Misz masz będzie w tym wpisie totalny, bo się nazbierało jak
to u mnie bywa tematów, ale się ich na papier przelewać nie chciało. A
właściwie na ekran komputera, bo papierowe notatki to robię już tylko w hindi,
a to z prostego powodu, że nadal nie kumam jak to zrobić, żeby móc pisać w
dewanagari na kompie.
Jak już wspomniałam w poprzedniej notce, moje recenzje
książek dla dzieci się ukazały i w grudniu jeszcze też się pojawią na portalu,
więc nie będzie ich na blogu. Postaram się na grudzień powybierać książeczki
tematycznie związane ze świętami.
Właśnie. Święta. Mamy listopad a wszyscy już trąbią o
świętach. Mój konsumpcjonizm usiłują pogłębić i tym samym pogorszyć mój stan
wszelkie sklepy, reklamy, ulotki. Muszę mieć, muszę kupić, odmienić swoje
życie, wnętrze, powłokę cielesną. Oczywiście walczę z tym bezskutecznie, bo i
tak złapią mnie na kapcie w renifery. Uwielbiam wszelką tandetę w renifery.
Kocham puszki na pierniki, bombki szklane, łańcuchy świetlne, kubeczki w
mikołaje, Szaruka w czapce mikołajowej (a nie mam takiego kubeczka w domu,
powinien być duży i z napisem wesołych świąt). Lubię w domu zapach pieczonych
pierniczków. Właśnie dziś upiekła się pierwsza partia ciasteczek, a wczoraj
dzielnie z mamą odstawiłyśmy aerobik nad michą ciasta.
Pierwsza partia ciasteczek piekła się w czasie, gdy ja
kwestowałam na rzecz stowarzyszenia Koliber i łzy łykałam widząc jak ofiarni są
ludzie. Po raz kolejny przekonałam się, że mam absolutną rację wierząc w dobroć
ludzką. I było mi to potrzebne, bo zaczynałam sączyć jadem, zarażając się od
internetowych krytyków „nie widziałem, nie oglądałem, ale jestem nieomylny i
wiem, że mam rację, to okropne jest i do skasowania”. A ja omylna istotka,
która kocha kicz, złą literaturę, renifery, łabędzie w złotych ramach, truskawki
i bitą śmietanę wiem, że nawet jak się podoba mnie to może się nie podobać moim
najbliższym. I jakoś tak nie umiem gnoić filmu czy książki jedynie, dlatego, że
nie w moim guście, a już szczególnie nie umiem tego robić, jeśli znam film
jedynie z opowiadań.
Pierniki zaczęły proces przygotowań do świąt, co wcale nie
oznacza, że jestem na dobrej drodze do przygotowań. Nawet kierunku do drogi
jeszcze nie znam. Podziwiam osoby, które już wiedzą, co kupić, mają plan. Ja
nawet jak plan zrobię to zapewne go zgubię. Porządki lubię, ale mam wrażenie,
że jeśli zacznę sprzątać teraz to w święta już nie poczuję zapachu świeżo
umytych okien. Umyłam, więc próbnie szybę w kominku. I tkwię w zachwycie nad
ekologicznym sposobem doprowadzenia jej do super przejrzystości. A umyłam ją
popiołem z kominka. Lekko zwilżony ręcznik papierowy zanurzałam w wiaderku z
popiołem i czyściłam szybę. Zlazło wszystko i jest idealna. Polecam.
Wytłumaczyłam też synowi, że oprócz tradycji związanych z
wiarą są też tradycje świeckie. Telewizja ma tradycję taką, że zawsze w
adwencie pojawia się „Szklana pułapka”, kolejne jej części prowadzą nas do
świąt a dzień Wigilii możemy obejrzeć „Kevin sam w domu”, co oczywiście
obiecałam Lucjanowi. Czas najwyższy, żeby poznał to dzieło. Mam jedynie
nadzieję, że tradycja w tym roku dopisze i nic nie zmienią.
Nadal też prowadzimy kampanię przeciwko reklamom, bo mam
dość słuchania, że najlepszy jest ten sok, te płatki, te zabawki, bo tak
powiedziała pani w reklamie. Młody już kuma, ale wybiórczo.
Skończyłam w tym miesiącu dwie książki z zakupionego
stosiku, obie były doskonałym wyborem i cieszę się, że znalazły u nas ciepły
kąt.
Zapiski hinduskiej służącej, Baby Halder, Prószyński i S-ka,
2012
Prawdziwa opowieść bengalskiej kobiety. Opowieść o jej
trudnym dzieciństwie bez matki, dorastaniu, małżeństwie, macierzyństwie, pracy.
Jak każdego zadania w swoim życiu tak i zadaniu spisania swojej opowieści
podjęła się z zaangażowaniem. To niesamowita historia, bardzo poruszająca.
Gdzie kończy się granica cierpienia? Jak wiele można znieść? Poniżenia, głodu,
porodów prawie bez lekarza, bicia, pracy ponad siły? Jak żyć, aby nie zapomnieć
o człowieczeństwie? Baby pragnęła niewiele. Chciała być kochana przez rodziców,
marzyła, żeby mieć matkę. Chciała dogadywać się z mężem, wykształcić dzieci.
Jednak, aby spełnić, chociaż to ostatnie marzenie musiała przeciwstawić się
odwiecznej tradycji, musiała przerwać pasmo przemocy, odejść od męża, znaleźć
pracę i pomóc normalnie żyć swoim dzieciom. Nie było to łatwe. Ciągle pytano
ją, dlaczego jest sama. Nie jest łatwo w Indiach samotnej kobiecie. Nawet,
jeśli żyje uczciwie postrzegana jest jak kobieta lekkich obyczajów. Baby miała
wiele szczęścia. Znalazła uczciwego pracodawcę, nauczyciela, który zobaczył w
niej nie tylko doskonałą służącą, ale również kobietę o talencie literackim,
kobietę, która umie i chce żyć godnie. Ktoś taki jak ona może być wzorem dla
innych kobiet. Polecam, książkę czyta się szybko, ale zostawia w głowie wiele
pytań a w sercu pełno emocji.
Kristin Kimball, Brudna robota. Zapiski o życiu na wsi,
jedzeniu i miłości, Czarne, 2012
Trzydziestoletnia dziennikarka prowadziła beztroskie życie
miejskie, kiedy poznała farmera- ekologa, zadurzyła się w nim i polubiła pracę
na farmie. Nie było lekko, zwątpień cała masa, błędów jeszcze więcej, Każdy
następny dzień w życiu bardziej wariacki od poprzedniego. Wszystko wpisane w
rytm przyrody. Doskonała lektura, nie czytać bez dostępu do świeżych warzyw, bo
żal się robi przy opisach posiłków. Bardzo prawdziwa opowieść. Również polecam.
Filmów obejrzałam tak wiele, że już nie jestem w stanie
nawet tytułów spisać. Jedne lepsze, inne gorsze. Jednak wszystkie indyjskie.
Dla odmiany wybieram się na najnowszego Bonda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz