Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 27 grudnia 2015

Podsumowanie czytelnicze 2015

Zbliża się koniec roku. Czas na podsumowanie czytelnicze. Udało się nam przeczytać 52 książki, nie udało mi się samej tej liczby osiągnąć. To znaczy 52 książki musiałam policzyć wraz z tymi, które czytam każdego wieczoru Lucjanowi. Niestety okazuje się, że nie umiem wygospodarować sobie czasu na własne przyjemności. Chociaż nie mogę powiedzieć, żeby czas wspólnego czytania był przykrym obowiązkiem. Jest czasem naszym, świętym i absolutnie dobrze wykorzystanym czasem. I zarówno Lucjan jak i ja bardzo sobie cenimy ten rytuał wieczorny.
Nie będę wracała do omawiania każdej książki. Wspomnę tylko co nam się podobało.
Zupełnym hitem pozostaje dla nas lektura Ricka Riordana. To nasz ulubiony pisarz, jego poczucie humoru, sposób narracji, akcja trzymająca w napięciu i przy okazji duża porcja wiedzy, którą chętnie rozwijamy sięgając po inne źródła zaraz po lekturze, czynią jego książki wyjątkowymi pozycjami w naszej biblioteczce.
Zakończyliśmy właśnie pierwszy tom najnowszej serii, czyli „Magnus Chase i Bogowie Asgardu”, martwimy się tylko, ile przyjdzie nam czekać na kolejne tomy.
Drugim ulubionym pisarzem pozostaje Brandon Mull. Jego dwie książki kolejnej serii „Pięć królestw” zrobiły na nas ogromne wrażenie, fajnie się to czyta, chociaż jeszcze nie umiemy powiedzieć czy będą lepsze od „Baśnioboru”. Niestety „Wojnę cukierkową” i „Pozaświatowców” odłożyliśmy na półkę po paru pierwszych stronach. Może był to zły czas, damy im kiedyś szansę.
Zaczęłam zapoznawać Luca z jednym z moich ulubionych pisarzy, Isaac’iem Bashevis’em Singer’em i było to udane spotkanie, chociaż nie było proste i wymagało sporo rozmów. 
U mnie nadal pozycją numer jeden są książki Tiziano Terzaniego i Moshida Hamida.
Skończyliśmy też nasze pierwsze książki koreańskiego pisarza Jin-kyung Kim’a „Szkołę kotów”. Lucjanowi się bardzo podobały dwa pierwsze tomy, na kolejne czeka. Ja mam wątpliwości. Nie znam koreańskiego więc trudno mi wypowiadać się na temat doskonałości tłumaczenia, ale nie podoba mi się. Nie wiem jak bardzo bogaty językowo jest oryginał, ale  polski przekład jest niedoskonały, trudno się to czyta, rażą powtórki, brak finezji, sama nie wiem.
Nie umiem niestety wytypować książki roku. Nadal bezwzględnymi numerami jeden dla mnie pozostają: „Cesarz wszech chorób” Mukherjee Siddhartha i „Nic nie zdarza się przypadkiem” Tiziano Terzani’ego, które towarzyszyły mi cały rok, czytane na wyrywki już, ale pozostały najważniejsze.
Odkryłam dramy koreańskie, cudowne oderwanie od rzeczywistości, jedynie trochę uciążliwe, bo pożerają czas.
Na 2016 czekają nowe książki, nie wiem jeszcze w jakiej kolejności je będę czytała, liczę na to, że uda mi się wreszcie skatalogować moje zasoby i ułożyć jakąś chronologię. Sądzę, że uda mi się wytrwać z tym co czeka na półce do połowy roku.


środa, 23 grudnia 2015

Życzenia Świąteczne

Dla Wszystkich którzy tu jeszcze zaglądają życzenia świąteczne!
Aby ten czas był czasem wypoczynku, zadumy, chwili dla bliskich i chwili dla wewnętrznego ja. Czytajcie, oglądajcie, kolorujcie relaksujące kolorowanki, wyjdźcie na łyżwy, ale nie złamcie nogi, idźcie na wiosenny spacer, chyba, że ktoś ma szczęście i białe Święta, to wyjdźcie na narty, sanki, lepcie bałwana!
Cieszcie się i nie objadajcie w nadmiarze! Niechaj karpie, makowce, barszcze, uszka i kapusta z grzybami rozwiną nam szare komórki, a nie dodają kilogramów! Dobrej zabawy dla każdego, od małego po najstarszego w rodzinie!
Pamiętajcie o tym, że to rok miłosierdzia, więc wybaczmy sobie i tym, których nie lubimy też wybaczmy. I z czystym sercem czekajmy na narodziny Jezusa!

Uporządkujmy serca, bo kto nie zdążył jak ja uporządkować domu to już i tak nie zdąży! Ale mam radę- kolor czerwony łagodnie przykrywa bałagan! 

wtorek, 22 grudnia 2015

w rozgardiaszu przygotowań

Mój niedoczas zwiększa się niestety w newralgicznych porach. A takie są święta. Aby tradycji stało się zadość należy: posprzątać, ugotować sto dań, upiec coś, kupić prezenty, oblecieć milion sklepów. Od zeszłego roku mam też nową świecką tradycję, sprawdzian tuż przed świętami. Co powoduje, że ani nic nie umiem, ani nie mam posprzątanej chaty, ani ogólnie nic nie wiem.
Aby się nie stresować więcej niż to konieczne, czytam Lucjanowi książkę wieczorami. I świetnie się bawię, bo czytamy „Miecz lata” Ricka Riordana, kolejna mitologia, tym razem nordycka. Dla mnie zupełna nowość, okazuje się, że dla Młodego nie, bo on zna.
A tak zupełnie błądząc myślami między książkami a jedzeniem podzielę się moim zakręceniem.
Mogę oglądać programy kulinarne, przeglądać książki kucharskie i ani nie robię się głodna, ani nie pałam chęcią wypróbowania przepisów. Jednak niech no przypadkiem natknę się na jakieś danie w powieści, albo fabularnym filmie, łazi to danie za mną tak długo, aż nie skonsumuję, zrobię oraz dowiem się miliona informacji na temat danej potrawy.
Tak miałam ze słynną upmą albo  uppumą albo uppittu z filmu z Maheshem. On jadł i ja musiałam. Teraz chodzi za mną ulubione danie Magnusa z „Miecza lata” falafel. Mąż mnie pyta co chcę zjeść, odpowiadam falafel, ja pytam, czy nie jadł na służbowej kolacji przypadkiem falafelu. No i mamy porobione, bo chyba na jedno z wigilijnych lub świątecznych dań zrobię ten falafel.
Ot wpływy literatury i sztuki filmowej na kulinarne doświadczenia.
O miałam długo pisać, tymczasem mój nauczyciel hindi wstawił na fejsa filmik ze swoimi nowo narodzonymi córeczkami i gapię się na to już ze 20 minut. Żeby nie było ucząc się słówek, ale już na lekko zwolnionym tempie, bo okazuje się, że świąteczne przygotowania zmogły moją grupę tak, że zostałam samotna na polu językowej bitwy. Co oznacza sprawdzian w 2016, czyli mniej obejrzanych dram w 2015. A jakąś zaczęłam parę tygodni temu i na 1 odcinku poprzestałam, nie, wcale nie dlatego, że nudna. Raczej z obawy, że znów będę chodziła mało przytomna.
Jak ludzie to robią, że mają czas, pełną lodówkę pysznych rzeczy i lśniące mieszkania?

Z tym pytaniem nie radzę sobie od jakiś 25 lat.

niedziela, 22 listopada 2015

Świąteczne prace

Żeby nie było, w tym roku też robimy świąteczne ozdoby. Tylko skromniej niż zazwyczaj. Brak weny.

Uprzedzam ewentualne pytania. Obok ptaszków na stole leży miecz świetlny, czyli łyżka do butów z Ikea. Zakupiona przez Młodą Osobę jako miecz.
Aaaa, ucząc się hindi odkryłam co mi dolega. To zaburzenie psychiczne, zwane: prokrastynacja. I bardzo proszę nie nazywać tego pospolicie lenistwem. Zaintrygowana słówkiem ze słowniczka udaję się studiować tekst, podobno trudny.

znowu miesiąc?

Właśnie popatrzyłam, że ostatni wpis był …prawie miesiąc temu. Dni upływają mi najwyraźniej na zupełnie nie wiem czym, bo osiągam szczyty niekompetencji we wszystkim ostatnio.
Test z hindi na 60 punktów możliwych 30. Totalnie do kitu. Nic nie pamiętam, dociera do mnie sens słów po czasie, zazwyczaj następnego dnia. A uczyłam się, od zapowiedzianego sprawdzianu grzecznie zawlekłam dysk do sypialni i upchnęłam w stercie rzeczy do prasowania. A zostały mi 2 odcinki serialu o duchach. Ale odłożyłam, uczyłam się, powtarzałam. I co? I nic!
Powtórzę za Buką „Nie jestem całkiem bezużyteczna. Można mnie chociażby użyć jako zły przykład”. Jedyne pocieszenie!
W każdym razie bilans miesiąca zachwycający nie jest. Nie chudnę, nie tyję, stoję w miejscu, umysłowo też. W wyobraźni się przemieszczam, między Indiami i Pakistanem w łzawej historii z filmu  "Bajrangi Bhaijaan", następnie przemieszczam się w jakieś dziko urocze rejony Korei, aby śledzić losy pięknej Arang i sędziego w „Arang and the Magistrate”. Wieczorami podróżuję z Lucjanem po kolejnej krainie „Pięciu królestw” Brandona Mulla. Chociaż podróż już właśnie się zakończyła i smutno nam bardzo, bo kolejna część się dopiero pisze.
Przenieśliśmy się do „Szkoły kotów”. Czytam uważnie, bo pewna osoba z kręgu pedagogicznego zwróciła mi uwagę, że kultura wschodnia jest niebezpieczna dla dzieci. Szukam więc tych niebezpieczeństw. Chwilowo tylko potknęliśmy się o „czasy mroku” w których palono koty i czarownice. Młody zapytał, czy ta książka jest na indeksie ksiąg zakazanych przez kościół.  Zaskoczył mnie.
Prowadzę walkę ze sprzętami elektronicznymi. Zapowiedziałam Młodej Osobie, że nie będzie miała dostępu do gier od 16 czy 18 roku życia. I, że nie interesują mnie argumenty, „bo mama X pozwala”. Nie dotarło. Postanowiłam więc zawrzeć z Młodą Osobą pakt. Zgodziłam się na filmy i gry od 16 roku życia pod warunkiem, że: raz na tydzień odkurzy i umyje podłogę w całym domu, raz w miesiącu umyje okna, 2 razy w tygodniu ugotuje obiad, wstawi pranie, skosi trawnik, umyje samochód, wyprasuje sobie ubrania do szkoły. Powiedział: ‘mamo, ja mam dopiero 8 lat” I sprawa się zakończyła.
Mija północ, a ja już mam poczucie, że ten dzień, który się właśnie zaczął, będzie trudny i absolutnie zmarnowany przez moja własną nieudolność. Pójdę popłakać w poduszkę. I zasnąć, po to tylko, żeby i tak się nie wyspać.

Sami widzicie, że kiepski ze mnie rozmówca. 

czwartek, 29 października 2015

miesiąc minął

Znów na miesiąc mnie zniknęło. Na usprawiedliwienie- październik trudny jest. I to z wielu względów.
Na początek dieta. Mija za chwilę drugi miesiąc. Początkowo było trudno, 5 posiłków i między chodziłam głodna i zła. Potem doczytałam, że to jednak błąd jeść tak często przy wysokiej insulinie, zjechałam więc do 4 posiłków, a że obecnie zaczynam odczuwać jadłowstręt kombinuję zjechać na 3 posiłki na dobę. Kilogramy nie idą w dół jak burza, ledwo ponad 3 kilo mniej, zatrzymanie spowodowałam idiotycznym wyjściem do knajpy i błędem. Niby wzięłam wątróbkę (zapomniałam, że pchają do niej mąkę), surówki (każda z dodatkiem cukru jak sądzę) no i zaliczyłam stan mega senności przez następny tydzień. Do tego zaczęłam się uczyć intensywnie i okazało się, że ponieważ należę do osób z niskim ilorazem inteligencji to mój mózg potrzebuje więcej glukozy. Musiałam więc zmodyfikować drugie śniadanie, żeby mózg był zadowolony. No i niby jest, tylko dlaczego ja mam wrażenie, że osiągam szczyty niekompetencji językowych?
W każdym razie uczę się nadal diety. Mogę powiedzieć, że odliczając knajpę nie tknęłam cukru, mąki pszennej, ryżu, wszelkich rzeczy z wysokim IG z wyjątkiem kalarepki, bo ta bestia nie zgłaszała, że ma wysokie IG.
Październik miesiącem oszczędzania, ale jak wiadomo w Krakowie to czas targów książki. W tym roku imponujący stosik dostał się Lucjanowi, mnie zostały marne resztki. Na szczęście ten jego stosik całkiem interesujący jest.



Patrzę w ostatni wpis o dramach i z lękiem myślę kiedy udało mi się pochłonąć resztę odcinków „Personal Taste” a następnie łyknąć 24-odcinkowe „Faith” i 25-odcinkowe „Boys Over Flowers”. To ostanie jest absolutnie, absurdalnie bez sensu, tylko niech mi ktoś powie czemu zarwałam noce, chodziłam nieprzytomna i o niczym innym nie myślałam, tylko kibicowałam bohaterom dramy??????Zresztą „Faith” też niby nie w moich klimatach, bo drama historyczno-fantastyczna (podróże w czasie), ale nie mogłam się odkleić od laptopa. W każdym razie moim zdaniem oni dają chyba do tych dram glutaminian, a ten jak wiadomo poprawia smak i uzależnia.
Oprócz tego dzielnie towarzyszyłam synowi z prawie codziennych Różańcach, usiłowałam go nauczyć ortografii, próbuję zapanować nad jego wiedzą.
Do tego ważne daty. 10 rocznica śmierci Misi i 16 rocznica ślubu. Uświadomiły mi upływający czas, pozwoliły na sekundę zadumy, ale nie zdołały mnie pogrążyć w myślach, bo jak zwykle Misia dba, żeby działo się milion rzeczy, tak, aby mamuśka nie miała okazji pochylić się nad własną zadumą.
Wiem, że czuwa!


niedziela, 27 września 2015

Wrócę...za jakieś 9 odcinków

No i będę starała się wszystko robić w miarę regularnie. Tylko długość wpisów będzie różna.
Tym razem w telegraficznym skrócie, bo oglądam...Tak wiem, mówiłam sobie samej po City Hunter, że będzie przerwa, że dość, że już koniec. No i zaczęłam "Personal Taste", zaczęłam i jak zwykle nie ma mnie, nie ma mnie jak tylko się da. 
Pozwolę sobie zacytować koleżankę przyjaciółki: "budzi się moja wewnętrzna nastolatka". Znikam więc dalej przeżywać, wzdychać, śmiać się i płakać. Wiem, wiem, że to serial, że może nie jest wysokich lotów, może powinnam raczej chodzić do opery, na koncerty muzyki klasycznej, raczyć się filmami festiwalowymi, o skomplikowanej fabule, psychologicznym zadęciu i w artystycznym ujęciu.Tylko ponieważ musiałam zrezygnować z wszelkich przyjemności jedzeniowych, ciasta drożdżowego ze śliwkami, tortu makowego, makaronu, białych chrupiących bułeczek, owoców w ilościach hurtowych, czekolady z orzechami, wina czerwonego, kawy rano, przed południem, popołudniu, w nocy, spienionego mleka to nie zamierzam się katować już w inny sposób. I dlatego oglądam. 
Jednak, żeby jak zwykle poznać kulturę kraju produkującego owe dramy, postanowiłam również sięgnąć po literaturę.
Mamy już w domu "Szkołę kotów" Kim Jin-kyung'a. Podobno to wschodni Harry Potter. Jeszcze nie zaczęliśmy czytać, bo Młody obecnie walczy na zmianę ze "Star wars" i lekturą "Puc, Bursztyn i goście". Znacznie lepiej radzi sobie z małym druczkiem w "Gwiezdnych wojnach", niż z dużym drukiem leciwej lektury. Koty muszą poczekać. Ja kończę mu czytać "Opowiadania" księdza Twardowskiego. Cudowne lekcje religii, znacznie ciekawsze i głębsze niż to co zapewnia podręcznik.
Aha, jeśli ktoś zamierza oglądać dramy, to ja nie biorę odpowiedzialności. Wystarczy, że moi rodzice często nie mogą ze mną rozmawiać na skypie, bo właśnie oglądają kolejny odcinek, a po nim kolejny i jeszcze kolejny.

wtorek, 22 września 2015

A w nocy....

A w nocy pewna Pani wywróciła mi wszystko do góry nogami.....
Wiem, wiem, film jest długi. Ale chyba warto posłuchać co kobitka ma do powiedzenia.

poniedziałek, 21 września 2015

chyba ktoś mnie wreszcie zdiagnozował?!

Pisałam już wiele razy, że mam chyba depresję, że nic mi się nie chce,itp, itd. Planowałam wizytę u psychiatry, bo byłam u lekarza ogólnego, a ten po obejrzeniu moich wyników stwierdził, że jestem zdrowa jak koń i każdy tak ma, że mu się nie chce.
Jednak pod koniec sierpnia wybrałam się do endokrynologa. No i mamy sprawcę. Nie, nie, wcale nie tarczyca, hormony też w porządku. Jednak przy krzywej cukrowej z oznaczeniem jednocześnie poziomów insuliny już tak różowo nie jest. Cukier w normie, chociaż po glukozie niższy niż na czczo, bo insulina wysoka. I mamy przyczynę braku efektów odchudzania, wieczną senność.
Przechodzę na dietę nisko węglowodanową, jem 5 razy dziennie, spaceruję, pływam, ale bez szaleństw, bo wyczynowy sport może również podnieść insulinę. 
I powoli, powoli staję do pionu psychicznie. Nie jest to łatwe, kiedy teściowa pyta mnie każdego ranka jak się czuję i czy trzymam dietę. Ale się nie dam! 
W związku z powyższym, żeby utwierdzić się w swoim postanowieniu ogłaszam to Wam, moim czytelnikom (chociaż chyba już tu nikt nie zagląda i ma oczywiście rację!).
Zamierzam żyć bez cukru i jego zamienników. Zamierzam żyć bez chleba białego, ryżu białego, ziemniaków, dyni i wszystkiego co indeks glikemiczny ma powyżej 50 czegoś tam. Zamierzam żyć jedynie o jednej kawie na dobę, bez piwa, alkoholi innych też (bo mam lek co jak go połączę z alkoholem to podobno umrę na coś tam). Zamierzam 3 razy w tygodniu umiarkowanie ćwiczyć, chodzić lub pływać. W pozostałe dni musi wystarczyć aerobik na szmacie, bieg z tornistrami za dziećmi i gimnastyka przy blacie kuchennym. Zamierzam zrzucić zbędny balast kilogramów. 
Postaram się nie oglądać po 5-6 odcinków dram koreańskich, tylko pójdę o przyzwoitej porze spać. Tylko muszę przeprowadzić badania,co to jest "przyzwoita godzina do spania", bo nie wiem. 
Tych "zamierzam" mam w zanadrzu jeszcze ciut, ale .....nie od razu Kraków zbudowano....

piątek, 18 września 2015

18 września

Jak już wiadomo, wpadłam w nałóg. I czuję się winna, ale szczęśliwa. Zazdroszczę ludziom, którzy mają możliwość obejrzenia dramy koreańskiej w dwa dni, bo to oznacza, że każdego dnia jakimś cudem znajdują po 10 godzin na oglądanie. U mnie tak różowo nie jest, oglądam zarywając noce, rano chodzę jak zombie, a myślami jestem w dalekim Seulu, z tyłu głowy słyszę koreańskie zwroty. Nie dość, że pokochałam dramy, to zafascynowało mnie brzmienie, rytm koreańskiego języka. Zachwycam się widokami, pięknymi wnętrzami, tym co jedzą, szybkimi samochodami i skośnookimi przystojniakami. Mam nadal problem z zapamiętaniem imion bohaterów, czasami nie rozumiem ze względu na różnice kulturowe, ale absolutnie nie przeszkadza mi to w odbiorze.
Jak nastolatka, z wypiekami na twarzy śledzę losy bohaterów, popłakuję, śmieję się i kibicuję głównym bohaterom.
Właśnie skończyłam oglądać „City Hunter” (Miejski Łowca), dramę z 2011 roku i szczerze mówiąc, żal mi, że już koniec. A działo się tam, oj działo. W latach 80  oddział 21 żołnierzy zginął w morzu wykonując tajną misję. Zostali zastrzeleni przez snajpera, w ramach czystki. Oczywiście jeden z żołnierzy przeżył, porywa dziecko zmarłego współtowarzysza i wychowuje go na mściciela. Po 28 latach do Seulu przybywa Lee Yoon Sung (gra go bardzo sympatyczny chłopak Lee Min Ho). Lee jest przystojny, sprawny jak pantera, ma niesamowitą wiedzę, jest hakerem komputerowym, specem od elektroniki. No i oczywiście zakochuje się w pięknej Kim Nana, która pracuje jako ochrona w Błękitnym Domu. Tylko, że jemu kochać nie wolno, nie wolno współczuć, przywiązywać się. Ma przeprowadzić krwawą zemstę. Jednak chłopak z natury swojej łagodny i współczujący zmienia zasady. Oczywiście akcja się komplikuje, jest sporo zawiłości rodzinnych. Nie ma czasu na nudę, a każdy odcinek kończy się tak, że nie patrząc na zegarek i konsekwencje ogląda się jeszcze jeden odcinek i jeszcze jeden. No i potem ranek jest ciężki.
Jeśli jednak ktoś ma ochotę, to wstawiam zwiastun po angielsku (osobiście wolę oglądać wersję koreańską z napisami).


A rok szkolny się zaczął, plan zajęć w tym roku się sypie, liczę na to, że jakoś się to wszystko ułoży, chociaż na dzień dzisiejszy lekko nie jest. Niby mało zadań, ale Młodzieniec ślęczy nad jednym zdaniem, bujając w obłokach i pstrykając długopisem. Każda próba sprowadzenia go na ziemię, kończy się wybuchem, że on szkoły nie lubi, lekcji nie lubi i ma prawo do wolnego czasu. Lekko nie jest. A będzie jeszcze trudniej, bo w tym roku Komunia Święta i lista zadań do wykonania wydłuża się w nieskończoność. Wygląda na to, że ceremonie ślubne w Indiach w porównaniu do naszych przygotowań to pestka.
I jeszcze muzyka z filmu. Ładna, prawda?
Nadal nie wiem, dlaczego tak często można zobaczyć głównego bohatera w butach ale bez skarpetek. Obojętnie jak jest ubrany, widywałam panów w pełnym garniturze, lakierkach, ale bez skarpetek. 

wtorek, 1 września 2015

1 września

Koniec wakacji. Nawet się cieszę, bo końcówka sierpnia była jakimś obłędem. Sprzątanie, koledzy u Lu, w rocznice urodzin Misi postanowiłam się przebadać, teraz czekają mnie kolejne badania. Ale jest jakiś plan. Jeszcze zapewne przez najbliższe 2-3 tygodnie trzeba będzie się nagiąć, dopasować plan, rozciągnąć dobę jak gumę, ale potem się wszystko wyklaruje i ani się obejrzę nastaną nowe wakacje.
I tego się zamierzam trzymać.
Na szczęście upał jest okrutny, czyli taki jak kocham. I jak dla mnie może taki zostać do grudnia. Albo nawet dłużej. 


piątek, 21 sierpnia 2015

Nowy fioł

Mniej więcej jakieś 8 miesięcy temu moja przyjaciółka polecała mi dramy koreańskie. Byłam twarda, nawet raczyłam zgubić kartkę z objaśnieniami pewnych zawiłości językowych w nazewnictwie.
Nie obejrzałam. Teraz nadrabiam. Pełna fascynacja, absolutny fioł. Zarwane noce, wyrwane minuty w ciągu dnia. 
Ostrzegam, to jest groźne. Dla życia w rodzinie, wypoczynku, planów na sprzątanie, groźne! No to obejrzę jeszcze jeden odcinek....

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

no i ciut treści

Wyjeżdżaliśmy z domu w czasie fali upałów. Zastanawiałam się czy warto brać prysznic, skoro spocę się zanim zdążę sięgnąć po ręcznik po kąpieli. Było mi absolutnie wszystko jedno, marzyłam tylko o tym, żeby w hotelu w Hiszpanii działała klimatyzacja i była opcja ustawienia jej na 10 stopni.
Po przylocie do Barcelony rezydent oświadczył, że na Costa Brava panuje fala upałów. Dziwne- pomyślałam, bo odczułam znaczną ulgę. A jeszcze bardziej poprawiły mi nastrój nadciągające chmury, które groźnie kłębiły się nad hotelem. I ta morska bryza! Marzenie o klimie poszły w kąt, nie używaliśmy jej wcale. Spaliśmy kołysani szumem fal.Wszelkie opinie negatywne o hotelu, które odnalazłam w sieci okazały się pogłosem pesymistów i nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Hotel nie był może pierwszej świeżości i nosił liczne ślady działań „to nie moje, mogę trzasnąć, urwać, zniszczyć”, ale był czysty, przestronny, z sympatyczną obsługą i bardzo dobrym, niezdrowym, tuczącym, obrzydliwie bogatym w ofercie żarciem. Moja waga znacznie wzrosła, dobrze, że ułożyłam ciuchy tak, że największe, luźne zostawiłam na koniec pobytu. Selfie nie robiłam, bo przypominam raczej wieloryba. Bardzo zadowolonego wieloryba.Mimo absolutnego niedoczasu, pływaliśmy, zwiedziliśmy urocze miasteczko Tossa De Mar i dwa razy wybraliśmy się na wycieczkę do Barcelony, zresztą z przygodami, bo zepsuł się pociąg, którym podróżowaliśmy. W związku z tym musieliśmy nieco przeorganizować plany i Barcelona nadal ma przed nami wiele tajemnic, czekających na odkrycie.Luc wreszcie doświadczył, że warto uczyć się języków obcych. I zamarzył, żeby być „eurańczykiem” czyli gościem zarabiającym kasę w euro.Nasze osiągnięcia lingwistyczne zakończyły się na :” dos cervezas, una cola”.


A nasze marzenia urosły i chcemy znów do Hiszpanii, tym razem jednak może Costa Del Sol?

i jeszcze Costa Brava






kolejna porcja zdjęć

Widok z balkonu.
gwarantowana pogoda?

wakacje, wakacje i po wakacjach

Wróciliśmy z Santa Susanna czyli jak to określił Lu z "Szantażowanej Zuzanny". Po przylocie przywitały na palmy, słoneczna Barcelona i całkiem sympatyczny rezydent biura podróży. A następnie na miejscu bryza od morza, lekki deszczyk i wspaniały widok z balkonu hotelowego.
 Wymarzony basen Lucjana.
 Okazuje się, że ośmiornice są jadalne dla wybrednego Luca.
 Sieć sklepów z sympatycznym byczkiem.Parasol okazał się potrzebny.
 Machamy tym którzy bali się kąpać w deszczu.
 A to plaża w prześlicznym miasteczku Tossa De Mar
 Kolor morza obłędny.
 Słodycze wyglądają apetycznie, ale szkoda kasy, w smaku są obrzydliwie słodkie.


 Warzywa na targu 'Mercat de la Boqueria.
 Owoce kuszą....
 Soki kuszą jeszcze bardziej....
 A może owoce morza?
 Znów słodycze.....
Na Camp Nou koniecznie trzeba zaopatrzyć się w medal z ulubionym piłkarzem.

czwartek, 6 sierpnia 2015

zbliża się wyjazd

Pierwszy raz w życiu mam pomalowane paznokcie u nóg. Pierwszy raz w życiu kupiłam klapki. Pierwszy raz w życiu jadę do Hiszpanii!
WAKACJE!

poniedziałek, 27 lipca 2015

tytułem usprawiedliwienia?

Moje blogowanie jak widać po ilości wpisów jest marne. Nie jestem typem długodystansowca. Dodatkowo nie piszę jak wydaje mi się, że nie mam nic do powiedzenia, a od dłuższego czasu właśnie chyba tak jest. Nie umiem lać wody, kocham konkrety, ale przecież nie mogę tworzyć jednozdaniowych wpisów.
Miałam potrzebę pisania po śmierci Miśki, ale mam wrażenie, że już wszystko powiedziałam.
Miśka już po odejściu nakierowała moje zainteresowania, tak właśnie myślę, jestem absolutnie przekonana, że to jej ręka w tym, że indyjskie kino, a potem literatura, kultura i w końcu język zajęły w mojej głowie większość miejsca. Zamiast przerabiać po raz setny historię choroby, analizować, co mogłam a czego nie mogłam zrobić, żeby żyła zaczęłam szukać, badać, czytać, oglądać.
Pomogło mi to bez wyrzutów sumienia żyć, funkcjonować, myć zęby bez poczucia winy.
Przez wiele miesięcy po jej odejściu budziłam się z poczuciem winy, osamotnienia, rozpaczy, beznadziei. Miśka wiedziała jak temu zaradzić. Wiedziała, że oderwanie od tego, co było, pasja, pozwolą mi kontynuować pomoc innym rodzicom w podobnej do mojej sytuacji, ale jednocześnie wyciągną mnie z ciemności żałoby.
Obecnie moje życie wewnętrzne, moje myśli, jeśli nie są wypełnione codziennością, mniej lub bardziej fascynującą (raczej mniej niż więcej fascynującą), to płyną w absolutnie fenomenalne rejony azjatyckiej kultury.
Nie czuję się jednak ani specjalistą, ani znawcą tematu na tyle, żeby o tym pisać. Jest cała kopa blogów z recenzjami filmów, książek, pisanych przez ludzi o wielkiej wiedzy, znających dogłębnie temat. O czym więc mogłabym pisać?
To tak tytułem wstępu, czemu mnie tu nie ma regularnie.
Ponieważ jednak informowałam ostatnio, co czytam lub oglądam zdam też teraz krótką wakacyjną relację.
Z czytaniem jest kiepsko. W maju jeszcze pochłonęłam kolejny kryminał Roberta Galbraiht’a „Jedwabnik”, jak zwykle przepadając na dobę prawie, bo to dobrze napisana książka, więc trudno się oderwać.
Kolejna książka Nadeema Aslama „Bezowocne czuwanie” zajęła mi wiele dni i wszystkie myśli. Spotkałam w sieci zachwyty nad nią i słowa ostrej krytyki, że nic się nie dzieje, że jest przegadana. Mnie fascynowała, porwała i zachwyciła. Jej poetyckość, a jednocześnie trudny temat stanowią czytelnicze wyzwanie.
Potem porzuciłam kolejną powieść, „Powrót z Indii”. Próbowałam dzielnie przez ponad 100 stron się przekonać, że warto, że należy czytać. Ale odpuściłam, życie jest zbyt krótkie, a na półkach czekają inne książki.
Z Lucjanem czytam Marka Twaina, ponieważ okazało się, że to strzał w dziesiątkę. Podoba mu się bardzo, ale trzeba wiele wyjaśniać, wielu spraw nie rozumie, więc to nie byłby dobry pomysł na samodzielną lekturę.
Wspólnie też zaczęliśmy oglądać……koreańskie dramy. Którejś nocy nie mógł zasnąć, zapytał czy może pooglądać przez moje ramię to, co ja tam właśnie sobie chcę obejrzeć. Planowałam indyjski film, ale stwierdziłam, że może szybciej zaśnie na serialu. Nie spodziewałam się też, że nadąży czytać napisy. Tymczasem Młodzieniec nie dość, że nie zasnął, to zafascynowany postanowił obejrzeć wszystkie 20 odcinków. Ubaw po pachy, bo też trzeba było wiele tłumaczyć. W dodatku trudność z zapamiętaniem imion bohaterów stwarzał wielkie wyzwania, bo trzeba było się mocno nagłowić, żeby mamie wytłumaczyć, o którego bohatera chodzi.
A oglądamy (tak, po raz drugi, wciągając babcię Izę i opornego tatę): GENTLEMAN’S DIGNITY- komedię romantyczną. Głównymi bohaterami są czterej panowie po czterdziestce, dwóch singli, jeden żonaty i jeden wdowiec. Czterech przyjaciół i ich perypetie miłosne. Nasz ulubieniec Kim Do Jin (gra go Jang Dong-gun) stwarzał najwięcej problemów natury psychologicznej, które musiałam mojemu ośmiolatkowi wyjaśnić. Może i nie jest to film dla dzieci, chociaż: („koreańska telewizja nie może pokazywać wszystkiego, co jej się zamarzy, gdyż na ręce nieustannie patrzy jej Koreańska Komisja do Spraw Standardów Komunikacji oraz Ministerstwa do Spraw Równouprawnienia i Rodziny” cytuję z bloga http://skosneoczy.blogspot.com/ ), ale uważam, że to lepszy wybór niż to co nadają wszelkie nasze kanały telewizyjne dla dzieci. W końcu ja w jego wieku oglądałam i „Janosika” i „Czterech pancernych i psa”, a potem „Czterdziestolatka”, więc czemu nie?
Oczywiście jak to ze mną bywa, natychmiast zapragnęłam wiedzieć o Korei coś jeszcze. A od czego zacząć jak nie od języka i pisma. Dzięki temu dowiedziałam się, że hangul- czyli koreański sylabariusz stworzył król Sejong aby pismo było dostępne dla każdego. Wcześniej do 1446 roku wykorzystywano w Korei pismo chińskie. Sylabariusz koreański jest uważany za jeden z najbardziej naukowych systemów pisma na świecie. Składa się z 10 samogłosek i 14 spółgłosek, które w połączeniu tworzą różne sylaby. Podobno mądry człowiek potrzebuje dnia, a głupek 10 dni, aby poznać to pismo. Nie podejmę wyzwania chyba. Po co się kompromitować?
Jednak koreańskie dramy zamierzam oglądać. Nie ukrywam, że wpadłam jak śliwka w kompot. Zachwyciłam się.
Mała próbka z you tube dla chętnych. Ostrzegam, to wciąga i jest niebezpieczne.
Napisy przypadkowe,fragment też, chciałam krótki, a w sieci głównie krążą całe odcinki.
A jak ktoś woli muzycznie to piosenka z dramy:

Kolejny wpis będzie po powrocie z Hiszpanii. Mam nadzieję.




sobota, 13 czerwca 2015

czerwcowo

Lucjan przeżył swoje pierwsze rozstania z mamą, był 3 dni na zielonej szkole. Pierwsze koty za płoty.
Zdecydowaliśmy się też wreszcie wyjechać na wakacje, z tym, że chłopaki mnie przegłosowały i lecimy do Hiszpanii.
Tymczasem jednak zbliża się koniec roku, moc zawodów, próba zdania na żółty pas przez Lu.
A ja sobie powolutku coś tam tłumaczę, ogarniam dom, trochę ogród. W przycinaniu krzewów mam pomocników.
Ale o tym niech opowiedzą zdjęcia.









wtorek, 5 maja 2015

takie tam...

Od paru dni zaczęłam planować wakacje, wyjazd gdzieś gdzie jest morze, plaże i inne widoki niż te, które znam. Przeglądam oferty, czytam blogi, znowu przeglądam. Hiszpania, Grecja. I mam mętlik w głowie. I wiem jeszcze mnie niż wiedziałam zanim pomysł powstał w głowie.
Po przeglądnięciu miliona ofert, blogów stwierdziłam, że koniecznie chcę polecieć na grecką wyspę Zakynthos. Po telefonie do przyjaciółki już nie wiem czy ja serio chcę Grecję.
Oczywiście ja najchętniej poleciałabym na Cypr, (ale turecki), albo do Turcji. Tylko, że moje chłopaki marzą o Grecji lub Hiszpanii.
Biuro, czy samodzielnie? Z wyżywieniem czy bez? Większość moich przyjaciół wyjeżdża na wczasy w czerwcu, ewentualnie w lipcu. A ja to owszem w tym terminie będę mogła wyjechać jak szanowny małżonek przestanie uczyć studentów. A obecnie zostaje mi masakra cenowa, czyli sierpień.
Sądziłam, że mam niewielkie wymagania, ale teraz mam wrażenie, że oczekuję cudów.
Ze dwa lata temu też marzyłam o wakacjach, stanęło na tym, że pojechaliśmy z mężem na 3 dni w Tatry. Tym razem chciałabym zrealizować marzenie. Wracam, więc do męczenia wyszukiwarki, aż skończy mi się limit na net, co może nastąpić w każdej chwili (znów zgubiłam hasło i nie mogę sprawdzić ile GB mi zostało do 12 maja).
Majówka upłynęła mi na goszczeniu przyjaciół Lucjana. Chłopcy jedli i bawili się i znów jedli, grali i znów jedli i bawili się. Wszystkim wydawało się, że spędzili ze sobą godzinę jedynie. Co chyba oznacza świetną zabawę?
Zamierzałam odwiedzić nowe miejsca jedzeniowe Krakowa, ale niestety kumulacja świąt spowodowała, że 2 maja udało nam się cudem zaparkować pod wielkim sklepem i oczekując w mega kolejce do kasy nabyć dla Lucjana na zieloną szkołę plecak, ręcznik i kosmetyki. I trzeba było wracać do domu.

Cóż food truck z indyjskim oraz drugi z gruzińskim jedzeniem musi poczekać na inny czas. Spróbowałam jedynie na Wawrzyńca angielskiego specjału fish and chips z mega cudnym groszkiem z miętą. Właściwie z całości mogłabym zjeść tylko ten groszek i byłabym w siódmym niebie.

czwartek, 23 kwietnia 2015

23 kwietnia

Przyjaciele wzywają mnie do odpowiedzi. Czemu mnie wirtualnie nie ma?
Ano nie ma mnie, bo walczę sama ze sobą.
Początkowo sądziłam, że to tylko przesilenie wiosenne. Potem zaczęłam podejrzewać problemy z tarczycą, albo cukrzycą. W końcu umówiłam się do psychiatry. Zaczęłam robić badania.
No utknęłam chwilowo w martwym punkcie. Teoretycznie z badań wynika, że jestem zdrowa jak koń. Wszelkie badania krwi w ramach NFZ nic nie wykazują. Pozostałych badań nie zdążyłam zrobić, bo w ramach NFZ złapałam cudowną, mega zjadliwą grypę, którą zaraziłam męża, wykluczając go z wszelkich funkcji zawodowych, a także Luca, który gorączkuje wysoko już 5 dzień. A ja sobie w ramach powikłań zafundowałam zapalenie płuc.
Tak. Wiem, że jestem mega śpiąca, że nic mi się nie chce, a teraz dodatkowo jestem mega zmęczona. Cukrzyca nie, tarczyca nie. Mam jeszcze parę tropów, ale najwłaściwszy to chyba depresja.
Jakoś sądziłam, że ja z depresją sobie mogę zupełnie sama poradzić. Co tam, w końcu jak się tyle przeżyło i się jakoś żyje, to znaczy, że ja dzielna jestem i zaradna.
Jednak postanowiłam, że dam sobie pomóc.
Chwilowo natomiast w malutkich przerwach, kiedy nie śpię, nie robię jedzenia, nie mierzę Lucjanowi temperatury, nie martwię się, czytam i oglądamy.
Właśnie zakończyliśmy wspólne czytanie lektury szkolnej, słynnej „Karolci”. Ile ja się musiałam natłumaczyć, o co chodzi. A już zupełnie mnie rozbroiło oburzenie Młodego, że taksówka lata. Nie ma latających taksówek. No dobra a miecze skakania są? A pierścienie, które powodują zmianę gatunku?
Ano okazuje się, że owszem wszelkie fantazje współczesnych pisarzy Młodzieniec kupuje, w niektóre nawet chwilowo wierzy, albo chce wierzyć, ale latające auta z lekturze szkolnej są dla niego oburzająco niewiarygodne.
A miecz skakania pochodzi z najnowszej powieści Brandona Mulla „ Pięć Królestw: Łupieżcy Niebios”. Nie możemy się doczekać kolejnych tomów.
Sama dla siebie przeczytałam  „Wędrownego sokoła” opowieść o koczowniczych ludach wędrujących między Indiami, Pakistanem a Afganistanem. Surowe życie, zwyczaje, ostrość krajobrazu. Przepiękna, poetycka opowieść. Jedyna książka napisana przez Jamila Ahmada. Wydał ją w wieku 79 lat. Do tej pory uważany jest za największego pakistańskiego pisarza tworzącego po angielsku. Polecam książkę gorąco. Jest doskonała.
Oprócz czytania oglądamy wspólnie. Postanowiłam, że skoro zaraziłam Młodego grypą to może i zarażę go miłością do indyjskich filmów. „Gwiazdy na ziemi” spowodowały łzy, wzruszenie i zachwyt nad nauczycielem plastyki. „Żona dla zuchwałych” ogromnie się dziecięciu spodobała. Trafiony zatopiony.
Wiosnę odkryłam wczoraj podczas kolejnej wizyty u lekarza z młodym. Podobno idzie ku lepszemu. Nie chcę chwalić dnia przed zachodem słońca. Tym bardziej, że do kręgu chorych dołączyła teściowa mieszkająca z nami od roku. I teraz mamy już komplet.

Liczę, że uda mi się wyjść w końcu z domu bez celu. Bez planu. Bez konieczności, a jedynie dla przyjemności posprzątania ogródka. Koniecznie muszę przesadzić siewki zielonej pietruszki, bo zaczyna żyć przedziwnym życiem, wije się i zwisa.

poniedziałek, 16 marca 2015

o rany zbliżają się święta

Ja nie wiem jak to jest, że czas pędzi jak szalony. Od poniedziałku marzę o sobocie, a tu znów poniedziałek.
 Firma taksówkowa odwieź- przywieź-poczekaj na dziecko działa cały tydzień, bez zwolnień lekarskich, punktualnie i rewelacyjnie.
 Firma ma na szczęście wielką torbę do której mieści wszelakie notatki z hindi, więc uczy się w każdej wolnej chwili i niezależnie od warunków lokalowych. W domu bywając gościnnie firma usiłuje uczynić wiosenne porządki, ciągle jednak ginie pod bieżącym bałaganem.
Założenia były proste, po jednej szafce, półeczce dziennie i powinno się do świąt zrobić. No jakoś nie wygląda to tak różowo. Głównie z powodu problemów z kolanem, które odmawia wszelkich prac na kucająco.
A tu dodatkowo dotarła informacja, że czas na szkolny kiermasz. Firma zwlekła więc materiały plastyczne, które zostały z masowej produkcji w 2014, otwierając sezon „pisanki 2015”.
Dodatkowo w durnej głowie złaknionej szczęścia, powstał pomysł na stworzenie 1000 żurawi orgiami, żeby ten tysięczny przyniósł szczęście.
Młodzieniec podjął temat i tworzy. Mnie opadły skrzydła po informacji od moich rodzicieli, że żuraw powinien ciągnięty za ogon ruszać skrzydłami. Nasze nie ruszają. Mąż wyprodukował dla mnie dwa żurawie ruszające skrzydłami, ale przy okazji zniszczył parę kartek papieru i nie zostawił instrukcji krok po kroku. A bez jego cierpliwości to ja tych ruszających nawet nie tykam. Tym razem okazało się, że przerosła mnie nawet instrukcja z ukochanego bloga i mój pierwszy żuraw przypominał krokodyla.
Kolejny problem to co zrobimy z tymi 999 żurawiami? Nie wiem.

A tak oto wyglądają nasze prace:



Ostanie zdjęcie jest dziełem natury, która uporczywie informuje, że wiosna czeka za drzwiami.

niedziela, 8 marca 2015

czytelniczy luty.

Luty okazał się kiepskim miesiącem czytelniczym. Obawiam się, że musimy sporo pracy włożyć, aby dotrzymać przyrzeczeń czytelniczych na ten rok.
Niestety ferie zimowe, przygotowania Lucjana do dwóch olimpiad i czas nam przeciekł przez palce.
Udało mi się przeczytać: Arundhati Roy „Indie rozdarte”. Ta książka dała mi wiele do myślenia. Arundhati Roy opowiada o Indiach, o problemach wykorzystywania dóbr naturalnych, wysiedlaniu ludności z miejsc bogatych w zasoby naturalne, o rabunkowej gospodarce, prowadzącej do degradacji środowiska.  Trzy mocne teksty.
Anuradha Roy „Pod dachem świata”- bardzo dobra powieść. Akcja książki toczy się w małym, odciętym od świata miasteczku Ranikhet u podnóża Himalajów. Maya próbuje się pozbierać po życiowej tragedii (w górach, podczas wyprawy zginął jej mąż). Uczy w szkole, prowadzi przetwórnię owoców i warzyw, pomaga przepisywać wspomnienia Diwana Sahiba. Emocje, uczucia, moc przyrody, wszystko to jest tak pełne życia, że porywa czytelnika, nie pozwala przejść obojętnie. Polecam.
Amitav Ghosh „Chromosom z Kalkuty”- to kryminał, opowieść przedziwna, zagmatwana, nie do końca jasna. Czytało się dobrze, ale szczerze mówiąc zupełnie zapomniałam, że to czytałam i przypomniał mi ot tym wpis do kalendarza.
Skończyłam również ostatni już tom „Młodego samuraja. Krąg nieba”. I przyznam, że ogromnie się z tego cieszę. Lucjan chyba też zmęczył się okrucieństwem samurajów. Męczyliśmy tę książkę cały miesiąc.
Młodzieniec niestety nie ukończył czytać swojej książki. Podjął się samodzielnego przeczytania ostatniej książki Ricka Riordana „Greccy bogowie według Percy’ego Jacksona”, to ponad 400 stron, zostało mu jeszcze 100 stron. Bawimy się setnie przy tej lekturze, może nawet bardziej ja niż Lucjan.
W czasie ferii planowaliśmy aktywnie spędzić czas. Niestety na samym początku uległo kontuzji moje kolano, które do dzisiejszego dnia nie jest do końca sprawne. I tym samym mocno ograniczyliśmy wyjścia.

Jednak ostatniego dnia ferii zabrałam Lucjana na upragnione warsztaty sushi. Były to warsztaty z dodatkowymi atrakcjami, między innymi odwiedził restaurację Tao Rafał Sonik, który opowiadał dzieciakom o rajdzie Paryż-Dakhar, pozwolił im dotknąć pucharu, rozdał autografy. A zwijanie sushi okazało się ogromnie fascynującym zajęciem. I Młody zapowiada, że zamierza uczestniczyć w kolejnych tego typu kulinarnych wyzwaniach.



sobota, 31 stycznia 2015

podsumowanie czytelniczego stycznia

Kończy się miesiąc. Postanowiłam w tym roku przeczytać 52 książki. I konsekwentnie czytam.
Miesiąc styczeń upłynął mi z pakistańskimi pisarzami. Pierwsza przeczytana książka to „Wybuchowe mango” Mohammeda Hanifa. Hanif urodził się w Okarze w Pakistanie w 1965 roku, jest absolwentem prestiżowej Akademii Pakistańskich Sił Powietrznych, zawodowym pilotem. W 1996 wyjechał do Londynu i został dziennikarzem. „Wybuchowe mango” jest jego debiutem.
Pełna czarnego humoru opowieść o kulisach politycznych przewrotów, opowieść o wydarzeniach związanych z katastrofą lotniczą w której zginął generał Muhammad Zia Ul-Hak. Co tak naprawdę się wydarzyło, dlaczego zginął generał? Nie jest to jednak w żadnym razie próba rekonstrukcji wydarzeń. Raczej satyryczne spojrzenie na samego generała, na Pakistan pod jego rządami. Pozostaniemy właściwie w kręgu wojskowych, których autor bezlitośnie odziera z mitu doskonałości.
 To rewelacyjna, trzymająca w napięciu powieść.
Kolejny pisarz, urodzony w USA w pierwszym pokoleniu pakistański Amerykanin. Autor scenariuszy, Ayad Akhtar. Jego powieść „Amerykański derwisz” również jest debiutem.
To historia młodzieńczego gniewu, fascynacji piękną kobietą i Koranem. Hayat na kartach powieści dojrzewa, usiłuje odnaleźć się we własnej kulturze, w świecie. Poszukuje. Mamy możliwość znaleźć różne oblicza islamu. W dobie „jedynej, słusznej prawdy medialnej o islamie” ta książka to wstęp do dyskusji, przemyśleń i własnych poszukiwań.
Moshin Hamid- „Jak ćma do płomienia”- historia Daru Shezada, jego romansu z żoną najlepszego przyjaciela, narkotykowych wizji i powolnego upadku. Jak tytułowa ćma, bohater krąży wokół zbliżającego się płomienia- katastrofy. Przedziwna opowieść. Hamid stosuje niezmiernie ciekawą narrację. Wciąga absolutnie czytelnika w świat swojej wizji.
Nadeem Aslam- „Mapy dla zagubionych kochanków” to opowieść, która albo znudzi, albo zafascynuje. Poetycka, barwna, pełna różnych punktów widzenia. Zjawiskowa książka. Opowiada o pewnym małym miasteczku w Anglii, o dzielnicy pakistańskich emigrantów, gdzie dochodzi do zaginięcia pary kochanków. Czy zostali zamordowani w imię honoru? Jaki jest islam? Co siedzi w głowach mężczyzn, kobiet z tej dzielnicy. Gdzie prowadzi plotka? Pełna metafor, bajecznie barwna opowieść, nie toczy się, ale snuje. Mnie zachwyciła, ale też przyznaję odrobinę zmęczyła. Powodem było jednak przesycenie problemami islamu, emigrantów. Zbyt duża dawka mocnych książek jak na jeden miesiąc. Tym razem będę dbała o różnorodność tematyczną, chociaż podejrzewam, że 2015 pozostanie rokiem związanym z Azją, przynajmniej jeśli chodzi o moje własne lektury.
Młodzieńcowi skończyłam czytać kolejną część „Młodego samuraja”- „Krąg wiatru”- tym razem bardzo krwawa opowieść o piratach z morza Seto. Jack Fletcher jest niezwykłym, cudownym młodzieńcem, który zawsze wychodzi cało z opresji. Szlachetny, dobry, musi i chce walczyć ze złem. Nieco naiwna opowieść, ale dość barwnie oddaje zwyczaje japońskie, pozwala Młodemu wczuć się w losy bohatera.
Lucjan zakończył ostatnią książkę Nesbo „Doktor Proktor i napad na bank”. Smutno było się rozstać z Bulkiem. Czekamy na kolejne części, mamy nadzieję, że powstaną.
Przeczytał również swój  pierwszy komiks- „Złodziej Pioruna”. Miał okazję porównać komiks do wcześniej poznanej książki i filmu.
Jednym słowem Lucek zgodnie z postanowieniem - 12 książek w 2015, ma już za sobą dwie lektury, zaczął czytać trzecią. I nie są to wcale lektury szkolne.
Nadal nie obejrzałam nic bengalskiego.
Porwałam się natomiast na oglądanie bez napisów filmu hindi. Po paru dniach jak już udało mi się tego dokonać (2,5 godziny filmu w 20 godzin) okazało się, że w sieci są napisy. Porównałam i stwierdziłam, że źle nie jest. Ale dobrze też nie. Zbyt dużo czasu musiałam poświęcić.



środa, 7 stycznia 2015

zapisane w biegu

- synku, jak tak będziesz robił, zostaniesz kiedyś sam jak palec
- oszalałaś? przecież palce są zawsze razem, patrz: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć. Widzisz! Razem są. Chyba chciałaś powiedzieć, zostaniesz sam jak wdów, czy jak się to tam odmienia.....

niedziela, 4 stycznia 2015

2015 rok- początek

Nowy Rok. I mam w domu ośmiolatka. Tym razem urodziny Młodzieńca rozłożyłam na 3 dni. I dzięki temu Młodzieniec ma 3 dni szczęścia.
Impreza za imprezą. Każda udana. No może z wyjątkiem tortu, który niestety smakowo okazał się klapą. Cóż, doświadczenie paroletnie uczy mnie, aby „dwa razy nie wchodzić do tej samej rzeki”, to znaczy nigdy nie zamawiać tortu w tym samym miejscu, mimo, że pierwsze zamówienie okazało się strzałem w dziesiątkę. Niestety co drugi rok tort okazuje się totalną pomyłką.
A od poniedziałku powrót do rzeczywistości. Już troszkę marzę o tym. Jak zwykle nie udało mi się wyspać, odpocząć, poleżeć z książką tyle ile bym chciała.
Skończyłam Terzaniego. Jeszcze tylko ostatnia książka z 2014, niecałe 100 stron i zaczynam podchodzić do akcji 52 książki w 2015.
Lucjan zastanawia się nad własną akcją: 12 książek w ciągu roku- akcja dla 8-latków. Sądzę, że jest to założenie minimalne, bo w same święta zaczął i zakończył lekturę szkolną czytając oczywiście wieczorami nadal 4 część Nesbo, ale Lu twierdzi, że ksiażka która ma mniej niż 100 stron, się nie liczy w tej akcji, no i nie liczą się szkolne lektury.
Nic nie obejrzałam. Parę filmów zaczęłam, ale nie skończyłam. Początek roku należy odczarować i zabrać się za robotę. Z wiarą i nadzieją, że się uda.