Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 30 października 2012

zima czy jesień

Za oknem u nas śnieg i mrozik, malutki ale jednak. W domu najcieplej pod kołdrą, bo postanowiłam oszczędzać i nadal kaloryfery zimne, grzejemy jedynie kominkiem. I wieczorem jak w domu ciepło zaczyna się problem. Mamy osy. Wyłażą z jakiegoś miejsca i grasują po domu. Moja wina, bo latem jak się zagnieździły na balkonie nad belką nie mordowałam.Teraz mamy towarzystwo w domu. A ja nienawidzę os i szerszeni. Pasjami. Znaczy się mogą żyć, ale czy koniecznie muszą u mnie?
Bilans dnia nie jest zachwycający: osy wyłażą nadal mimo pryskania. Zabijam i karmię nimi sikorki. Te są chyba zdziwione, że dostają osy do szamania.
Lucek przyszedł z przedszkola podrapany do krwi i z kartką, że się mamy wszyscy odrobaczyć, bo jakieś dzieci mają owsiki.Wymiękam. Spać do wiosny.Nie myśleć. Nie myśleć.

czwartek, 25 października 2012

Dzień pierwszy polowania

Jestem totalnie padnięta, nogi mi odpadają, głowa mi pęka i oczy mi się zamykają.
Pozwolę sobie jedynie wrzucić zdjęcia tegorocznych stosików:

środa, 24 października 2012

Targi książki w Krakowie

Jutro początek targów książki. Tym razem udaję się na otwarcie, a wdychanie słów ponowię w sobotę wraz z Lucjanem. Uwielbiam targi, chociaż zawsze czuję się zagubiona pośród tylu bogactw. Staram się, więc ciut przygotować, przeglądam ulubione internetowe księgarnie, spisuję ceny, szukam, co nowego wydano.
Tym razem wybór padł oczywiście na książki dla Lucjana, to one będą głównym celem mojego polowania. Okazuje się, że Młodemu brakuje jedynie….19 książek Grzegorza Kasdepki. Bagatela!
Chciałabym też dokupić książki o Elmerze i „Zjedz to sam”. Dla siebie koniecznie „Zapiski hinduskiej służącej”, „Złamane wersety” i chyba „Brudną robotę” muszę kupić, bo wczoraj zaczęłam ją czytać w empiku i dzisiaj miotałam się po domu, bo czegoś mi brakowało.
Nic więcej nie planuję. Co nie oznacza, że nie zostanę zaskoczona, opętana, pochłonięta przez ważne i ważniejsze książki.
Pieniądze podobno szczęścia nie dają. Powiedzcie to wygłodniałym czytelnikom na targach.
A co Wy kupilibyście na targach, jaką literaturę lubicie mieć w domu, a co pożyczacie z biblioteki?

środa, 17 października 2012

7 lat temu....świat zrobił się szary...


W sierpniu 2002 świat zrobił się kolorowy, barwny, pełny. 18 października 2005 świat umarł. Narodził się ponownie 2 stycznia 2007, przyniósł go nam w darze Lucjan. Jest to jednak już inny świat. Bez fizycznej obecności Misi, chociaż mój syn twierdzi, że Misia krąży w naszym krwioobiegu, w moim, w krwioobiegu taty, dziadków i jego. Nie zmienia to tęsknoty. Misiu kocham Cie i...kocham.

poniedziałek, 15 października 2012

Panir

W ramach próby poprawienia sobie nastroju zrobiłam dziś panir- indyjski ser.
gotujemy mleko, mieszając drewnianą łyżką. Mleko może być pasteryzowane w niskiej temperaturze, ale najlepsze sery wychodza z mleka żywego. Moje mleko pochodziło z gospodarstwa Figa z Mszany.
Jak mleko się zagotuje dodajemy sok z cytryny (można kwasek albo ocet, ale nigdy tak nie robiłam), na 3 litry mleka 6 łyżek (przeciętnie na 600g mleka 1 łyżka) i mieszamy, trzymając jeszcze chwilkę na ogniu, potem zdejmujemy z ognia i chwilkę jeszcze mieszamy, aż wytrąci się ser. Serwatka powinna być przejrzysta i lekko zielonkawa.Potem odcedzamy ser przez sito wyłożone gazą.
Płuczemy z resztek serwatki i wieszamy:
Jak odcieknie, kładziemy go w gazie na talerzu i przykładamy coś ciężkiego, żeby go spłaszczyć. Tak zostawiamy na godzinę.

Gotowy ser bronimy przed zjedzeniem, ukrywamy się z nim w bezpiecznym, odludnym miejscu i zjadamy. Można go smażyć, ale...u mnie zazwyczaj nie ma już co smażyć......

niedziela, 14 października 2012

Brak weny

Totalnie nie mam weny do słowa pisanego. I szczerze mówiąc nawet nie chce mi się zabrać za czytanie. Leży na półce trzecia część opowieści o Baśnioborze, na stoliku wala się Terzani „Nic nie zdarza się przypadkiem”, pod stolikiem czeka „Ginefobia w kulturze hinduskiej”, pokryła się kurzem.
Przeglądam net, wściekając się na notorycznie zawieszającego się explorera. I jedynie z dużą przyjemnością czytuję Lucjanowi każdego wieczoru Grzegorza Kasdepke. Stał się naszym domowym autorem, uwielbiamy jego książki i podejrzewam, że na targach zaopatrzymy się głównie w literaturę dla Lu.
Próbuję poznać mój własny ogród, chociaż żyje on głównie własnym życiem. Poznaję też dom w zmieniających się temperaturach. Jeszcze nie włączyłam kaloryferów dzielnie oszczędzając, od czasu do czasu palę w kominku. Przyszedł rachunek za prąd i jeszcze dychamy, nie jest źle. Mimo, że któregoś upalnego dnia byłam przekonana, że nadeszło klimakterium. Każda wizyta w toalecie na dole kończyła się zlewnymi potami. Było gorąco, na zewnątrz w słońcu ponad 40 stopni, zachodziło słońce a my od zachodu mamy okna wystawowe, więc siedząc w jadalni można się opalić na brązowo, ale co z tym kiblem? Znów poszłam umyć ręce, wracam mokra. Nic tylko klimakterium. I wtedy wrócił mój mąż i zdziwiony zapytał mnie, w jakim celu włączyłam grzejniki w ubikacji? Ja? Oczywiście sprawca zamieszania spokojnie bawił u sąsiadów, gdzie ma zaprzyjaźnioną rówieśniczkę. Teraz już pilnuję wszelakich kontaktów. Ostatnio przy wieczornym obchodzie stwierdziłam, że ktoś nam podłożył tykająca bombę w kuchni. To zegar w piekarniku, tylko czy przyjmą to w ramach gwarancji?
Nadal szukam pomysłu na własną działalność, bo na etat chyba szans nie mam. Dowiedziałam się, że do biblioteki publicznej to może ktoś mnie przyjmie, ale nie po moich studiach, bo skończyłam podobno bibliotekarstwo szkolne (na UP), bibliotekarstwo ogólne w modzie jest tylko to na UJ. No cóż, z modą zawsze było u mnie na bakier.
Zaczęliśmy już sezon chorobowy. Dziadek z grubej rury- usunęli mu woreczek żółciowy, Lucjan też poszedł na ostro, kończy drugi antybiotyk, pierwszy miał we wrześniu. Tym razem pokotem położył siebie i całą rodzinę. W domu brakuje nam jeszcze tylko mojej babci, ale ta chwilowo woli podziwiać Giewont ze swojego okna, chociaż odgraża się, że jak przyjdzie rachunek za prąd zgłosi chęć przeprowadzki do nas. A my planujemy też jeszcze jednego domownika, kota syberyjskiego. Musimy się tylko przekonać czy nasza astma i kot będą wzajemnie żyć.

poniedziałek, 1 października 2012

głupoto czemu nie bolisz.....

Oczywiście mówię o swojej głupocie. Suknię ślubną sobie zostawiłam, niby miała być dla Misi, teraz chciałam ją sprzedać a ona ma plamy. No i sama nie wiem czy inwestować w czyszczenie, bo jak narazie komisy mi powiedziały, że takie suknie to już dawno niemodne.
Ale przy okazji odświeżyłam sobie pamięć: