Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 12 stycznia 2014

marzenia o lecie

Wakacje mi się marzą. Taki sobie ze mnie średni podróżnik. Gdzieś tam byłam, ale tak ogólnie to trudno nazwać mnie globtroterem. A jednak jak wracam z hindi do domu w pogodne dni to widzę na horyzoncie góry i one mnie jakoś tak nastrajają, że…trzeba się poszwendać.
No tylko jak się gdzieś wybrać jak masz kredyt na karku????
Chwilowo, więc palcem po mapie podróżuję i zagłębiam się również w kulinarną wyprawę, bo mam tak, że stres muszę nakarmić.
Planuję, więc zrobić kimchi w najbliższym czasie. Za mną udane próby zrobienia paranthy z jajkami. 

 Właściwie to nie mam zielonego pojęcia czy udane, bo nigdy w życiu nie jadłam prawdziwej paranthy to i nie wiem jak powinna smakować. Mam niejasne przeczucie, że w tej pierwszej były jeszcze surowe jajka, ale była rewelacyjna w smaku. Drugą zanadto przesuszyłam i już mi tak bardzo nie smakowała.
A wracając do wakacji. Marzy mi się wyprawa do Grecji albo na Cypr. A może samochodem do Chorwacji? Mój R. coś tam cichutko wzdycha, że może Bułgaria. Oczywiście w przypływie gotówki natychmiast rezerwuję Dominikanę, Goa, albo Maroko.
Czytam portale, czytam oferty i im dalej się zagłębiam w czeluści internetu tym mniej wiem. Z jednej strony czytam, że można tanio na wakacje, z drugiej wychodzi mi, że nijak się nie da wyjechać na 14 dni bez gotówki w granicach 10 tysięcy złotych z górką najlepiej. Kuszą oferty, ale wiem, że za chwilkę zacznie się sezon na zbankrutowane biura podróży.
Ohm, a gdyby tak …wsiąść do pociągu…..no byle jak się nie da skoro się posiada dziecko. Dziecko kojarzy wakacje z dziadkami jedynie. Chciałabym, że poznał świat. Zresztą już pojawiały się w jego tekstach takie zdania jak: „Mateusz ma szczęśliwe dzieciństwo, bo był w Chorwacji”, „X to miała fajno, była w Bułgarii”, „Ja też chciałbym polecieć do Turcji”, „Dlaczego mnie nigdy nie zabraliście za granicę?”.
W każdym razie ja chwilowo udałam się w wielką kulinarną podróż. Za sprawą Richarda C. Morais’a i jego pierwszej powieści „Podróż na sto stóp”. Początkowo sądziłam, że to książka nie w moim klimacie. Kupiłam ją jedynie ze względu na głównego bohatera pochodzącego z Indii kucharza Hassana. Opowieść zaczyna się w Mumbaju, potem akcja przenosi się do Londynu, następnie do Lumiere i Paryża. A wszystko okraszone zapachem, smakiem, mieszaniem się przypraw, skwierczące, soczyste i pełne życia. W sam raz lektura na długie zimowe wieczory, trudno się od niej oderwać, a jeśli już to tylko można udać się śladem lodówki, zaczerpnąć coś z jej zapasów i powrócić do czytania. Książka nie zawiera przepisów, kusi, więc, żeby zacząć szperać, szukać, odkrywać smaki. I kusi podróżami w głąb w tych smaków. Polecam gorąco.
Oczywiście z Młodym kończymy właśnie czytać „Zagubionego herosa” początek nowego cyklu. Przed nami jeszcze 3 tomy, na ostatni 5 trzeba będzie trochę poczekać. Nie próżnujemy.