Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 22 grudnia 2016

Życzenia Świąteczne

Życzę Wam wszystkim spokoju, radości oczekiwania, przysmaków na stole, umiaru we wszystkim, pogody ducha, zdrowia, słońca, oby Święta były takie jak lubicie.
 Cieszcie się sobą wzajemnie.
Czytajcie, spacerujcie, śpiewajcie, oglądajcie tylko to co da Wam siłę i odpoczynek.Dużo, dużo radości.


czwartek, 22 września 2016

w odpowiedzi na komentarze







https://www.facebook.com/koliberdladzieci/?fref=ts

Jak już pisałam to mój prywatny blog, ale w odpowiedzi na komentarze zamieszczam zdjęcia, nie wiem jak inaczej mam udowodnić, co robi Koliber.
Jednocześnie właściwie traci sens moja pisanina. Nie wyobrażam sobie bowiem pisania o dramach, poczynaniach Lucjana czy książkach. Ten blog nie dotyczył mojej pracy w Kolibrze i nie był kroniką działań Stowarzyszenia. Nie lubię supermarketów. Jeśli mój blog miałby zamienić się w supermarket, to nie widzę siebie w roli osoby go prowadzącej.

poniedziałek, 19 września 2016

czytamy lektury

Lucjan czyta "Pinokia".
-mamo dlaczego Pinokio nie musiał chodzić do szkoły, a ja muszę? Jestem jak Pinokio, najchętniej bym nie chodził do szkoły.
Kolejny rozdział.
- Mamo nie jestem jednak jak Pinokio. On jest jakimś dewiantem, zabił świerszcza gadającego.

poniedziałek, 12 września 2016

SŁOWA, SŁOWA

Synku sobota w angielskim pochodzi od nazwy Saturna, tak łatwiej to zapamiętasz i nie pomylisz z niedzielą. Zresztą w wielu językach tak jest....
ale, że co chodzi o przeceny w Saturnie?
kurtyna

wtorek, 6 września 2016

nadal wrzesień, a już nowy wpis?

Rozmowy z początkiem roku szkolnego.
-Mamo, na historii mieliśmy zastępstwo. Oglądaliśmy podręcznik. Ale wiesz, Pan nie pamiętał czego bogiem był Hermes.
- no, ale ty wiedziałeś? Czemu się nie zgłosiłeś?
- No co ty, matka, ja lubię tego nauczyciela najbardziej z całej szkoły, nie mogłem mu zrobić takiej wiochy.
Kurtyna.
Wizyta u laryngologa.
-mamo ten facet jest czadowy. Uwielbiam jak mnie bada laryngolog, zagląda mi do uszu, do nosa, do gardła. I chciałbym mieć takie krzesło do jeżdżenia po całym pokoju. Normalnie gościu jak z gry komputerowej. Kiedy następna wizyta?
Kurtyna.
Początek roku chwilowo przebiega bez większych problemów. Wychowawczyni nie spełnia norm urody według Młodego, ale może nadrobi wiedzą? Matematyk zaskarbił sobie uczucia Młodego, powinno pójść gładko. Wcześniejsze chodzenie do spania zaowocowało dłuższymi sesjami wspólnego czytania.
Czekam na początek wszelkich zajęć dodatkowych, krystalizują się powoli godziny.

Jedynie ciemność o zbyt wczesnej porze nie nastraja mnie optymistycznie. Obsesyjnie kocham lato, gorąco i słońce. I już cierpię.

piątek, 2 września 2016

1 września

Kto ukradł wakacje? Obudziłam się ze snu 1 września, w gwarnej sali gimnastycznej, gdy zniknął mi z oczu mój mega niezadowolony syn. 
Było bardzo fajnie, chociaż nie tak fajnie jak każdego roku. Sen zakłócali mi robotnicy,mam absolutną pewność, że złośliwie wykonywali wszelkie hałaśliwe prace od 6 do 8 rano, bo po tych godzinach było znacznie ciszej już na placu budowy toczącym się za moimi oknami.
Owa budowa zmusiła mnie też do wydania kolosalnej sumy na ubranie okien. Jak pomyślę, że za tą kasę mogłam kupić sobie bilet do Seulu to mnie szlak trafia, bo jak wiadomo podróże kształcą, a zasłony niekoniecznie.
A ja sama czuję się jak Dulska z lambrekinami, chwostami  i marszczeniami.
Przegrałam walkę z molami. Zostałam z dokumentnie posprzątaną spiżarnią i kuchnią oraz z molami, które nadal towarzyszą nam w każdej czynności domowej. Młody twierdzi, że nawet w ubikacji nie ma intymności i samotności.
Plusy tegorocznych wakacji to cudowny obóz Młodego na Mazurach, z którego wrócił inny, jakiś lepszy, fajniejszy chociaż troszkę nie mój własny. Jestem szczęśliwa, że mam możliwość wysyłać go na tak świetnie zorganizowany wypoczynek z cudownymi ludźmi. Oby kasy starczyło na kolejne wyprawy po dorosłość.
Kolejny plus to wypoczynek u moich rodziców. Uzupełniłam zapas dram koreańskich o 1GB, przypomniałam sobie jak to rewelacyjnie wypoczywa się na kajakach i nie musiałam gotować przez 10 dni. To błogosławieństwo było mi potrzebne, chociaż oczywiście mnie rozleniwiło.
Dramy, dramy, dramy. Wakacje upłynęły pod znakiem dram medycznych. Uwielbiam dramy medyczne. W sumie obejrzałam 5 tytułów: „Kain i Abel”, „Doctor Stranger”, „Good doctor”, „Yong-Pal”, „Beautiful mind”. Każda drama miała cudownego lekarza, z ponad przeciętnymi umiejętnościami, każdy wyglądał jak milion dolarów i absolutnie spędzałam czas wpatrzona w ekran.
Trochę czytałam, „Delhi” Rana Dasgupty zajęło mi sporo czasu, bo ciągle wracałam do niektórych części. Pochłonęłam za to kryminał „Żniwa zła” jednym niemalże tchem i jestem miło zaskoczona, że trzecia część jest znacznie lepsza od drugiej, która ciut mnie rozczarowała.
Teraz zabieram się za powtórkę książki, którą uznawałam przez ostatnie lata za moją ulubioną, czyli „Shantaram”. Nie umiem jeszcze określić, czy kolejne zetknięcie będzie równie emocjonujące.
Z Lucjanem przeczytaliśmy wyjątkowo mało książek. On sam coś tam czytał, szczerze mówiąc nie wiem dokładnie co.  Ja przeczytałam mu trzeci tom „Pięciu królestw” Brandona Mulla, jak zwykle z wielkim entuzjazmem i radością. Równie fajną przygodą było obcowanie z nową powieścią Ricka Riordana  „Apollo i boskie próby”, ale nie próbujcie jej czytać bez znajomości pozostałych cykli Riordana dotyczących mitologii greckiej i rzymskiej, bo polegniecie.
Teraz nie mogę się doczekać tegorocznych targów, koniecznie muszę uzupełnić biblioteczkę Lucjana i poszukuję czegoś co będzie równie cudowne jak to co przeczytaliśmy do tej pory.
Ostatnie dwa tygodnie sierpnia Lucjan spędził na potężnym chorowaniu. Liczę na to, że wyczerpał limit gorączek, katarów  na ten rok i kawałek następnego.
Powtórka hindi zaczęła się od dzisiaj. Z wyjątkiem paru filmów, paru artykułów na FB z BBC HINDI nic nie zrobiłam, nic, wstyd mi. Ale jakoś tak miałam, że depresyjnie się nastawiłam z powodu planów, które wzięły w łeb. Miały być słonie, miała być Tajlandia. Obejrzałam ją na zdjęciach mężowskich.
Przyszła więc taka refleksja- po cholerę. Po co mam się uczyć, kiedy nigdy…..Nigdy, się nie uda, nic nie umiem, nic nie wiem. Trochę popadłam w takowy nastrój. Nie poprawiła mi go waga, która się zacięła chyba, i nie chce pokazać nawet 10dkg mniej. To wszystko razem wzięte daje mi poczucie straty,zmarnowania czegoś. I jak zwykle, chwilę przed jesienią znów wkraczam w fazę depresyjną. Pogarsza to rzeczywistość. O 20 ciemność, widzę ciemność, kto ukradł słońce?


piątek, 1 lipca 2016

O rany już lipiec?!

Spojrzałam na bloga i stwierdziłam, że bardzo dawno mnie tu nie było. Nadszedł więc czas podsumowań co  takiego robiłam, że czasu na pisanie brakowało.
Koniec roku szkolnego. Mój syn ma to szczęście w nieszczęściu krajowej edukacji, że jeszcze załapie się na normalną czwartą klasę, że wyszedł z edukacji początkowej. Edukacja początkowa za sprawą nauczyciela okazała się totalną porażką. Efekt tej porażki to jego świadectwo.
Ma tam cudne podsumowanie: brzydko i niechlujnie pisze (spoglądam na zeszyt przygotowujący go do bycia ministrantem- nie jest tak źle), jest rozkojarzony ( czytamy wieczorem, Młody wierci się, ogląda swoje stopy, jednocześnie mrucząc pod nosem, pytam więc co właśnie przeczytałam. Powtarza ostatnie cztery zdania, z zachowaniem interpunkcji. Musze sprawdzać z książką, bo nie pamiętam co czytałam, rozkojarzona jego stopami. Czyli znaczy, że nawet jak robi coś innego słyszy i zapamiętuje). Podobnych kwiatków na świadectwie jest jeszcze trochę.
Wakacje. Cudowny czas, tylko czemu nadal musze gotować? I obecnie jeszcze myśleć jak zorganizować atrakcje? Bunt!
Spojrzałam do kalendarza. I oniemiałam. 19 dram, 11 filmów indyjskich, 5 książek przeczytanych Lucjanowi, on przeczytał mi 4 książki, sobie samemu kolejne 4,  ja sama sobie jedynie 6 książek, brak notatek kinowych. Kiepsko.
Wakacje przeznaczam więc na czytanie, sprzątanie, walkę z molami, które opanowały dom i oglądają ze mną nawet dramy, latając mi nocą nad ekranem. No i zamierzam zrobić powtórkę tego czego nauczyłam się w tym roku na hindi. Solidną, mocną powtórkę.
Spróbuję uporządkować życie. Spróbuję coś zmienić. Uprasza się o kciuki, żeby nie skończyło się na deklaracjach.
Po kalendarzu widzę, że koreańskie szaleństwo ogarnęło mnie zupełnie. Udało mi się nawet zarazić moich rodziców i koleżankę.
Nadal preferuję telugowe bijatyki, spokojne klimatyczne filmy malajalam, nieco osłabł mój zachwyt nad najnowszymi produkcjami w hindi, bo zmierzają  w kierunku kina amerykańskiego, więc straciły dla mnie swoją atrakcyjność.

A koreańskie dramy mają coś co wciąga, budzi moje wewnętrzne marzenia, daje relaks, pozwala się oderwać od rzeczywistości. Mój własny narkotyk.  Drugi po książkach, ale jak widać chwilowo wlazł na miejsce numer  1. 

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Przeznaczenie..?..?

Wygrałam w totka. Wydałam wygraną na lekarza, leki, baloniki do wyrównywania ciśnienia w uszach. Cały dzień wolny. Czas na naukę, obijanie się. Dwa kursy do Krakowa, rano do pediatry, popołudniu do laryngologa.
Bańki, leki, bańki, ćwiczenia na wyrównanie ciśnienia w uszach. Skupienie, kto co kiedy bierze, układanie leków w stosiki: Lu, R. i ja. Oklepywanie, pilnowanie systematycznego wycierania nosa.
Fascynujące zajęcia.
Nie mam siły nawet obejrzeć dramy.
W poczekalni wypisywałam liczebniki w hindi, od jeden do sto, potem od sto do jeden. I porządkowe. W międzyczasie dzwoniłam do domu, żeby sprawdzić jak sobie radzi Lu.
Ma taki dorosły głos w telefonie. Tak mi się zdawało, przez sekundę, którą mi poświęcił.
Prasując słuchałam nagrania.

मेरी किस्मत में नहीं लिखा कि मैं अमीर बनूँगी। It is not written in my fate for me to be well-off.

środa, 23 marca 2016

Przedświąteczny czas

Sprzątanie, pranie, prasowanie, okna, ozdoby, zakupy, pieczenie, podłogi, porządki. Świąteczna krzątanina. Wiosna i Wielkanoc. Czas nowego odrodzenia.
W tym roku to czas mojego nowego odrodzenia. Będzie kurz, będzie brudno, nie będzie zakupów z kochanego Targu Pietruszkowego, baranka z oscypka, owczego bundzu, pomarańczy z Sycylii. Będzie to co będzie. Co uda mi się zrobić jak zwlokę swoje  wymęczone zwłoki z łóżka.
Chwilowo mam wyrok- leżeć do czwartku plackiem, brać leki. Wysiękowe zapalenie ucha, zapalenie oskrzeli. No to leżę. Już wiem jak boli ucho i czemu dzieci z bólu ucha tak płaczą. W niedzielę chciałam gryźć, kopać, wyć. Musiałam powstrzymywać łzy, bo mi dzieć zaczynał wyć przy okazji. Do momentu kiedy leki nie zaczęły działać, sądziłam, że zwariuję.
Potem doszła gorączka i inne objawy, ale…wyciągnęłam z półki książkę zakupioną na targach książki. Czekała na swój czas. Na czas rekolekcji, czas pochylenia się z troską nad własnym rozwojem, pochylenia się z troską nad innymi. Spojrzenia na pasję poprzez Boga. Wyjaśnienie sobie wielu kwestii.
Tamara Tokaj „Indie. Głód Boga” to książka o podróży do Indii. Podróży, która zaczęła się dużo wcześniej. Podobnie jak u mnie od „Czasem słońce, czasem deszcz".

 Z treści książki wynika, że ten film trafił do Tamary w ciężkim okresie, podobnie jak u mnie. Po śmierci Misi wszystko mnie drażniło. Spotkania, filmy, muzyka, książki. Ten film też obejrzałam pierwszy raz pobieżnie. Ale zapadł gdzieś w mnie. Zmusił do ponownego obejrzenia i kolejnego. Potem towarzyszył mi w chwilach lęku, kiedy oczekiwałam na narodziny Lucjana. U Tamary ten film wywołał pasję do Indii. Chęć poznania. I ta pasja doprowadziła do podróży. Tej, która mam nadzieję, czeka też na mnie. I której podobnie jak autorka się bała ja też się boję. Stanąć twarzą w twarz z własnymi wyobrażeniami, zweryfikować to co wiem i co obejrzałam.
Tamara pisze przepięknie, szczerze, z pasją, z ogromną wiedzą. Tę wiedzę już znam, czytam od lat jej bloga, śledzę uważnie każdy wpis. Jest dla mnie jak Guru. Wypisuję filmy do obejrzenia, książki do przeczytania, miejsca do zobaczenia.
Ta książka to jednak nie tylko wiedza o Indiach, nie tylko spotkanie z filmami, nie tylko podróż. Tamara i jej współtowarzysze podróży są osobami głęboko wierzącymi, wyruszają w podróż modląc się, czytając Słowo Boże i interpretując je w świetle wydarzeń każdego dnia.
I tu przyszła mi do głowy pierwsza refleksja. Kilka lat temu spotkałam się z opinią, że jeśli moją pasją są Indie to rozmijam się z kościołem i Bogiem.
Nigdy nie rozumiałam takiej postawy i zawsze budziła mój bunt. Zamknęłam się więc w swoim świecie. Zresztą niewiele osób rozumie moją potrzebę posługiwania się hindi. Ciągle zadają mi pytanie: „po tym będziesz mieć w końcu pracę?” Dla pracy to ja skończyłam studia, studia podyplomowe i stos kursów, zapomniałam jedynie, że pesel jest moim wrogiem. Obecnie sytuacja domowa „zmusza” mnie do pozostania w domu. Za parę lat, może za rok coś się odmieni, tylko mój pesel nie będzie mi nadal sprzyjał.
W każdym razie hindi, a od paru miesięcy koreańskiego uczę się dla siebie. I tylko dla siebie.
No, ale meandry moich myśli płyną w różnych kierunkach, jak moja skołowana chorobą głowa. I odbiegłam od tematu książki Tamary Tokaj.
Dla mnie ta książka jest niezwykle osobista, wywołała całą lawinę refleksji, zmusiła mnie do jeszcze większej wytrwałości w nauce. Z pokorą patrzę jak daleka droga przede mną aby chociaż troszkę zbliżyć się wiedzą do tej, którą posiada Tamara.
Dodam jeszcze, że książka jest ogromnie starannie wydana (niestety są drobne literówki, ale gdzie ich teraz nie ma?).

Wracam do leżenia i czytania. I zachwycania się. 

wtorek, 8 marca 2016

8 marca

- Mamo zepsuła się szczoteczka do zębów
Jak to się zepsuła? Tydzień temu kupiłam nową, nowiusieńką, nowa generacja.
Godzinę grzebania w segregowanych śmieciach. Przerzuciłam wór papieru. Jest paragon z Rossmana. Na paczkę waty i dwa opakowania rzeżuchy.
Błysk świadomości. Robiłam porządki w torbie w sobotę, poszły wszystkie paragony do kosza pod sklepem. Nie ma.
12 w południe. Wsiadam do samochodu. Nie chce odpalić. Co za kretyn go zostawił na światłach? Ja. Wczoraj po basenie. Wiedziałam, że jak włożę kluczyk do zamka w drzwiach to otwierają się szyby, nie wiedziałam, że nie działa dźwięk przypominający o światłach. Odkryłam przy okazji, że nie działa też dźwięk na niezapięte pasy.
Otwieram maskę. A tam na akumulatorze, leży łeb szczura, ściślej mówiąc połowa głowy. Gdzie reszta?
Krótka myśl- to on zapalił światła. Ja nie bywam nierozsądna.
Sąsiadka przywozi dziecko ze szkoły. Smark. Wisi do pasa. Alergia. Ale każdego dnia może się zmienić w coś więcej. Tylko, który dzień będzie tym w którym posypie się coś jeszcze.
Mąż w pracy. Wróci jak przystało na muzyka za tydzień.
Luc zostaje w domu. Sam. Nie, z teściową. Teściowa się chyba bała, że się zarazi. Nie przyszła, zamknęła się u siebie.
- Tak uczyłem się. Cały czas. Zrobiłem wszystko co kazałaś.
To się okaże jutro.

Wszystkiego najlepszego z okazji dnia kobiet. 

poniedziałek, 29 lutego 2016

ostatni dzień lutego

Żyję między przygotowaniem Lu do I spowiedzi, olimpiady z angielskiego, lekcjami języka polskiego, powtórką z hindi, podróżą do Indii pana Macieja Wesołowskiego i romansem z kosmitą w kolejnej dramie. Dom zarasta kurzem, spiżarka wypełnia się butelkami po wodzie źródlanej. Woda pitna z kranu ma kolor jasno- żółty. Moją przestrzeń życiową usiłuje zawładnąć kosmita. Jak zwykle.
Wieczorami wspólnie z Lu przeżywamy mrożącą krew w żyłach historię maga, który chce zawładnąć światem.

Z sukcesów- Lu zdobył pomarańczowy pas w karate, wyróżnienie na olimpiadzie z matematyki. 
Kosmita:

niedziela, 21 lutego 2016

Brak wody.

Brak wody pitnej w kranie i życie jest urozmaicone. Myśl za siebie i za pozostałych w domu. Rano bywa to trudne, szczególnie gdy w normalnych warunkach bywa, że zalewam słoik z kawą wrzątkiem.
Nic to, przecież chcę pojechać do Indii, lecę więc pod prysznic. Wezmę próbną kąpiel. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Spokojnie wlezę za ileś tam lat do Gangesu i nic. Wyjdę żywa.
Zresztą opóźnienie w informowaniu i tak spowodowało, że wodę piliśmy. Dopiero poranny zapach z czajnika mnie zaniepokoił. Napełniłam go więc źródlaną i polazłam z kubkiem kawy poszukać informacji na FB. Bingo. Znalazłam. Nie spożywać, tylko do celów sanitarnych.
Znajomi z zatrutej spalinami cywilizacji miejskiej pytają: co ty masz z tą wodą?

Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Czasem tylko kipiąca złość każe mi się tego dowiedzieć. Wiem już jednak, że najlepiej rozładować ją oglądając film telugu, żeby potem pogrążyć się w nirwanie koreańskiej dramy. Z butelką wody pitnej w dłoni. I oby tylko nie przyszło mi do głowy poszukać w necie co czyha na mnie w kupnej, butelkowanej wodzie.
A tytuł wpisu powinien brzmieć "paani ki kami"- पानी की कमी.
Szlak, znowu robię sobie powtórkę i właśnie tkwię przy tekście o rolnikach, którym dowożą beczkowozami wodę.Chyba jutro powtórzę sobie tekst o najdroższej choince świata.

luty?!

Patrzę w kalendarz i z niejakim zdziwieniem stwierdzam, że luty się kończy. Nie bardzo pamiętam kiedy się zaczął, domyślam się mgliście, że z końcem zimowego wypoczynku. To oznacza, że wpadłam po uszy w robienie czegoś za kogoś, czyli edukowanie Młodego, odrabianie prac domowych, tłumaczenie, tłumaczenie, tłumaczenie…….
Obiecywałam sobie, że koniec z dramami, więc obejrzałam ciemną nocką  film w hindi „Bangistaan”. Nie wynudziłam się, trochę się pośmiałam, głębsza myśl była też, ale nie sądzę, że wrócę kiedyś do tego obrazu.
Jednak włączyłam dramę. Tak urodzinowo troszkę i jak zwykle przepadłam. Obejrzałam „The Greatest Love” – to miała być moja pierwsza drama. I bardzo się cieszę, że obejrzałam ją dopiero teraz. Mogłam się w pełni cieszyć z każdej sceny, posiadłam już wiedzę o „inności mentalnej” Koreańczyków i nie drażniło mnie absolutnie nic. Popłynęłam w fali zachwytu w kolejne męki niewyspania.
Oczywiście po tej dramie naszło mnie, że absolutnie nic już nie obejrzę. A potem pomyślałam, że może jednak wrócę do dramy „My Ghostess”, bo niespecjalnie przepadam za duchami, więc zapewne uda mi się oglądać po jednym odcinku. Błąd, błąd, błąd. Trzeba było uwierzyć recenzji i punktacji, która stawia tą dramę dość wysoko. Rzecz dzieje się w restauracyjnej kuchni. Mamy 4 zabawnych kucharzy, mega przystojnego szefa kuchni i właściciela restauracji, pomoc kuchenną, w którą wchodzi duch dziewicy, szamankę nieco szaloną, mamusię szefa kuchni dość osobliwą, tajemniczo dobrego sierżanta policji. Wszystko razem tworzy cudownie wciągającą mieszankę, która prowadzi w stan upojenia, lepiej niż butelka wina. Jeszcze tylko jeden odcinek. I tak to poszło.
Obiecałam sobie jednak, że mimo dramatycznego uzależnienia nie przestanę czytać. Dzięki temu skończyłam Lucjanowi czytać Ricka Riordana „Greccy herosi według Percy’ego Jacksona” oraz Brandona Mulla ‘Wojna cukierkowa”.  Do „Cukierkowej wojny” podeszliśmy po raz drugi. Kiedyś zakończyliśmy na 1 rozdziale. Tym razem Młodzieniec walczył każdego wieczoru ze snem, żeby tylko dowiedzieć się co dalej. I natychmiast zakupiliśmy kolejny tom, który właśnie czytamy.
Skończyłam też książkę Monishy Rajesh „W 80 pociągów dookoła Indii”. Projekt fenomenalny, szkoda, że nic z niego nie wynikło. Autorka jest tak skupiona na sobie, że właściwie niewiele się dowiedziałam nowego. Nie ma swady dziennikarskiej, mam wrażenie, że ludzie niewiele ją obchodzą. Wielka szkoda. Brakowało mi też w książce zdjęć. Niby są dostępne w internecie, ale właściwie to już sama nie wiem, czy chce je oglądać.


piątek, 29 stycznia 2016

testy z angielskiego

Właśnie zaczęliśmy wracać do rzeczywistości szkolnej. I już mam objawy paniki. Lu rozwiązuje testy z angielskiego z poprzednich lat, przygotowując się do tegorocznej olimpiady. Na 21 pytań właściwie wszystkie ma dobrze, ale są wyjątki wymagające mojej inwencji twórczej.
Dwa goryle na obrazku. Jakie podpisy pasują do obrazka? Młody zaznaczył jedynie: „They have got big arms”. Według klucza powinna być zaznaczona również odpowiedź: „They’re fat”. Młody protestuje: „widziałaś kiedyś grubego goryla? Zwierzęta nie jedzą przetworzonej żywności, nie są grube, te goryle są muskularne, ale nie grube.”
Kolejny przykład. W których przykładach wszystkie wyrazy są owocami? Młody zaznacza trzy poprawne wersje według niego. Poprawne według klucza są dwie. Ta zła odpowiedź Lu zawiera orzechy. „Mamo orzechy przecież są owocami, ujmując rzecz z punktu widzenia biologii. Skąd mam wiedzieć jaki punkt widzenia ma ten co układał test? Skąd mam wiedzieć gdzie robi  zakupy i na jakiej półce leżą orzechy?
Te testy przyprawiają mnie o ból głowy.
Idę oglądać kolejną dramę. Koreańczycy też umieją komplikować życie. Może się czegoś nauczę.

Zastanawiam się czy Lu będzie prokuratorem, dziennikarzem śledczym czy politykiem? Rosną moje obawy…..

wtorek, 26 stycznia 2016

Podsumowanie ferii

Jeszcze nie koniec ferii, ale dotychczasowy tydzień można uznać za mega udany. Mój upór, żeby Lu pojechał na obóz sportowy był absolutnie strzałem w dziesiątkę. Młody wrócił z nogami obitymi jak późne jabłka, ale szczęśliwy, pełen wiary w siebie, doceniony, z nową umiejętnością jazdy na nartach. Z pokonanym strachem do nowych rzeczy.
Brakowało mu na obozie jedynie…przytulanki i książki.
Oczywiście nie wszystko poszło po mojej myśli, ale co tam. Leki brał jak sobie przypomniał, zęby umył raz, krem na mróz użył do posmarowania odcisku na stopie, pomadki na mróz nie otworzył nawet jeden raz. Z 8 par majtek przywiózł 5 par czystych, bieliznę termoizolacyjną nosił cały czas tą samą, skarpety zmieniał co 3 dni. Właściwie mogłam go spakować do plecaka podręcznego. A i przywiózł kanapki, które mu zrobiłam na drogę do Krynicy. Na szczęście chleb na zakwasie nie pleśnieje, więc nie założył hodowli mikroorganizmów w pojemniku na żywność.
Na wszystko miał jedną odpowiedź: „przecież przeżyłem?!”
Ważne jednak to, że chce jeździć, jest otwarty na nowości.
A ja oczywiście martwiąc się i tęskniąc zrobiłam połowę tego co chciałam, na koniec jego pobytu fundując sobie oglądanie dramy, która mnie tak wciągnęła, że 18 godzinnych odcinków wciągnęłam w trzy dni. Uważam „I hear your voice” za najlepszą dramę jaką do tej pory obejrzałam. Mam odrobinę wyrzutów sumienia, że nieco zdradziłam indyjski przemysł filmowy, ale nie umiem się opierać skutecznie urokowi koreańskich produkcji. Pocieszam się faktem, że od 10lat nie oglądam telewizji, nie czytam gazet, nie słucham radia. Mam więc chyba prawo do odrobiny ogłupienia, radości i szczęścia życia jakimś serialem?
Zaczynam się czuć w świecie koreańskich aktorów jak w domu, pamiętam twarze, kojarzę w czym grali, powoli odróżniam formy w jakich się do siebie zwracają, mam ulubione słowa koreańskie.
A teraz czas wrócić do rzeczywistości. U Lucjana buszują koledzy, poziom hałasu w domu osiąga dla mnie próg „zaraz wybuchnę”. Nie jestem w stanie wysłuchać nawet w słuchawkach informacji w hindi, bo nadal słyszę głównie dzieci.
Pocieszam się, że za parę dni wróci szkoła. Byle do wiosny.



środa, 20 stycznia 2016

Zimowe ferie

Miesza się w moim ja matka-kwoka z matką, która posiada siedem dni wolności (no prawie wolności, bo mam jeszcze obowiązki wykarmienia teściowej).
Dziecko na pierwszym w życiu obozie zimowym. Oczywiście wybrałam obóz absolutnie sprzeczny z ideologią spoczywania na kanapie z laptopem na kolanach, grania, oglądania czy czytania. 7 godzin dziennie na nartach, zero sprzętu elektronicznego, wydają im telefony na tak krótko, że właściwie mają jedynie czas na telefon do mamy i podłączenie go do ładowarki.
Miałam obawy, toczyła się we mnie walka, wyrzucałam sobie, że nie spakowałam mu dodatkowych dwóch swetrów, kurtki, jeszcze jednych butów zimowych, zapasu jedzenia.
„Mamo jest super na tych nartach, nie mogę uwierzyć, że jest tak super” i wszystkie lęki matczyne prysły. Mój upór, żeby to był właśnie ten obóz, z tymi instruktorami, okazał się strzałem w dziesiątkę.
Jedyny błąd jaki popełniłam to zakup gogli za jedyne 199 złotych, profesjonalnych, super-duper, które pękły na łączeniu guma-okulary pierwszego dnia na stoku. W każdym razie poziom mojego wkurzu osiągnął szczyt i mój mąż mnie owszem zawiezie do sklepu po obozie celem reklamacji, ale powiedział, że poczeka w samochodzie.
Następnym razem kupię mu gogle z biedry. I od dzisiaj bojkotuję wszelkie firmowe sklepy. Niech zdechną z głodu!
No dobra, trochę mi ulżyło. Napisałam tu, objechałam wytwórcę na FB (zapewne już mi zablokowali konto), jeszcze ich opluję w realu i będzie w porządku.
Resetuję się.
 Miałam porządkować książki, prasować, sprzątać. Wyprasowałam wszystko owszem, odkurzyłam i uporządkowałam tak zwany rynek. W piątek szaleństwo umycia podłóg w całym domu, książek nie układam, bo przecież szafek nie rozciągnę i tak muszą leżeć jak leżą, Indie musiały ustąpić miejsca i tłoczą się dwiema warstwami na półkach z Koreą, Afganistanem i Pakistanem. Między nimi trafi się jakiś egzemplarz rodem z Anglii, Ameryki ewentualnie mroźniej Norwegii, a wszystko przetykane polską poezją.
A ja czytam, uczę się, oglądam. Na szczęście mam ferie inaczej niż syn, dzięki temu mam szansę nadrobić braki, uzupełnić notatki. A jak on wróci do szkoły, ja spokojnie będę odpoczywać od lekcji.
Porządkuję swoją głowę jednym słowem. I folder „ulubione” w laptopie, bo już przestałam go ogarniać. Odkryłam nowe blogi książkowe, nowe księgarnie internetowe, lekcje koreańskiego na jakimś indyjskim portalu. Czyli jest bardzo super.