Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 27 lipca 2015

tytułem usprawiedliwienia?

Moje blogowanie jak widać po ilości wpisów jest marne. Nie jestem typem długodystansowca. Dodatkowo nie piszę jak wydaje mi się, że nie mam nic do powiedzenia, a od dłuższego czasu właśnie chyba tak jest. Nie umiem lać wody, kocham konkrety, ale przecież nie mogę tworzyć jednozdaniowych wpisów.
Miałam potrzebę pisania po śmierci Miśki, ale mam wrażenie, że już wszystko powiedziałam.
Miśka już po odejściu nakierowała moje zainteresowania, tak właśnie myślę, jestem absolutnie przekonana, że to jej ręka w tym, że indyjskie kino, a potem literatura, kultura i w końcu język zajęły w mojej głowie większość miejsca. Zamiast przerabiać po raz setny historię choroby, analizować, co mogłam a czego nie mogłam zrobić, żeby żyła zaczęłam szukać, badać, czytać, oglądać.
Pomogło mi to bez wyrzutów sumienia żyć, funkcjonować, myć zęby bez poczucia winy.
Przez wiele miesięcy po jej odejściu budziłam się z poczuciem winy, osamotnienia, rozpaczy, beznadziei. Miśka wiedziała jak temu zaradzić. Wiedziała, że oderwanie od tego, co było, pasja, pozwolą mi kontynuować pomoc innym rodzicom w podobnej do mojej sytuacji, ale jednocześnie wyciągną mnie z ciemności żałoby.
Obecnie moje życie wewnętrzne, moje myśli, jeśli nie są wypełnione codziennością, mniej lub bardziej fascynującą (raczej mniej niż więcej fascynującą), to płyną w absolutnie fenomenalne rejony azjatyckiej kultury.
Nie czuję się jednak ani specjalistą, ani znawcą tematu na tyle, żeby o tym pisać. Jest cała kopa blogów z recenzjami filmów, książek, pisanych przez ludzi o wielkiej wiedzy, znających dogłębnie temat. O czym więc mogłabym pisać?
To tak tytułem wstępu, czemu mnie tu nie ma regularnie.
Ponieważ jednak informowałam ostatnio, co czytam lub oglądam zdam też teraz krótką wakacyjną relację.
Z czytaniem jest kiepsko. W maju jeszcze pochłonęłam kolejny kryminał Roberta Galbraiht’a „Jedwabnik”, jak zwykle przepadając na dobę prawie, bo to dobrze napisana książka, więc trudno się oderwać.
Kolejna książka Nadeema Aslama „Bezowocne czuwanie” zajęła mi wiele dni i wszystkie myśli. Spotkałam w sieci zachwyty nad nią i słowa ostrej krytyki, że nic się nie dzieje, że jest przegadana. Mnie fascynowała, porwała i zachwyciła. Jej poetyckość, a jednocześnie trudny temat stanowią czytelnicze wyzwanie.
Potem porzuciłam kolejną powieść, „Powrót z Indii”. Próbowałam dzielnie przez ponad 100 stron się przekonać, że warto, że należy czytać. Ale odpuściłam, życie jest zbyt krótkie, a na półkach czekają inne książki.
Z Lucjanem czytam Marka Twaina, ponieważ okazało się, że to strzał w dziesiątkę. Podoba mu się bardzo, ale trzeba wiele wyjaśniać, wielu spraw nie rozumie, więc to nie byłby dobry pomysł na samodzielną lekturę.
Wspólnie też zaczęliśmy oglądać……koreańskie dramy. Którejś nocy nie mógł zasnąć, zapytał czy może pooglądać przez moje ramię to, co ja tam właśnie sobie chcę obejrzeć. Planowałam indyjski film, ale stwierdziłam, że może szybciej zaśnie na serialu. Nie spodziewałam się też, że nadąży czytać napisy. Tymczasem Młodzieniec nie dość, że nie zasnął, to zafascynowany postanowił obejrzeć wszystkie 20 odcinków. Ubaw po pachy, bo też trzeba było wiele tłumaczyć. W dodatku trudność z zapamiętaniem imion bohaterów stwarzał wielkie wyzwania, bo trzeba było się mocno nagłowić, żeby mamie wytłumaczyć, o którego bohatera chodzi.
A oglądamy (tak, po raz drugi, wciągając babcię Izę i opornego tatę): GENTLEMAN’S DIGNITY- komedię romantyczną. Głównymi bohaterami są czterej panowie po czterdziestce, dwóch singli, jeden żonaty i jeden wdowiec. Czterech przyjaciół i ich perypetie miłosne. Nasz ulubieniec Kim Do Jin (gra go Jang Dong-gun) stwarzał najwięcej problemów natury psychologicznej, które musiałam mojemu ośmiolatkowi wyjaśnić. Może i nie jest to film dla dzieci, chociaż: („koreańska telewizja nie może pokazywać wszystkiego, co jej się zamarzy, gdyż na ręce nieustannie patrzy jej Koreańska Komisja do Spraw Standardów Komunikacji oraz Ministerstwa do Spraw Równouprawnienia i Rodziny” cytuję z bloga http://skosneoczy.blogspot.com/ ), ale uważam, że to lepszy wybór niż to co nadają wszelkie nasze kanały telewizyjne dla dzieci. W końcu ja w jego wieku oglądałam i „Janosika” i „Czterech pancernych i psa”, a potem „Czterdziestolatka”, więc czemu nie?
Oczywiście jak to ze mną bywa, natychmiast zapragnęłam wiedzieć o Korei coś jeszcze. A od czego zacząć jak nie od języka i pisma. Dzięki temu dowiedziałam się, że hangul- czyli koreański sylabariusz stworzył król Sejong aby pismo było dostępne dla każdego. Wcześniej do 1446 roku wykorzystywano w Korei pismo chińskie. Sylabariusz koreański jest uważany za jeden z najbardziej naukowych systemów pisma na świecie. Składa się z 10 samogłosek i 14 spółgłosek, które w połączeniu tworzą różne sylaby. Podobno mądry człowiek potrzebuje dnia, a głupek 10 dni, aby poznać to pismo. Nie podejmę wyzwania chyba. Po co się kompromitować?
Jednak koreańskie dramy zamierzam oglądać. Nie ukrywam, że wpadłam jak śliwka w kompot. Zachwyciłam się.
Mała próbka z you tube dla chętnych. Ostrzegam, to wciąga i jest niebezpieczne.
Napisy przypadkowe,fragment też, chciałam krótki, a w sieci głównie krążą całe odcinki.
A jak ktoś woli muzycznie to piosenka z dramy:

Kolejny wpis będzie po powrocie z Hiszpanii. Mam nadzieję.