ale te mają to do siebie, że jak nie muszą to są piękne, a ja powinny reprezentować się ładnie to pękają i jest ogólna klapa. Obejrzałam chyba z 10 filmów, ostatnio wróciłam do bollywood ze względu na język i okazało się, że jednak dużo się przez ten rok nauczyłam. W ogrodzie mam pare poziomek, tymianek, szczypiorek i miętę, na tarasie dumnie pręży się bazylia i pietruszka, róże kwitną, georginie dziś pokazały kwiatki,zielone badyle pomidorów rosną.Parę dni temu wsadziłam do ziemi nasiona kolendry prosto z Indii i widzę, że kiełkuje.A ja szykuję się na jesienne sadzenie. Wczoraj odwiedziłam swoje stare miejsce zamieszania i ....nic mnie z nim nie łączy. Nie tęsknię, nie mam ciśnienia, czekałam na powrót do domu. Kocham moją wieś. Jeszcze tylko chętnie załapałabym się na jakieś warsztaty pieczenia chleba w piecu chlebowym, ale jak się nie uda to cóż, trochę wypieków spalę, może w końcu się uda. Chwilowo ze względu na oszalałe temperatury nawet zupy mi się nie chce ugotować. Ale zawsze można zrobić chłodnik.

czwartek, 14 czerwca 2012

fotorelacja

Fauna obgryzająca nam drzewka Fauna do zlikwidowania Flora potraktowana EM A wewnątrz króluje SRK. Obrazy malowała moja teściowa A w kuchni ostatnio króluje puszysty sernik (jak zwykle z blogu moje wypieki) A ogólnie leje jak z cebra, ciśnienie moje sobie poszło i zaczęłam się podejrzewać o jakąś chorobę, bo mam ochotę spać cały dzień i całą noc. Ledwo funkcjonuję.

piątek, 8 czerwca 2012

Brak czasu

Czas nie chce się rozciągnąć,muszę więc go jakoś zmuszać do elastyczności. Rezygnuję więc z wielu rzeczy na korzyść innych. Te inne to oczywiście nauka hindi która staje się coraz trudniejsza i ciekawsza, czytanie książek i oglądanie filmów. To ostatnie uprawiam w godzinach totalnie sowich. Jakoś ogarnęłam rzeczywistość, przywykłam do nowego domu i prowizorek, które będą musiały zagościć na dłużej, bo pieniądze nie rosną na drzewach (a szkoda). Nadal pustka w sprawie pracy, chociaż szczerze mówiąc dopiero zaczynam intensyfkować poszukiwania, po okresie chorób Lucjana kiedy prawie cały maj był w domu. Jego chorowanie też sprawiło, że schowałam się do swojej skorupki lęku, który zawsze przy takich okazjach się pojawia. Zaczynam być nie do życia,przestaję się kontaktować z kimkolwiek, nie odpisuję na maile, tylko trwam. Jedyny sposób, żeby przeżyć do moja pasja. Pozwala mi zapomnieć o lękach na 3 godziny. Potem wracają. Oswajam je. Szukam dla nich półek w moim mózgu na tyle odległych żeby ich nie widzieć i nie odkurzać przy codziennym sprzataniu. Tylko od święta

sobota, 2 czerwca 2012

dzisiejszy obiad- szczęśliwy kurczak

Dzisiaj w końcu skonsumowaliśmy ekologicznego kurczaka który trafił do nas do domu z początkiem maja i oczekiwał w zamrażarce na dzień kiedy wszyscy będą w domu i da się zjeść wspólny obiad. Kurczak pieczony z tymiankiem, ziemniaczki z rozmarynem a do tego sałatka indyjska z prażonym kuminem i chilli oraz mizeria. Na deser oczywiście nowojorski sernik.Dodam jeszcze, że ostatnie dwie noce wreszcie spokojne spędziłam na oglądaniu filmów z Maheshem. Wczoraj nawet udało się nam oglądać "Pokiri' razem z mężem, więc pełnia szczęścia. Jakoś udało mi się zapomnieć, że termin do laryngologa mamy na wrzesień,Młody nic nie chce jeść i znów ma chyba zatkany nos. A do Wieliczki w sprawie rehabilitacji to wcale mi się nie udało zadzwonić. No i co tam, od czego jest cały kolejny tydzień. Podobno Lu ma iść w poniedziałek do przedszkola.Nadzieja. I tego się trzymam. Chociaż czasem chciałabym jak ten kurczak poczekać w zamrażarce na lepsze czasy.

poniedziałek, 28 maja 2012

maj w ogrodzie

Zupa z błota
Moja lawenda.
maki i jej nieprzyjaciel mszyce
Nasza choinka
Prezent od sąsiadów na parapetówkę, śliczny, chwilowo cieszę nim oko gotując
chwasty czy łąka ?- częściowo nasza, częściowo sąsiadów

czwartek, 17 maja 2012

Jestem w kropce

Cisza na blogu tym razem oznacza burzę w moim życiu. Rodzinnie i domowo wszystko jest w porządku, oprócz niedomagań zdrowotnych Lu: od kaszlu alergicznego przez ból brzucha po zapalenie ucha. Trudno mi opisać tu co się wydarzyło, generalnie pełen matriks, scenariusz na odjechany film. Tylko nie mogę nic napisać. Ktoś bardzo zawiódł moje zaufanie, nie chcę temu komuś wykopać dołka powinnam więc sprawę przemilczeć. I tak zaangażowanych w sytuację było sporo znajomych i chyba cała wieś. W każdym razie otrząsam się. Próbuję wrócić do normalności. Tylko kto ukradł wiosnę?

niedziela, 6 maja 2012

Wielka miłość

Młody się zakochał w sąsiadce. Przebywa większość dnia u niej, albo są u nas. Ciągle mówi o niej i jak nie są razem- czeka. Każdy dzwonek do drzwi go uskrzydla. Stroi się, przebiera w czyste ciuchy, kąpie. Jak przyjaciółka wybywa- smutny, smętny, łazi po domu i wścieka się. A nasz dom, a właściwie ogród odwiedzają: sarny, jeże, ptaki różniste od bażantów, bocianów przez kaczki, nocą rechocą żaby, koty przemykają bokami, zające zagnieździły się koło kompostownika. Cisza, spokój i właściwie nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba. Uczę się uczyć w ciszy która tu panuje, ciszy, która czasami mnie przerasta.

wtorek, 1 maja 2012

kołomyja

Oddaliśmy mieszkanie, które wynajmowaliśmy od 2004 roku. Przez ostatnie dni doprowadzałam je do stanu błysku. A wcale nie jest łatwo zrobić lifting mieszkania z wielkiej płyty, szczególnie jak nagle zaskakują Cię upały. Jeszcze nie zdążyłam schować zimowych kurtek, a z kozaków wskoczyłam prosto do crocsów. I szlak mnie trafiał, że nie sadzę w ogrodzie tylko sprzątam. No to sąsiadka podrzuciła mi 10 wiejskich jajek a na dokładkę georginie i kany do posadzenia.Nasmażyłam górę naleśników i posadziłam roślinki a na koniec zastanawiałam się kiedy wyzionę ducha. Dziś jak wróciliśmy z ostatniego szlifu mieszkanka ledwo wlazłam do domu, dzwonek- przyszła koleżanka Lucjana, za nią kolega i tak dom rozbrzmiał dziecięcymi odgłosami. Potem poszli wszyscy na rowery, Młody zaliczył glebę (miejskie drużki znacznie się różnią od jeżdzenia po trawie i glinie), bandaże, woda utleniona, nowa lista zakupów do apteki- hurtowni i jak myślałam, że padnę od upału sąsiadka zabrała zgrupowanie dziecięce do swojej piaskownicy, wraz z Młodym oczywiście. Spokojnie mogłam się odświeżyć, odsapnąć i załapałam się jeszcze na kawałek cudnego ciasta z malinami jak odbierałam dziecię. Czyli jednak kocham życie na wsi, uwielbiam moich sąsiadów i dzieciaki, które oprócz soku, wody i żarcia nie chcą wcale żebym wymyślała im zabawy, cudownie bawią się w swoim gronie. Koniec dnia jest też ostatecznym końcem pewnego etapu. Klucze oddane (jeden komplet, bo jutro R. musi poprawić koloryt rury i parapetu), ale chociaż myślałam, że będzie mi żal i jeszcze miesiąc temu gdybym wygrała w totka kupiłabym to mieszkanie przepłacając nawet 200%, teraz już nie mam ochoty tam wracać. Zdjęliśmy zdjęcia Misi ze ścian i jest z nami, jak zawsze, wszędzie tam gdzie jesteśmy. Wracając z Krakowa Lu raczył nas opowieściami co widzi na drodze. - Mamo widzę kota, który wygląda jak krowa, jest biało- czarny, ma łaty, gdybym miał takiego kota, to mielibyśmy swoje mleko. R. się zbuntował, nie będzie doił kota. Jutro jadę na targ, oglądać wiklinę, kupić lawendę i zacząć wreszcie mieszkać na całego w swoim domu. A po długim wolnym kiedy nic nie można załatwić czeka mnie sporo spraw. Głównie załatwienie skierowań do pulmunologa dla całej rodziny, bo wiosna w rozkwicie zaowocowała nasiloną alergią. I dziś po pobycie w mieście jest gorzej niż wczoraj kiedy Młodzian był tylko na naszej wsi.

czwartek, 19 kwietnia 2012

domowy misz masz, a miało być o ogrodnictwie....

W domu jeszcze moc roboty i końca nie widać, ale jak mi mówią znajomi, kto ma dom ma wieczny problem z brakiem czasu. Chwilowo nic nie mogę znaleźć, wiecznie czegoś szukam, nie pamiętam gdzie postanowiłam zadomowić nożyczki do obcinania paznokci, rurę do odkurzacza i różne inne rzeczy częściej lub mniej często używane.
Lucjan jednak nie wytrzymał zmasowanego ataku wirusów przedszkolnych i jako któreś z kolei dziecko ze swojej grupy trafił do pani doktor z koszmarnym kaszlem. Pierwszego dnia sądziłam, że wieczór spędzimy w szpitalu albo na pogotowiu. Jednak moja kuracja przyniosła efekty i już drugiego dnia Młodzian ozdrowiał. Jednak przedszkole postanowiłam zastąpić mu ogrodem.
Posadziliśmy bratki od Ulli i stokrotki, które sam Lu kupił jeszcze przed przeprowadzką. Dziś Młody odkrył nasiona w spiżarni. Wylegliśmy, więc rano do blaszaka w poszukiwaniu narzędzi. Przestraszyłam mysz, bo jak ją zobaczyłam narobiłam takiego wrzasku, że sąsiad przyleciał. W każdym razie zabrałam z blaszaka narzędzia, które dało się zabrać nie wchodząc do środka, a jedynie wyciągnąć łapkami. Nie było to dużo i raczej każdy ogrodnik pękłby ze śmiechu. Po uszkadzaliśmy trawnik w miejscach jego łysienia plackowatego i zamiast trawy nasadziliśmy kwiatków, rumianków, smagliczki i oczywiście kolendrę, której zawsze mam paręnaście paczek w zasobach. Lu zrobił niezłe błoto, a potem zasiadł w fotelu między pseudo rabatami i śpiewał roślinom: „rumianku rośnij, będę cię ścinał na herbatę, mam dość roiboosa, wolę rumianek, a mama zje cię kolendro z ogórkami i innymi daniami indyjskimi, aaaaa, rośnijcie kwiatki,aaaaa”.
W domu Młodzian uczył się zmywać naczynia. Ręcznie, podobno na wszelki wypadek gdybym umarła ja i zmywarka. Zmywarka zresztą różnie się spisuje raz domywa super, raz nie. Często na garnkach z ikea mam osad, kubeczki domyte albo nie. I nie mam pojęcia, od czego to zależy. Najważniejsza rzecz Marysia nie rysuje zdjęć SRK na kubeczkach, domownicy złośliwie(?) wydrapywali często rysy na twarzy mego idola.
Nadal nie mam pojęcia, co chcę zasadzić na kawałku odgradzającym od sąsiada, tam gdzie mam większość okien wystawowych zresztą. Pigwowiec? I czym te okna zasłonić też nie wiem. Nie chciałam ich w ogóle zasłaniać, bo co mi przeszkadza traktor, ale podobno sąsiad ziemię sprzedał i w przyszłym roku zacznie się tam budowa domu. No i trzeba jednak pomyśleć o roślinach i zasłonach.
Wieczorem przerasta mnie cisza, słychać tylko sprzęty, które żyją własnym życiem- lodówka, piec gazowy, pompa, pracuje drzewo. I w oddali szczekają psy. W tej ciszy nie umiem zasnąć, nie umiem się też skupić. Oglądam filmy i mam potem kolorowe sny.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Z mojej nowej kuwety.

Chwilowo nie ogarniam tej kuwety. No cóż kuweta większa od wynajmowanego mieszkania znacznie, o jakieś…. 4 mieszkania. Biegam, więc bez ładu i składu- góra wywietrzyć, umyć łazienki, umyć podłogi, potem schody, dół maziam szmatą, bo mi już brakuje cierpliwości. Odnoszę zabawki, piżamki, szukam kapci syna, łapię pralkę, bo nadal mamy nasz stary wędrujący model. Na szczęście Marysi- zmywarki nie muszę pilnować. Próbuję zapoznać się z instrukcją piekarnika, kotłownia pozostaje dla mnie czarną magią. Wstyd przyznać, ale jeszcze nie zajrzałam do pieca i nie upiekłam chleba, nawet popiołu nie wygarnęłam. Hindi leży odłogiem, ogród czeka aż znajdę narzędzia. Biorę książkę o ogrodnictwie i nic nie kumam. Sama nie wiem, za co się najpierw zabrać. Dziś kupiłam 50 litrów ziemi, przytargałam do auta, zapakowałam i kurna pada. A planowałam skopać część trawnika zadeptanego przez rusztowania i nasadzić tam coś…? Żywopłot za mną chodzi, bo w kwestii ogrodzenia nie sprzyja mi totolotek. Jednego dnia chcę ałyczę, drugiego bambus, potem świerki, namawiają mnie na tuje, ale ja jednak tuje kojarzę z martyrologią. I nie pytajcie mnie, dlaczego, bo nie wiem. Wieczorem chcę coś obejrzeć i oglądam, własną poduszkę. Wczoraj spotkałam z 15 osób i każda miała dla mnie opowieść swojego życia. A mnie gonił czas. A po ogrodzie gonią sarny, bocian, bażanty i okoliczne psy. Tych ostatnich mam nadzieję się pozbyć, ale urządzenie odganiające ma dziwną baterię nie do kupienia. A sprzedają je bez baterii.
Ten wpis też nie ma ładu i składu jak ja. W każdym razie dałam znać, że żyję, chociaż podobno źle wyglądam. I powiedział mi to starszy pan ze starego osiedla. Szlak, on nie widzi na jedno oko, ja miałam makijaż a i tak wyszło, że padam z nóg?

niedziela, 8 kwietnia 2012

Wielkanocne śniadanie

Skromnie, ale i tak obżarliśmy się jak mopsy. A teraz otwieramy konkurs na imię dla zmywarki, trochę się spieramy w tej kwestii.

sobota, 7 kwietnia 2012

Życzenia

Życzymy Wszystkim dużo zdrowia, radości i spokoju.
Już ze swojego domu, prawie rozpakowani (czeka nas jeszcze jakieś 20 kartonów z 80).

sobota, 31 marca 2012

Kartonowo

W piątek firma dowiozła nam kartony- 45 sztuk. Już ledwo łaże po mieszkaniu, a kartony są złożone. Co będzie jak zacznę je składać i zapełniać? Chwilowo mam sny- koszmary związane z pakowaniem,układaniem.
I nadal nie skończyłam sprzątać. Dziś w pełnym zacinającym deszczu myłam kuchenne okno.
Szafki umyte, narazie wodą z octem i może im to wystarczy?
A to moje krokusy skąpane w deszczu
W związku z tym, że nie wiem jak będzie już dziś życzę Wam słonecznych Świąt, pełnych radości i wiary. I życzę Wam spełnienia marzeń.

niedziela, 25 marca 2012

Wielkie sprzątanie cdn.

Sprzątanie to taka durna praca, ile byś nie zrobił i tak trzeba to zrobić znów. Ptaszydła właśnie nasrały mi na świeżo umyte okna dachowe.Pył wyłazi z każdego kąta. Pokonaliśmy z R. okna do których powinniśmy mieć drabinę około 3 metrową, a my obskoczyliśmy drabiną majstra taką zwykłą 2 metrową.I są czyste.
Robimy i robimy a końca nie widać. Ale mamy krokusy. I już wiem, że to będzie mnie cieszyć najbardziej.Zamierzam nasadzić tymianek, szałwię i lawendę.I jeśli ktoś nas będzie odwiedzał to liczę na sadzonki, czegokolwiek, wszystko przyjmę.

wtorek, 20 marca 2012

wielkie sprzątanie

Zaczęło się- wielkie sprzątanie. w poniedziałek umyłam 4 okna do stanu idealnego, 3 do poprawki, umyłam też łazienkę mam nadzieję, że do stanu idealnego. Aczkolwiek może jeszcze coś wylezie. Okazało się jak zwykle, że chemia chemią, ale i tak z każdym brudem najlepiej radzi sobie "cud szmata".I dobrze, bo dzięki temu sprzątam tylko wodą z octem.
Po jednym dniu mam mega zakwasy.A zostało jeszcze duuuuużo, bardzo dużo.
W ogródku wylazły 4 krokusy- konusy.
Jutro dalej sprzątanie. Święta już spędzimy u siebie,ale zapewne nierozpakowani. Jeśli ktoś nas będzie chciał odwiedzić tylko z własnym żarciem. Jak nie zapomnę jutro aparatu wstawię jakieś zdjęcie.
Sprzątam i w wolnej chwili, kiedy nie gram w pędzące żółwie, nie robię pomidorowej, nie szukam dinozaura zagubionego i płaczącego próbuję się uczyć hindi,zajęcia w piątek a materiału dużo.
Ze smutkiem przyznaję nic nie czytam....Oprócz odszyfrowywania znaczków w dewanagarii ze zdaniami typu: gdzie jest najbliższy sklep, te buty są za ciasne,ile to kosztuje itp.
Wiosenne przesilenie.