Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 29 lutego 2016

ostatni dzień lutego

Żyję między przygotowaniem Lu do I spowiedzi, olimpiady z angielskiego, lekcjami języka polskiego, powtórką z hindi, podróżą do Indii pana Macieja Wesołowskiego i romansem z kosmitą w kolejnej dramie. Dom zarasta kurzem, spiżarka wypełnia się butelkami po wodzie źródlanej. Woda pitna z kranu ma kolor jasno- żółty. Moją przestrzeń życiową usiłuje zawładnąć kosmita. Jak zwykle.
Wieczorami wspólnie z Lu przeżywamy mrożącą krew w żyłach historię maga, który chce zawładnąć światem.

Z sukcesów- Lu zdobył pomarańczowy pas w karate, wyróżnienie na olimpiadzie z matematyki. 
Kosmita:

niedziela, 21 lutego 2016

Brak wody.

Brak wody pitnej w kranie i życie jest urozmaicone. Myśl za siebie i za pozostałych w domu. Rano bywa to trudne, szczególnie gdy w normalnych warunkach bywa, że zalewam słoik z kawą wrzątkiem.
Nic to, przecież chcę pojechać do Indii, lecę więc pod prysznic. Wezmę próbną kąpiel. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Spokojnie wlezę za ileś tam lat do Gangesu i nic. Wyjdę żywa.
Zresztą opóźnienie w informowaniu i tak spowodowało, że wodę piliśmy. Dopiero poranny zapach z czajnika mnie zaniepokoił. Napełniłam go więc źródlaną i polazłam z kubkiem kawy poszukać informacji na FB. Bingo. Znalazłam. Nie spożywać, tylko do celów sanitarnych.
Znajomi z zatrutej spalinami cywilizacji miejskiej pytają: co ty masz z tą wodą?

Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Czasem tylko kipiąca złość każe mi się tego dowiedzieć. Wiem już jednak, że najlepiej rozładować ją oglądając film telugu, żeby potem pogrążyć się w nirwanie koreańskiej dramy. Z butelką wody pitnej w dłoni. I oby tylko nie przyszło mi do głowy poszukać w necie co czyha na mnie w kupnej, butelkowanej wodzie.
A tytuł wpisu powinien brzmieć "paani ki kami"- पानी की कमी.
Szlak, znowu robię sobie powtórkę i właśnie tkwię przy tekście o rolnikach, którym dowożą beczkowozami wodę.Chyba jutro powtórzę sobie tekst o najdroższej choince świata.

luty?!

Patrzę w kalendarz i z niejakim zdziwieniem stwierdzam, że luty się kończy. Nie bardzo pamiętam kiedy się zaczął, domyślam się mgliście, że z końcem zimowego wypoczynku. To oznacza, że wpadłam po uszy w robienie czegoś za kogoś, czyli edukowanie Młodego, odrabianie prac domowych, tłumaczenie, tłumaczenie, tłumaczenie…….
Obiecywałam sobie, że koniec z dramami, więc obejrzałam ciemną nocką  film w hindi „Bangistaan”. Nie wynudziłam się, trochę się pośmiałam, głębsza myśl była też, ale nie sądzę, że wrócę kiedyś do tego obrazu.
Jednak włączyłam dramę. Tak urodzinowo troszkę i jak zwykle przepadłam. Obejrzałam „The Greatest Love” – to miała być moja pierwsza drama. I bardzo się cieszę, że obejrzałam ją dopiero teraz. Mogłam się w pełni cieszyć z każdej sceny, posiadłam już wiedzę o „inności mentalnej” Koreańczyków i nie drażniło mnie absolutnie nic. Popłynęłam w fali zachwytu w kolejne męki niewyspania.
Oczywiście po tej dramie naszło mnie, że absolutnie nic już nie obejrzę. A potem pomyślałam, że może jednak wrócę do dramy „My Ghostess”, bo niespecjalnie przepadam za duchami, więc zapewne uda mi się oglądać po jednym odcinku. Błąd, błąd, błąd. Trzeba było uwierzyć recenzji i punktacji, która stawia tą dramę dość wysoko. Rzecz dzieje się w restauracyjnej kuchni. Mamy 4 zabawnych kucharzy, mega przystojnego szefa kuchni i właściciela restauracji, pomoc kuchenną, w którą wchodzi duch dziewicy, szamankę nieco szaloną, mamusię szefa kuchni dość osobliwą, tajemniczo dobrego sierżanta policji. Wszystko razem tworzy cudownie wciągającą mieszankę, która prowadzi w stan upojenia, lepiej niż butelka wina. Jeszcze tylko jeden odcinek. I tak to poszło.
Obiecałam sobie jednak, że mimo dramatycznego uzależnienia nie przestanę czytać. Dzięki temu skończyłam Lucjanowi czytać Ricka Riordana „Greccy herosi według Percy’ego Jacksona” oraz Brandona Mulla ‘Wojna cukierkowa”.  Do „Cukierkowej wojny” podeszliśmy po raz drugi. Kiedyś zakończyliśmy na 1 rozdziale. Tym razem Młodzieniec walczył każdego wieczoru ze snem, żeby tylko dowiedzieć się co dalej. I natychmiast zakupiliśmy kolejny tom, który właśnie czytamy.
Skończyłam też książkę Monishy Rajesh „W 80 pociągów dookoła Indii”. Projekt fenomenalny, szkoda, że nic z niego nie wynikło. Autorka jest tak skupiona na sobie, że właściwie niewiele się dowiedziałam nowego. Nie ma swady dziennikarskiej, mam wrażenie, że ludzie niewiele ją obchodzą. Wielka szkoda. Brakowało mi też w książce zdjęć. Niby są dostępne w internecie, ale właściwie to już sama nie wiem, czy chce je oglądać.