Znów miałam maraton sklepowy. Nie, wcale nie dlatego, że
kocham łazić po sklepach. Nienawidzę tego. Zwyczajnie musiałam nabyć zabawkę na
urodziny Luckowego kolegi, przy okazji zaopatrzyć worek Mikołaja w jakiś
drobiazg dla Lu i chciałam luknąć czy nie kupić czegoś po choinkę pozostałym
domownikom. I nic. Nic mi się nie podoba. Nawet na misie z tegorocznej edycji
Kup misia już nie czekam, chociaż oczywiście kupię misia, bo mamy z każdego
roku po jednym. Jakoś nie podzielam zachwytów nad projektantami mody i ich
super pomysłami. Celebryci zrobili misie dla celebrytów. Chociaż może pokoleniu
monster coś tam takie mało przytulne pluszaki przypadną do gustu. Ja odpływam.
Mówię ble. Skończy się na tym, że każdy w domu dostanie książkę, bo na szczęście
jeszcze wydają wartościowe rzeczy. Chociaż coraz częściej na topie są również
książki celebrytów, pełne nylonu, koronek ze sztucznej nitki i wypolerowanej
głębi. Zwykle o tych dziełach jest głośno, są uwielbiane przez media, potem
pakowane w złoty celofan z brokatową wstążką i lądują na dziale: „jedynie
słuszne prezenty”. Omijam ten dział szerokim łukiem. Wybieram te ciche wydania,
gdzie wystarczy na chwilę pochylić się nad kartą książki, żeby już wiedzieć, że
to właśnie to. Przytulne, głaszczące serce i duszę słowa, wsparcie, otucha i
radość lub smutek. W każdym razie emocje. I misie też powinny takie być,
szczególnie te grudniowe. Nieodziane w nylon i koronki, które odbiją się
głęboką raną na zziębniętej skórze, ale ciepłe, puchate, otulone w miękką wełenkę,
bawełniane piżamki. Misie z sercem chcę. I wybieram książkę Kasdepke lub
Beręsewicza, bo oni to ciepło mają, chociaż młodzi, popularni i na swój sposób
nowocześni.
W następnej notce zapiszę, co mam na swojej długaśnej
liście, w słynnej przechowalni Merlina. Postaram się zdradzić też co Lu
dostanie pod choinkę.
Tymczasem oddam się poszukiwaniu butów dla Lu w normalnej
cenie i robionych w Polsce, chciałabym też koc, koniecznie nie z Chin. Zasiądę,
więc przed kompem, zagryzając domowej roboty panirem, który robię z mleka
prosto od krowy. Korzystam, bo to za chwilę będzie już niemożliwe. Podejrzewam,
że mleko też będzie z Chin.
Ach, jak ja Cię rozumiem!!
OdpowiedzUsuńKasiu, tez łażę po sklepach i się załamuję.Ale udało mi się dla Truśki kupić świetny globus i, wyobraź sobie, nie jest chiński, tylko w Polsce wyprodukowany. Po prostu szok. A Ciumki dla Lu oczywiście mam i nawet miałam w piątek je wysłać, tylko z powodu zrozpaczenia Trusi niechcący wyszłam bez nich. Ale w poniedziałek postaram się zrehabilitować. Ja mam większy problem, bo Paweł ma czytnik e-booków i juz mu książki kupić nie mogę, a zażyczył sobie metronomu, który kosztuje 200zł, albo pokrowca do gitary basowej (300zł, zresztą i tak nie było), albo paska do gitary (w Gal. Krakowskiej były za 150-zł!)
OdpowiedzUsuńKochana, będzie fajnie. Czas piec pierniczki (ty już zdaje się piekłaś?), w domu będzie pachniało. Wczoraj P. zarobił ciasto.