Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 31 grudnia 2013

na przełomie 2013/2014


Stary rok dobiega końca, Nowy niesie nowe: postanowienia, plany, marzenia, pragnienia itp. Tylko jak to bywa zwykle i tak wkroczymy ze starymi przyzwyczajeniami, co pozwoli tylko częściowo, albo nawet wcale nie zrealizować tego, co sobie w związku z nowym obiecaliśmy.

Oczywiście ja mówię cały czas o sobie, ale tak próbuję uogólniać, w ramach samousprawiedliwienia się.

Ja nie wiem czy 1 stycznia to dobry czas na początek nowego. Zazwyczaj mam totalnego doła z niewyspania, bo czekałam na Godota (widział ktoś ten Nowy Rok o 24?). Czasem nie tylko z braku snu mam zjazd i parcie na dalszy sen, byle do końca bólu głowy.

A jeśli nie mam wszelakich dolegliwości około noworocznych to szlak mnie trafia, bo nowe lubię zacząć od czystego, a prania podobno nie robi się w Nowy Rok. Nie prasuje się, nie myje podłóg itp.

To zaczynam nowe od 2 stycznia, co jest od 7 lat dobrym dniem i powodem, bo faktycznie te 7 lat temu Nowe się stało. Nowe teraz chodzi do szkoły i jest nieźle uparte jak na koziołka przystało.

Tak, 2 stycznia to dzień Młodego i po części nasz, jako dumnych rodziców. Jednak w związku z tym jakoś tak mi się zmiany przesuwają w czasie na po kolejnym święcie.

Tym razem będzie inaczej szepcze moja wolna wola. Rozsądek kpi popijając drinka z palemką. No a ja mówię: zobaczymy.

Lecimy małymi celami. Byle konsekwentnie i do przodu.

Życzę Wam tego, czego i sobie najbardziej życzę. Zdrowia, zdrowia, zdrowia. Poczucia sensu. Odkrycia, gdzie jest to, co daje nam szczęście. Realizacji zamierzeń wbrew małym i wielkim przeciwnościom. Mocy i energii. Poczucia, że to w nas jest siła, miłość, szczęście a nie w…..tu wpisać najbardziej wkurzające reklamy znanych marek od młodości, szczęścia, zdrowia itp.

Bawcie się jak każdy lubi w tę Sylwestrową Noc, a ranek Nowego Roku niech niesie nowe, lepsze ja.

 

 

poniedziałek, 30 grudnia 2013

podsumowanie czytelnicze 2013 roku



Szaleńczaki, Jerzy Niemczuk, Marceli Szpak Wydawnictwo, Warszawa 2011

Mapy. Obrazkowa podróż po lądach, morzach i kulturach świata, Aleksandra i Daniel Mizielińscy, Wydawnictwo Dwie Siostry, 2012.

Tato, kiedy przyjdzie święty Mikołaj, Markus Majaluoma, Bona 2011.

Sven Nordqvist, Niezwykły Święty Mikołaj, Media Rodzina 2012

Biegnij dynio, biegnij, Eva Mejuto, Tako, 2011. Seria OQO

 Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać, Luis Sepúlveda, Noir Sur Blanc, 2002

Król liter. Litery drukowane, Eveline Hasler, Hokus- Pokus, 2012

Pestka, drops, cukierek. Liczby kultury, Grzegorz Kasdepke, Narodowe Centrum Kultury, 2012. Książka powstała w ramach kampanii: Kultura się liczy!

Tylko bez całowania! Czyli jak sobie radzić z niektórymi emocjami, Grzegorz Kasdepke, Nasza Księgarnia, 2008.

Romans palce lizać, Grzegorz Kasdepke, G+J, 2011.

Serce i inne podroby, Grzegorz Kasdepke, G+J, 2011

Kiedy mały Findus się zgubił, Sven Norqvist, Media Rodzina, 2006.

Potworak i inne kosmiczne opowieści, Grzegorz Kasdepke, Nasza Księgarnia ( seria z Ufoludem), 2013.

Tove Jansson, Kto pocieszy Maciupka, Eneduerabe, Gdańsk 2013.

Ewa Stadtmüller, Anna Chachulska, Zakopane i okolice, Skrzat (w serii Skrzat poznaje świat), Kraków 2008.

Ewa Stadtmüller, Anna Chachulska, Kraków i okolice, Skrzat, Kraków 2013

Grzegorz Kasdepke, Bon czy ton. Savoir- vivre dla dzieci, Literatura, Łódź 2012.

Sven Nordqvist, Findus się wyprowadza, Media Rodzina, 2013.

Grzegorz Kasdepke, Dziwne przypadki bajkopisarza, Literatura, 2010

Martyna Wojciechowska, Dzieciaki świata, G+J RBA, 2013.

Roberto Malo i Fco. Javier Mateos, Mama bohatera, seria OQO, wydawnictwo Tako, 2012

Enric Lluch, Czarownica, Tako, Toruń, 2013. Seria: Skrzynka potworów.

Roksana Jędrzejewska- Wróbel, O Melanii, Melchiorze i Panu Przypadku, Bajka, 2013.

Brandon Mull, Baśniobór, W.A.B. Warszawa, 2011.

Brandon Mull, Baśniobór. Gwiazda wieczorna wschodzi. W.A.B. Warszawa 2011.

Brandon Mull, Baśniobór. Plaga cieni, W.A.B., Warszawa 2012

Brandon Mull, Baśniobór. Tajemnica smoczego azylu. W.A.B., Warszawa 2012

Brandon Mull, Baśniobór, V tom. Klucze do więzienia demonów, W.A.B, 2011.

Andrzej Maleszka, Magiczne drzewo. Czerwone krzesło, Znak 2009.

Andrzej Maleszka, Magiczne drzewo. Tajemnica mostu, Znak 2010.

Andrzej Maleszka, Magiczne drzewo. Olbrzym, Znak, Kraków 2011.

Andrzej Maleszka, Magiczne drzewo. Pojedynek, Znak, Kraków 2012.

Andrzej Maleszka, Magiczne drzewo. Gra, Znak, Kraków 2013

Rick Riordan, Percy Jackson i bogowie olimpijscy. Złodziej Pioruna, Galeria książki, Kraków 2010.

Nie ujęłam w spisie całej serii o Harrym Potterze i pozostałych 4 tomów „Percy Jackson i bogowie olimpijscy”. Pottera uwielbiam a obecnie pozostaję w zachwycie nad Rickiem Riordanem i jego twórczością.

Nie zrobię też w tym roku podsumowania tego, co ja przeczytałam, czy obejrzałam. Obiecuję jednak sobie i Wam, że w przyszłym roku postaram się na bieżąco umieszczać recenzje tego co przeczytam.

 

wtorek, 24 grudnia 2013

Wigilia 2013


Życzę Wam dużo cierpliwości, tolerancji, nadziei, spełnienia w rodzinnym Świętowaniu.

Samotnym, aby odnaleźli przyjaźń, zagubionym, aby zaświeciło się dla nich światełko w mroku.

Pogody ducha i radości, umiejętności cieszenia się z małych sukcesów, łatwości godzenia się z tym, co nie po naszej myśli.

Bądźcie radośni i cieszcie się z każdej chwili.

I odpocznijcie od codzienności. Poczujcie magię Świąt.
 

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Kraina lodu- czas do kina

Byliśmy, widzieliśmy, wybieramy się jeszcze raz, chyba, że ktoś nam powie, że warto pójść na film o Mikołaju. I jak tylko pojawi się dvd, to natychmiast kupujemy- "-a co?". Dawno się tak dobrze nie bawiliśmy. Fajny film, pełno piosenek, dobre przesłanie, dużo zabawy, współczesne teksty,śmieszne.
Polecam.

sobota, 16 listopada 2013

refleksje


Uciekam. Uciekam przed otaczająca mnie rzeczywistością.

Mam wiarę w ludzi. Zawsze miałam. Otaczają mnie sympatyczni ludzie, pomocni sąsiedzi, internetowi i Ci w „realu” przyjaciele. Wielokrotnie Ci internetowi stali się przyjaciółmi w realu. Mam zaufanie. Mam wiarę. Mam nadzieję. Kocham i czuję, że jestem kochana.

Nie oglądam telewizji. Nie czytam gazet. Bywam na stronach internetowych, które mnie interesują. Nie czytuję newsów na portalach popularnych i obleganych. Nie szukam sensacji. Nie słucham radia, zmęczona helą magnez i zmuszaniem mnie do poprawienia stosunków tabletką na coś tam.

A potem odwiedza mnie teściowa. I od świtu komentuje to, co usłyszała w tv. I zastanawiam się, która z nas żyje w chmurach? Zło, brak tolerancji, głupota. Podpalić, zniszczyć, obrazić, dokopać, wkurzyć, ukraść, oszukać, sponiewierać. Ludzie źli są, głupi są, okrutni są. Takie wnioski.

Przez przypadek wchodzę na linka rzuconego na fb. I czytam komentarze. I włos mi się zjeżył. Na kierunek myślenia. Na sposób wypowiadania jedynie słusznej prawdy.

Ja nie mam monopolu na prawdę. I nie chcę mieć. Chcę żyć w swoim świecie. Dbać o moją rodzinę, pomagać sąsiadom, ludziom, którym umiem pomóc, a przynajmniej wydaje mi się, że im pomóc umiem. Starać się o własny rozwój. Poszerzać horyzonty. Rozmawiać i konsultować. Poznawać inne poglądy. W poszanowaniu i tolerancji dla inności. I nadal chcę mieć jasny obraz, że ludzie dzielą się na dobrych i…złych. Ale może ci źli są zwyczajnie zagubieni?

Nie chcę newsów, że jutro jest koniec świata. Że w środę podniosą maksymalnie cenę sera i to zabije święta. Chcę nadziei.

I mam swój świat. I chyba nie chce mi się wysuwać z niego nosa. Dlaczego jest tak, że jak włączę tv to rośnie mi poziom agresji? I dlaczego uspakajają mnie filmy z maczetami w roli głównej. Na przykład:
 

I mam jeszcze tak, że wzruszam się na indyjskich filmach, kupuję prawdy przekazywane mniej lub bardziej jawnie, chociaż zazwyczaj dość klarownie. Wzruszam się też przy takich scenach, właściwie reklamowych, ale…
 
 
 

 

poniedziałek, 11 listopada 2013

Daję znać, że żyję...


Tak wiele się dzieje, że nie bardzo mam czas, żeby zajrzeć do własnego bloga. Owszem dużo piszę na komputerze, ale ostatnio głównie w alfabecie dewanagarii. Oczywiście plus recenzje książek dla dzieci.

Lu łatwo i szybko zaakceptował szkołę. Mamy trochę problemów z odrabianiem lekcji, bo trudno mu skupić uwagę no i więcej dokazuje w domu. W szkole jego mega zdyscyplinowany, więc musi gdzieś znaleźć ujście dla nadmiaru energii.

Na targach książki w tym roku zaszalałam. Kupiłam niewiele książek dla siebie, ale dla Lu mam zapas czytadeł na najbliższy rok. No może przesadziłam, biorąc pod uwagę, że kończymy Harrego Pottera, którego zaczęliśmy z końcem września. Planuję jednak powoli wycofać się z głośnego mojego czytania na rzecz samodzielności w tym względzie Młodego.

Przez parę miesięcy żyliśmy oboje z Młodym w Hogwarcie i było nam super. Przeczytałam całą serię po raz trzeci i muszę przyznać, że z niesłabnącym zachwytem. Pozostaję nadal fanką Pottera.

Uważam, że te książki świetnie nadają się do wytłumaczenia dziecku wszelkich zawiłości świata. Nieustającego ścierania się dobra ze złem. I przyznam, że trochę mi żal, że już skończyliśmy ostatni tom.

 

sobota, 28 września 2013

Aktywna sobota

Dzisiaj zgodnie z obietnicą zabrałam Lu i jego przyjaciół na wypad do miasta. Chcieli kino, poszliśmy na ich wymarzony film "Turbo". Im się podobało, mnie znacznie mniej.
Może dlatego, że do końca filmu nie otrząsnęłam się z bloku reklamowego.
Głośno tak, że dzieciom zbierało się na wymioty, 27 minut, rozumiem reklamy filmów dla dzieci, ale już banki, telefonia, mentosy- nie, nie, nie.
Rozważam poważnie rezygnację z usług kin. Zakupię ekran.
Dzień uratowany dla mnie dzięki wizycie w Muzeum Etnograficznym. Już parę lat temu doszłam do wniosku, że panie tam pracujące znają się na dzieciach i ich potrzebach. I tym razem było super.
Wędrowaliśmy po szkole z przed 100 lat, dzieciaki klęczały na grochu, przerabiały kleksa z atramentu na wytwory własnej wyobraźni, potem śladami dzieci z innych części świata, próbowały zrobić z ziaren kukurydzy mąkę, łowiły kraby, nosiły ciężary na głowie, przeplatały liście palmowe.
Były też zagadki, gry słowne, zabawy plastyczne. Uzbrojone w własnoręczne albumy dzieci wyraziły chęć uczestniczenia w kolejnych warsztatach.I to rozumiem. Z wielką radością wybiorę się z nimi w październiku znów w odwiedziny do muzeum. Tym razem jednak bez kina.

wtorek, 24 września 2013

Pierwszy wiersz Lucjana

Wiersz powstał jako praca dla chętnych, dzieci miały wraz z rodzicami napisać rymowankę o rodzinie. Młody pytał mnie co to rymowanka, a ja czymś zajęta powiedziałam mu, że jak się rymuje to jest wiersz. No to siedział mi myślał: rymuje, gotuje, prasuje.....
Potem mozolnie wysunął język, pisał, mazał i oto efekty:

środa, 4 września 2013

Szkoły rozpoczęcie

Melduję, że szkołę Młody zaczął. Chwilowo tylko tyle napiszę. Nie będę narzekać, bo "szkoła to zło" i trudno mnie przekonać, że jest inaczej.
W każdym razie chwilowo usiłuję złapać pion. Pobudka 6:30, śniadanie, śniadanie do szkoły, odwieźć, wrócić, w pędzie obiad, sprzątanie i już trzeba po niego i jego koleżankę jechać. A potem oddech o 21:30 i zasypiam nad komputerem.
Już powoli zmieniam rytm, oj rozpuściło mnie przedszkole, z którego wracał wyszalany, szczęśliwy, wybawiony i chciał tylko pogadać, poczytać i spać.

niedziela, 25 sierpnia 2013

koniec wakacji


Koniec wakacji. Nie było mnie tu długo, ale zwyczajnie totalnie nie miałam weny. Zresztą nie tylko na bloga. Z moich wakacyjnych obietnic też nic nie wyszło. Trochę czytałam, trochę się uczyłam, ale głównie wrednie się obijałam. Nic to, mam nadzieję, że naładowałam akumulatory na jesień, bo jakoś obecnie mam więcej siły i zapału.

Przez trzy miesiące przeczytaliśmy z Lucjanem pięć tomów „Baśnioboru” i wspaniale się bawiliśmy. Młodzian ma rewelacyjną pamięć i okazało się, że ekspresowo przyswaja.

Teraz zaczynamy czytać cykl „Harrego Pottera”, w planach mamy „Magiczne drzewo”.

Ja sama jak zwykle skupiłam się na lekturach związanych z Indiami. Dość długo męczyłam „Noc wolności” Dominique Lapierre’a i Larry Collinsa. Książka jest opowieścią o wydarzeniach, jakie miały miejsce w Indiach od stycznia 1947 roku do zabójstwa Mahatmy Gandhiego w styczniu 1948 roku. Wszystko jest bardzo szczegółowo opisane, autorzy sięgają do dalekiej przeszłości Indii, opisują skrupulatnie życiorysy głównych bohaterów. Trudna, ale fascynująca lektura, zachęcająca do dalszego studiowania problemu podziału Indii.

Udało mi się też odnowić stół kuchenny i taborety. Planowaliśmy rok temu zostawić te meble właścicielce mieszkania, które wynajmowaliśmy, ale stół jest mega wygodny do pisania, więc stwierdziłam, że nie przeszkadza mi jego okropny wygląd. Teraz cieszy mnie swoją bielą.

Planuję w najbliższym czasie odnowić parę innych mebli w domu, dążąc konsekwentnie do bieli, która mnie uspakaja.

Planuję też wreszcie porządnie zabrać się za hindi i angielski. No i zamierzam w przyszłym roku wyjechać na wakacje, o co najmniej 15 kilo mniejsza. Już mi źle z obecną wagą, chociaż szczerze totalnie nie mam pomysłu na dietę cud.

Jesteśmy zorganizowani w kwestie szkolne, psychicznie może mój syn lepiej ode mnie, ale mam nadzieję, że jakoś to będzie.

Trzymam kciuki za swoją latorośl oraz mamy i dzieci wszystkich pierwszoklasistów.

A mnie czeka jeszcze 28 sierpnia, 11 rocznica urodzin Michaliny. W tym roku na fb trafiłam na zdjęcia jej koleżanek, córek moich internetowych znajomych. Nie przypuszczałam, że tak mną to wstrząśnie.

Nagle zrozumiałam, że moja kochana trzylatka jest już dużą dziewczynką, o ile w niebie się rośnie?????

Co lubiłaby moja córka? Jakie książki z chęcią czytałaby? Czy? Jak? Dlaczego? Zbyt wiele tych pytań bez odpowiedzi.



poniedziałek, 1 lipca 2013

mija czas....


Wszystko, co dobre się kiedyś kończy. Cudowne przedszkole, do którego chodził (z opcją chodzi jeszcze przez lipiec) miało zakończenie roku, na którym oficjalnie moje dziecię i paru jego kolegów zostało pożegnanych. Żegnaj czasie beztroski, radosna zabawo. Witaj szkoło.

Zmiana przedszkola okazała się strzałem w dziesiątkę, szkoda tylko, że to tylko jeden rok. Młody ma dużo nowych przyjaciół, załapał angielski i całkiem dobrze mu idzie, nauczył się świetnie grać w szachy, pływać, tańczyć, trzymać skrzypce i na nich nawet odrobinę grać. Poznał wiele nowych rzeczy.

Od września czeka nas znowu nowe. Nowe, którego panicznie się boję. Próbowałam wykonywać jakieś ruchy szukając prywatnej szkoły, ale czesne plus dojazdy, zajęcia dodatkowe stanowczo nas przerasta. Wybór padł, więc na wiejską szkołę, do której będzie chodził wraz z sąsiadką. Dodatkowo nadal będzie chodził do przedszkola na zajęcia a szachów, angielskiego i z grupą chłopców na basen do tego samego instruktora, który nauczył go pływać.

Obecnie usiłuję skompletować wyprawkę, mundurki (a tak- szkoła ma cały zestaw od podkoszulka, przez bluzę i kamizelkę, razem komplecik kosztuje 240 złotych), podręczniki, jeszcze tornister no i biurko do domu, żeby miał, przy czym odrabiać lekcje. Z tym biurkiem to mam mieszane odczucia, szczególnie jak widzę zdjęcia indyjskich dzieci odrabiających lekcje na nasypie kolejowym.

Próbuję też przy okazji wyprowadzić męża z choróbska, którym go najpewniej sama zaraziłam. Ogród zarasta chwastem i małymi dębami. Nic to, jakoś to będzie.

W wolnych chwilach uciekam do czytania książek i powtarzania hindi w nadziei, że od października znów będą lekcje.
 

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Daję znać, że żyję


Jestem, żyję i nawet mam się dobrze. Jedynie znów cierpię na brak czasu. Wynika to z potrzeb duchowych jedynie. Mam takie fazy, że nadrabiam wszelkie zaległości czytelnicze, filmowe i jestem wtedy jak w transie.

Teraz po powrocie słońca moja alergia dała w kość z podwójną siłą, dodatkowo Lu plus koledzy zarazili mnie jakimś paskudnym zapaleniem krtani. No i padłam. To totalny dół leżeć w łóżku w upał, ale co mi tam. Jedyna okazja, tym bardziej, że tak się nad wyraz wyjątkowo trafiło, że współtwórca mojego syna wyjątkowo gościł w domu, więc chłopaki zajęli się sobą. Nawet mi żarcie przywieźli z knajpki.

A ja zakopałam się w książkach i filmach, co jakiś czas zasypiając.

Skończyłam czytać poetycką powieść Manila Suri „Wisznu umiera”. Nie czytało się tego lekko, ale to wyjątkowa książka. Pełna metafor, sennie się toczy, ukazując podziały społeczne i religijne, uczy jak niewiele potrzeba, żeby doszło do zamieszek.

Wisznu umiera na schodach kamienicy, w której mieszkał. Wraz z jego duszą wędrujemy w górę, po kolejnych piętrach, poznając sąsiadów i ich losy, troski, marzenia. Jednocześnie, co jakiś czas przenosimy się we wspomnienia Wisznu, opowieści mitologiczne jego matki, pierwszą miłość.

Pochłonęłam też ostatnią V część „Baśnioboru”. Te książki stały się jednymi z moich ulubionych. Mimo, że ja nie cierpię fanazy, fantastyki to „Baśniobór” mnie fascynuje, cieszy, zabiera w daleką podróż. Bardzo lubiłam Harrego Pottera, ale uważam, że dzieje Kendry i Setha są o wiele lepsze.

Już nie mogę się doczekać kolejnych książek Brandona Mulla.

O filmach nie piszę, obejrzałam ich tyle, że zgubiłam rachubę. W każdym razie większość hindi, aczkolwiek zrobiłam odrobinę ustępstw na rzecz tolly i molly. No cóż mam trochę ulubieńców z południa Indii i nie potrafię się oprzeć.

A ten tydzień będzie trudny i ciężki. Wypełniony po brzegi wszelkimi zajęciami, plus Lucjanowy turniej szachowy, konsultacje w przedszkolu, wizyta na dniach otwartych w prywatnej szkole, zebranie w szkole państwowej. No i ostatnie lekcje hindi, na które należy się solidnie przygotować, bo zaczyna być bardzo pod górkę.

 

środa, 5 czerwca 2013

Deszcz, deszcz, deszcz

Ślimaki włażą do mięty, sarny usiłują się schronić na tarasie, droga spływa potokami, warzywniak gdzieś tam za błotem czeka na odchwaszczenie, mnie wzywa sen, nieustająco, od świtu. Kawa już nie pomaga. Mam ogólny zwis.
Próbuję więc szukać dobrych stron deszczu.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Pasztet z czarnej soczewicy


Pasztet z czarnej soczewicy.

Modyfikowałam pasztet mojej mamy w czerwonej soczewicy. Ona pisała, że masa jest dość płynna, moja płynna nie była (przed upieczeniem).

Składniki:

1.       Szklanka czarnej soczewicy (należy opłukać przed ugotowaniem)

2.       2 cebule- dałam jedną czerwoną, drugą białą- drobno posiekane

3.       4 ząbki czosnku- przetarte przez praskę

4.       4 kawałki  selera naciowego- drobno pokrojone

5.       2 marchewki- starte na tarce

6.       Kawałek selera bulwy- starty na tarce

7.       Przyprawy: łyżeczka kuminu, łyżeczka czarnej gorczycy, 2 łyżeczki dal makhani masala (uwaga to ostra przyprawa), łyżeczka mielonej kolendry, łyżeczka słodkiej papryki, majeranek, suszona kolendra, świeża pietruszka, koperek, sok z cytryny, sól, sos sojowy.

8.       3 jajka

9.       2 łyżki otrębów owsianych i ¾ szklanki płatków owsianych

10.   2 łyżki słonecznika, 5 pomidorów suszonych (ja mam takie suche, nie w zalewie).

Soczewicę gotujemy do miękkości, ja dałam 2 szklanki wody do gotowania, może mogłam dać ciut więcej wody i dłużej gotować to zrobiłaby się papka, a tak była jędrna. Potem wsadziłam ją pod kołdrę na jakieś 2 godziny.

W tym czasie namoczyłam nasiona słonecznika i pokrojone pomidory suszone.

Cebulę i czosnek smażyłam na oleju, jak się zeszkliły cebule dodałam kumin i gorczycę i jeszcze chwilę smażyłam. Przełożyłam do miski. Następnie na oleju smażyłam selery, marchewkę i kolendrę, słodką paprykę, dal makhani masalę,sos sojowy, odsączone pomidory i nasiona. Jak ciut zmiękły warzywa przełożyłam do miski z cebulą. Dałam resztę przypraw i świeże zioła i potraktowaną blenderem soczewicę  (ale nie przejmowałam się specjalnie, żeby cała soczewica stała się papką). Dodałam płatki i otręby, sól, zmieszałam. Jak masa się ostudziła, dodałam jajka rozbełtane. Przełożyłam do formy wyłożonej papierem i piekłam w temperaturze 180 stopni przez 50 minut (piekarnik dałam na góra, dół, bez termoobiegu).

Po ostudzeniu kroimy w plastry i jemy.

Ważne: żeby wydobyć z kuminu i czarnej gorczycy zapach i smak należy zawsze albo smażyć na tłuszczu, do pękania gorczycy, albo można uprażyć na patelni bez tłuszczu a potem rozgnieść. Wszelkie indyjskie przyprawy lubią smażenie, prażenie, żeby wydobyć z nich zapach i smak. Do pasztetu można dodać inne ulubione warzywa, można dodać przecier pomidorowy. Pasztet jeśli kojarzy się z czymś do rozsmarowania to ten taki nie jest. Jest to raczej rodzaj batanona do gryzienia, z różną konsystencją.

Ja do mojego jeszcze dałam trochę wiórków kokosowych i płatków migdałów, bo mi zalegały na blacie i psuły poczucie ładu.

 

piątek, 31 maja 2013

nominacja od Ulli

Otrzymałam nominację od Ulli z bloga: http://kuchnianawzgorzu.pl/
Nominacje otrzymujemy od innego bloggera. Jest to „nagroda” za nienaganne prowadzenie bloga. Odpowiadasz na 11 pytań otrzymywanych od osoby nominującej, następnie TY masz za zadanie nominować 11 osób i podać nowe pytania”. UWAGA: Nie nominujemy osoby, która Ciebie nominowała !!”

1.       Podstawowa przyprawa w twojej kuchni

Czarna gorczyca- uwielbiam dodawać ją do wszelkich potraw z soczewicy, cieciorki i wszelkich grochów. Zawsze wcześniej ją prażę na patelni bez tłuszczu, albo z odrobiną ghee lub oleju kokosowego. Zazwyczaj z dodatkiem kuminu. Chilli, dodaję do prawie wszystkiego. I czosnek w dzikiej ilości.

2.Czego nie podasz ukochanej osobie?

Soczewicy, bo skutecznie odmawia. Już odpuściłam.

3.Jaką potrawę chciałabyś się nauczyć gotować ?

Dosa. Cudne, wielkie naleśniki rodem z południowych Indii.

4. Jaką restaurację chciałabyś odwiedzić ?

Marzy mi się uliczne jedzenie w Indiach. Ogólnie wszelkie indyjskie restauracje.

5. Czego nie brakuje w twojej kuchni.

Patelni, drewnianych łyżek, sitek różnej wielkości. A z produktów do jedzenia: kaszy gryczanej, jajek, makaronów.

6. Podstawowy sprzęt kuchenny to ?

Dobre garnki, świetne patelnie, moździerz.

7.Ulubione warzywo

Szparagi, boćwina. Pomidory, ogórki, sałaty, bakłażany, cukinie, seler naciowy, fasolka szparagowa, kocham tyle warzyw, nie umiem wybrać.

8. Ulubiony deser

To zależy od nastroju. Miewam smaki. Lubię gęste kremowe desery z dużą ilością orzechów i owoców. Kocham puchary lodowe z bitą śmietaną, orzechami, owocami.

9. Ulubiona książka kucharska.

Lubię Jamie Olivera. Inspiruje mnie.

10. Ulubiony napój to

Campari z sokiem pomarańczowym,(alkoholowo), a tak to oczywiście słone lassi. Kawy nie lubię, ale wypijam jej ogromne ilości.

11. Na śniadanie najchętniej jadasz?

Ostatnio owsiankę z truskawkami, oczywiście nie tego obrzydliwego gotowca ze sklepów. Lubię wiejski twarożek z rzodkiewką, szczypiorkiem. Sałatę z pomidorami i fetą. Uwielbiam świeży chleb z szynką, ale nie powinnam.

Moje pytania.

1.       Czego nie lubisz jeść?

2.       Co uważasz za absolutnie niezdrowe i masz na tyle silnej woli, żeby tego nie jeść?

3.       Jaka potrawa jest twoim daniem pokazowym?

4.       Co kupiłabyś do kuchni gdybyś miała wolne 1000 złotych.

5.       Co jest absolutnie zbędne w twojej kuchni?

6.       Czy zawsze podajesz wino we właściwym kieliszku?

7.       Jakie danie wydawało Ci się smaczne a okazało się, że jest zupełnie nie w twoim guście (nie chodzi oczywiście o danie źle ugotowane).

8.       Jaką zupę uważasz za godną wytwornego przyjęcia?

9.       Twoja ulubiona przystawka

10.   Najbardziej zaskakujące zestawienie produktów w kuchni to….

11.   Nigdy nie zjesz….
No i teraz kogo ja nominuję:
No i z resztą blogów mam problem, bo są zastrzeżone, więc nie chcę podawać ich adresów. A chciałam koniecznie zaprosić do zabawy Iksię i Agnieszkę. Planowałam też mamę Trusi, ale Ulla już to zrobiła, no i Mag, ale ona coś zmieniła chyba z tym swoim blogiem, bo nie mogę go odnaleźć.

niedziela, 12 maja 2013

Trochę o ostatnich lekturach i przemyślenia smutne.....


Właśnie skończyłam czytać „Idiotę za granicą” Karla Pilkingtona (dodatkowo, jako autorzy na okładce widnieję Ricky Gervais i Stephen Merchant). Szczerze nigdy bym tej książki nie kupiła, ale musiałam wybrać jakąś w promocji za grosz. Na wyznaczonej półeczce leżały same babskie powieści i kryminały. No i ta książka. To wzięłam i wcale nie żałuję.

Niby nie moje poczucie humoru i totalnie nie moje spojrzenie na świat, ale dobrze się bawiłam czytając wynurzenia anglika dotyczące cudów świata. Gość, który nie lubi podróżować w nieznane, najchętniej spędza wolny czas w domu wyjeżdża, żeby pokazać widzom cuda świata.

Jego opowieść jest barwna i ciekawa, a dywagacje wywołują uśmiech na twarzy. Wiecznie niezadowolony „angol” opowiada o wrażeniach z toalet, lokalnych przysmakach, do których go zmuszano i zwyczajach, których zupełnie nie rozumie.

Zdanie Karla o religiach: „Myślę, że większość ludzi angażuje się w nią, żeby mieć co robić w niedzielę, ale odkąd sklepy są czynne, nie jest już tak potrzebna”

O Morzu Martwym: ” „może, dlatego to morze nazywa się martwe- wszyscy kuracjusze stoją nad grobem”

Takich kwiatków na każdej stronie znajdziecie kilka.

Nie moje małpy, nie mój cyrk, ale dobrze się to czyta. Facet się nie nadyma na globtrotera, nie kłamie, pisze, co czuje i to mnie ujęło.

Z Lucjanem skończyliśmy czytać książkę Hanny Zdzitowieckiej „Wśród niewidzialnych wrogów i przyjaciół”. Udało mi się kupić na allegro trzecie wydanie tej książki z 1974 roku.

Książeczka opowiada o przygodach chorego Pawełka, który zupełnie się zmniejszył i wraz z paciorkowcem wędruje po krainie drobnoustrojów. Poznaje różne bakterie i inne równie małe żyjątka w wodzie, na ziemi, pod ziemią, w powietrzu. Poznaje ich zwyczaje, sposoby rozmnażania, znaczenie.

Książka wałkowana przez miesiąc, ogrom wiedzy w głowie został, ja również się dokształciłam. Obrazki są czarno- białe, bez udziwnień, ot drobnoustroje jak je naukowiec widzi pod mikroskopem.

I tu smutnej dygresji początek, która zapewne ten wpis zdominuje, bo się mi żółć przelała.

Znacie dowcip o rozwoju polskiego szkolnictwa, gdzie mamy kolejne lata i program z matematyki. O drzewie i drwalu, najpierw były pytania ile drzewa ściął, a obecnie polecenie: pokoloruj drwala. To tak w telegraficznym skrócie ta reforma. Żart? Niestety sądzę, że nie. I niestety nie dotyczy to jedynie reformy szkolnictwa. Dotyczy to rzeczywistości, która nas otacza. Mamy środki do przekazywania wiedzy, jakich nie mieli nasi przodkowie, a stosujemy ją do destrukcji.

Kupiłam Lucjanowi reklamowany i osławiony „Dziennik cwaniaczka” Jeffa Kinney’a. Trochę się zdziwiłam jak otworzyłam książkę, że tak mało tekstu, taki duży druk, trochę jak dla dziecka zaczynającego przygodę z książką, a nie dla gimnazjalisty. Czytamy. Zachwycona nie jestem, czasem bywa zabawnie. Cóż, chyba wyrosłam.

Tylko, dlaczego bawi mnie nadal Sue Townsend i jej przygody Adriana Mole? Normalny druk, sporo tekstu, zabawna, sympatyczna książka dla takiej samej grupy wiekowej.

Cóż różnica pokolenia. I takie zmiany. Za 25 lat dla gimnazjalistów będą powstawały obrazkowe komiksy, bez tekstu.

Od paru dni w mediach pojawia się informacja o 100-leciu kina indyjskiego. Im większy przekaźnik i większa oglądalność tym szanse na to, że usłyszycie tę wiadomość nieco okrojoną, otóż 100 lecie kina obchodzi bollywood. A to oznacza, że jest starszy od pozostałych kinematografii indyjskich? Nie to oznacza, że komuś się nie chce. Minimum wysiłku, każdy wie, że bollywood to jakiś on, jakaś ona i jakiś konflikt rodzinny, każdy wie, że tańce i śpiewy. Jako ciekawostkę można dodać, że nasze Zakopane robiło za Kaszmir a na uliczkach Krakowa powstawała miłosna opowieść w stylu szekspirowskim. I można jeszcze pokazać składankę fragmentów filmów ściągniętą chyba nielegalnie z jakiegoś portalu, fatalnej jakości, o rozmazanych twarzach i sylwetkach. Między to wciśnięto krytyka filmowego, który nie powiedział mi nic ciekawego. Przykro. Lubię mieć autorytety. Organicznie odczuwam potrzebę szanowania ludzi mądrzejszych ode mnie, z wiedzą, z doświadczeniem. I jestem odzierana przez media z możliwości posiadania autorytetów.

Takie czasy, kultowe są książki o prywatnym życiu, pani Figura pognała aż do Indii po biografię Gandhiego, dzięki której mogła go sobie odbrązowić. Jak wybiorą papieża, króla czy prezydenta, to natychmiast okazuje się, że ma drugie dno, grzeszki na sumieniu, albo nie wyrzucił papierka do kosza w 52 roku.

Mnie też media faszerowały propagandą, wmawiając mi różne bzdury. Jednak media też pozwoliły mi poznać dzieła literatury światowej, wybitne dzieła w wybitych obsadach, opery, teleranek oferował mi ciekawe programy o przyrodzie, świecie.

Chyba jednak się zestarzałam.

Nic już nie napiszę. Pójdę pooglądać jak w całym ogrodzie wschodzą mi słoneczniki, które nie miały prawa wzejść według wiedzy z mediów posadzone w tak okropny sposób jak mój syn to uczynił. Wzeszły i mają się dobrze.

Poczytam książki, jak będą wydane niedawno, powściekam się, że tyle literówek. Nie włączę telewizora, bo żal mi moich nerwów. Obejrzę wieczorem film. Na złość krytykom wybiorę film bez onej, bez onego i nie będzie tam konfliktów miłosno- rodzinnych. Trudny wybór, bo takich filmów jest bardzo wiele.

 

 

poniedziałek, 6 maja 2013

Zaszczepiłam Młodego

Zaszczepiłam Młodego na odkleszczowe zapalenie opon mózgowych. Przez najbliższe dni będę więc unikała internetu jak ognia, żeby nie wzbudzić w sobie poczucia winy.
No może zajrzę jak się sadzi ziemniaki. I sprawdzę czy guano peruwiańskie jest korzystne dla rozwoju poziomek.
I tyle.
Widziałam skutki zapalenia opon, właśnie takiego odkleszczowego. I nigdy tego nie zapomnę. I mam obsesję. Studziłam ją każdej wiosny, tym razem się nie udało. Syn wymyka mi się z zasięgu. Krzaki, chaszcze, łąki, drzewa. Zwyczajnie się boję.
Nie zmienia to faktu, że na grypę nie szczepię. Wymagam jednak odleżenia tejże z zapasem paru dni ozdrowienia.
Uprasza się więc o ciepłe myśli, żeby lista skutków poszczepiennych zapisanych w ulotce nas ominęła.I tyle.

sobota, 4 maja 2013

dłuuugi weekend.....


Nie ma mnie w sieci. Nie ogarniam rzeczywistości. Codzienność się na mnie rzuciła. Serio. Całkiem serio mówię, znaczy się piszę.

Sąsiad zorał mi kawałek działki pod warzywniak. Kawałek wielkości mojego salonu. Wybieram kłącza z tego kawałka i końca nie widać. Podobno licha ziemia. No to popędziłam po guano w kulkach. Poczytałam instrukcje obsługi i …nie kupiłam. Spróbuję potraktować EM, albo biohumusem czy jakoś tak i może wyrośnie. Ogrodnik ze mnie jak z…no wiecie, o co biega.

W każdym razie guana nie kupiliśmy, ale korzystając z chwilowej nieobecności syna w domu (był u przyjaciela) popędziliśmy do fabryki roślin. Wróciliśmy załadowani po dach: magnolia, żylistek, trzy złocienie japońskie czy jakoś tak, róże, jaśminowiec, no i dwie wierzby płaczące.

Do doniczek posiałam zioła: kolendra w dzikiej ilości dwóch podłużnych doniczek, mięta dwa rodzaje, koperek i tymianek, bazylia, pietruszka, lubczyk i papryczka zielona, no i szczaw.

Teraz tylko do połowy warzywniaka ponasadzam, co mam (głównie cebulę, bo mam jej sporo, chwilowo wydaje mi się, że mogłabym nią obsadzić jakiś hektar działki), no i boćwinę, bo też mam ogromnie dużo.  Pól warzywniaka obsieję żółtym łubinem na nawóz zielony.

I jeszcze gnojówkę nastawiłam. Z pokrzyw.

Przyszykowałam zupę na jutro, sernik zbrązowiłam, bo zapomniałam kupić folii srebrnej. Mam za to 3 metry takiego czegoś czarnego do warzywniaka. Nie wiem chwilowo jak się z tym postępuje, ale co tam.

W międzyczasie wpadliśmy na grilla i potańcówkę do sąsiadów ( a mieliśmy tylko dziecko odebrać).

A miałam pisać o tym, co mi nie wychodzi. Kompost mi nie wychodzi, jakieś durne błoto mam w tym kompostowniku. Czytam poradniki o ogrodnictwie i za każdym razem okazuje się, że już coś przeoczyłam, albo źle zrobiłam, albo zaraz właśnie wtopię jakiś plan.

Młody miał zapalenie uszu, więc wszystko stało odłogiem: ugór, postpozycje z hindi, kuchnia, porządki. Czytanie nie stanęło w miejscu, ale o tym w następnym poście, bo tu i tak jest groch z kapustą.

Latam, z miotłą, odkurzaczem, grabiami, mamo daj mi pić, nawożę cebulki, smażę naleśniki, myje mydłem potasowym donice, biegam za rowerem Lu, żeby wreszcie załapał jazdę na dwóch kołach, powtarzam hindi, klecę we łbie recenzje na maj, mamo przyszliśmy się bawić w ogrodzie, mamo zjeżdżalnia jest mokra, mamo poczytaj mi, mamo pograjmy w szachy.

Nie ja nie narzekam. Nie twierdzę, że mam źle. Mam cudownie. Należę do wybrańców losu. Tylko znów nie ogarniam tej kuwety. I wkurzam się, że coś ze mną samą jest nie tak. Spoglądam ukradkiem na innych i jakoś dają radę. A ja kurna nie pamiętam czy się rano uczesałam.

 

niedziela, 21 kwietnia 2013

zaczytana


Parę dni temu zawaliłam wszelkie prace domowe, nie pisałam recenzji, nie uczyłam się, zapomniałam zjeść obiad i kolację. Na szczęście syn cały dzień w przedszkolu, po południu był u kolegi i wymagał jedynie odebrania, nakarmienia i położenia spać po szybkiej kąpieli i bez czytania.

W księgarni długo trzymałam w rękach świeżo wydaną powieść Thrity Umrigar „Odnaleziony świat”. Kupić, nie kupić, poczekać na przeceny? Mam długą listę książek, których mi brakuje, a których może za chwilę zabraknąć. Co robić? Pierwsza wydana u nas powieść tej autorki „Przepaść między nami” podobała mi się, ale troszkę mnie zmęczyła. Jednak mimo wszystko była niezła, więc koleją powieść kupiłam. I dobrze zrobiłam.

Cudownie się czytało opowieść o czterech przyjaciółkach, które po latach postanawiają się znów spotkać. Przyczyna nagłej potrzeby spotkania wesoła nie jest, jedna z nich umiera na raka. Jej ostatnią wolą jest spotkanie przyjaciółek. Czy będzie to łatwe, czy zdążą, jak uda się im odnaleźć jedną z nich, skoro nawet  rodzice nie widzieli jej od 20 lat? Książkę czyta się jak sensacyjną powieść, kiedy koniecznie musimy się dowiedzieć jak się skończy, kto zabił. Tu też, chcemy poznać tajemnice, chcemy się dowiedzieć jak potoczą się losy kobiet, chcemy wiedzieć, co czują. Kibicujemy im całym sercem. I bardzo chciałabym, żeby ta książka miała dalszą część. Odłożyłam ją na półkę z żalem. Już się skończyła. A tak mi było dobrze przez te parę godzin czytania. Polecam gorąco.

sobota, 20 kwietnia 2013

Poranne rozmowy

- Mamo, wiesz, że chłopcy ubierają się szybciej od dziewczyn. To dzięki temu, że chłopcy nie muszą ubierać stanika.
- dziwne synku, bo ja jestem dziewczyną i już się ubrałam, a ty masz jeszcze do założenia bluzę i spodnie.
- A to, dlatego, że ty się ubierasz jakbyś spieszyła się na pociąg. A przecież na żaden pociąg się nie spieszysz.
I tyle na dzisiaj, bo do Lu przyszli koledzy. Zniweczą moje wczorajsze porządki?
Oby nie, bo wpadnę w szał. Chociaż chwilowo nie wpadnę, bo przysypiam. Normalne, jak w każdą sobotę. W piątek uszczęśliwiona, że jutro sobota i nie trzeba wstawać, zarywam noc, żeby obejrzeć w spokoju jakiś film. A rano słyszę w okolicach 6 rano: "mamo, już jest dzień". No i co z tego, że jest dzień? Ja chcę spać!!!!!!

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Złote myśli

Moja rozmowa z Lu, czyli dlaczego nie należy przedszkolaka puszczać na religię.
-co tam rysujesz synku, w tym koszyczku wielkanocnym?
-piwo
-piwo syneczku, kto wkłada piwo do święcenia?
- mamo to symbol Chrystusa
- kto Ci powiedział?
- no ksiądz na religii
-synusiu, chodziło o wino, wino to symbol Chrystusa
- wino, piwo, wódka to wszystko alkohol przecież, czyli Chrystus i alkohol to jedno.
Kolejny tekst przy zjadaniu cukrowego baranka z koszyka, oczywiście prawie natychmiast po święceniu
-mamo, tam coś żółte jest w tym baranku
-to może nie jedz, cały baran powinien być biały, pokaż synku
- oj tam oj tam, mamo, to światło jest w tym baranku, może to światło prawdy, albo Chrystusa, czy coś....

piątek, 29 marca 2013

A cukrowy baranek pyta- gdzie wiosna?

Mam centralnie dość. Depresji nic mi już nie poprawi. Odchudzałam się, ale przy takiej aurze moja potrzeba cukru rośnie znacząco. Zakopuje się w kołdrę i uczę się wiersza....o wiośnie na zbliżające się obchody holi w Krakowie. Ostatni raz uczyłam się tekstu na występ publiczny jakieś 24 lata temu.

niedziela, 17 marca 2013

7 dzień postu

Dziś 7 dzień postu więc czas na jakieś podsumowanie. Miałam chwile kiedy byłam kosmicznie głodna, szczególnie było tak w poniedziałek wieczór. W środę popełniłam błąd i nie zjadłam przed lekcją hindi, kitchari, tylko kawałek pieczywa typu wasa z pełnego ziarna. I niestety po 20 wracając do domu byłam mega spragniona żarcia.
Wytrwałam. Mam 3 kilo mniej, nie boli mnie głowa, nie boli mnie brzuch i czuję się super mimo toczącej się nadal infekcji wirusowej. Poprawiła mi się pamięć i skupienie.
W przyszłym tygodniu trochę zmienię dietę, bo...ryż jednakowoż zapiera. Nadal więc nie będę jadała: cukru i wszelkich jego pochodnych, mięsa, serów, jogurtów sklepowych, produktów ze zbóż (rezygnuję z wasy, którą jadłam). Pozostaję przy fasolach mung, cieciorce, soczewicy, dodaję warzywa (bez buraków, marchwi, selera korzeniowego, ziemniaków), kaszę gryczaną i wszelakie płatki gryczane, od czasu do czasu owsianka (wyjątek w zbożach), kefir, paneer własnej roboty i tyle. Tak zamierzam przetrwać kolejny tydzień i sprawdzić na sobie efekty.
Chciałam wstawić film z you tube, ale się nie udaje. W każdym razie wpisując kitchari w wyszukiwarkę znajdziecie różne metody na zrobienie tego dania. Warto wybrać takie jakie Wam się spodoba najbardziej.
Jedna uwaga. Nie używajcie nigdy do tego ryżu z torebek (tego który gotuje się w woreczko-torebkach).

środa, 13 marca 2013

Mój post


Post, głodówka- wszystko to kojarzy się nam z niejedzeniem. Można pić wodę, ziołowe herbatki i nic więcej. Tymczasem w Indiach ze słowem post łączy się też kitchari. Podaje się je w szpitalach, stosuje, jako oczyszczanie organizmu. Tym razem na fali mojego zakochania w książkach Tiziano Terzaniego (skoro on mógł tak jadać to ja też) i ja postanowiłam pościć. Od poniedziałku mam już 2 kilo mniej, ale co ważniejsze minęły mi ból głowy, dokuczające dolegliwości żołądkowe. Byłam mega głodna wieczorem w poniedziałek, we wtorek obudziłam się wcale nie głodna. Teraz już przyzwyczaiłam się do uczucia pustki w brzuchu.

Sposobów na zrobienie kitchari jest bardzo wiele. Ja robię je tak: (porcja dla dwóch osób na cały dzień):

Duży kubek ryżu basmati (ja kupuję ryż w pięciokilowych opakowaniach)

Taki sam kupek mung dal- w sklepach eko można kupić zieloną fasolkę mung- tą trzeba moczyć wcześniej około 3 godzin, ale można też kupić żółtą fasolkę mung w sklepach z żywnością indyjską.


Ryż płuczę, fasolkę też, odsączam.

W garnku roztapiam ghee, albo dla odmiany olej kokosowy (trochę więcej niż łyżkę), na gorący tłuszcz wrzucam po łyżeczce: ziaren gorczycy, kuminu, mielonej kolendry, kurkumy. Czasem daję starty kawałek imbiru. Jak gorczyca zaczyna strzelać wrzucam fasolkę i ryż a po chwili daję wodę, około 5 kubków, można dać 6. Czekam aż zacznie się to gotować, wtedy daję sól (ponad łyżeczkę- ja mam tylko himalajską różową w domu). Mieszam i przykrywam. Zostawiam to na małym ogniu do momentu, kiedy wchłonie się woda, albo będzie miękkie. Potem garnek wkładam pod kołderkę owinięty w ręcznik. W ten sposób nawet po 5 godzinach mamy gorące jedzenie.

środa, 6 marca 2013

krakowski Ganesh


Ganesh. O restauracji zaczęłam marzyć odkąd mój mąż oznajmił mi parę miesięcy temu, że na ulicy Tomasza remontują knajpkę i wygląda na to, że to będzie indyjska restauracja. Każdy, kto mnie zna wie, że Indie uwielbiam. Czekałam i czekałam.

Zawsze na przełomie zimy i wiosny organizujemy sabat urodzinowy. Spotykamy się zawsze w damskim gronie i łączymy pogaduchy z ucztą podniebienia. Rok 2013 okazał się pechowy. Kiepskie jedzenie w stylu tajskim (wnioski: tajowie lubią zimne jedzenie i kwaśne mleko kokosowe) i jakoś odeszła mi ochota na jedzenie na mieście.

Otwarto jednak Ganesh.  Postanowiłam, więc zwołać dodatkowy sabat. Wszystko już było ustalone, moje marzenia poszybowały ponad niebo, a tu usadziła mnie recenzja krakowskiego guru. Niezbyt pomyślna. Postanowiłam marzenia trzymać na wodzy i nie pozwolić im bujać im zbyt daleko, rezerwacji jednak nie odwołałam. I dobrze zrobiłam.

Owszem kadzidełka witają na schodach, nie są jednak duszące. Wystój ładny, jest miło, czysto i łagodzi zmysły. Czekając na wszystkie dziewczyny zamówiłyśmy na początek pakory i samosy, oraz oczywiście lassi słone, które pijam zawsze w każdej odwiedzanej indyjskiej restauracji. Tym razem lassi idealne, z nutką kuminu. Pakory świetne, sosy jeden prześlicznie zielony, jak pola ryżowe. Może jest tam barwnik, nie znam się, ale czyż hindusi nie dodają barwników do jedzenia? Drugi sos bajecznie słodko- ostry. Samosy jak dla mnie zbyt duże i źle się stało, że przewagą nadzienia są ziemniaki. Polska ziemniakiem stała, ale to, co obecnie się sprzedaje jest w większości niejadalne. I tym samym samosy stały się zbyt ciężkie.

Dania główne- marzenia: koszyk pieczywa- ogromny, doskonały każdy chlebek, ja dodatkowo zamówiłam nidra ko jagana, ponieważ kocham ostre placki, i takie cudo dostałam.  Shasi paneer odpowiedniej konsystencji w przepysznym sosie, miało się ochotę jeść bez końca. Mix sizzlers- przepięknie wyglądał, liście kapusty zwinięte jak kwiat lotosu na gorącej desce. Wewnątrz baranina, kurczak, naany, warzywa, paneer. Wszystko dymiące, odpowiednio doprawione, chrupiące, pyszne. A przepraszam naan nie chrupiący, bo w sosie. Jednak jest w opisie dania, więc mnie nie zdziwił ani nie zgorszył. Kartę należy czytać, przyswoić, ewentualnie zapytać jak to będzie wyglądało w daniu a potem mieć pretensje.

Niestety gdzieś w połowie posiłku zaczęłam sobie przypominać Suriego jak w „RNBDJ” jadł biryani świeżo po zakładzie, kto zje więcej gol gappów  ( inaczej:pani puri). I powoli zaczynałam się czuć jak on. Jakoś to tak szło, jak już leżał w łóżku po kolacji i jęczał: „Suri, chłopie Taani miała rację, miłość jest bardzo bolesna. Przebierasz się i boli. Tańczysz i boli. A teraz jesz i też boli. Suri ta miłość Cię kiedyś zabije, chłopie.”

A musiałam, MUSIAŁAM jeszcze spróbować lodów kulfi. Na szczęście miła kelnerka dostarczyła nam na 3 osoby dwie porcje lodów i dodatkową miseczkę. Nieziemskie wrażenie. Takie lody bywają tylko w niebie. Z nutką imbiru, wyczuwalnymi migdałami, oblepiająca słodycz. Długo zostaje na podniebieniu ten smak. I na koniec herbata, z mlekiem tak gęstym, że na powierzchni utworzył się kożuch. Nie za słodka, gasi pragnienie i pomaga trawić.

Wyszłam z siatką jedzenia. Nakarmiłam w domu męża, babcię i dziadka i jutro na śniadaniu powspominam dzisiejszą wizytę w najlepszej indyjskiej restauracji.
A kuchnia indyjska bywa ostra, czasem nawet dla Indusów o czym ten fragment filmu:

 

niedziela, 24 lutego 2013

szkoło a kysz....


Szkoła, szkoła, szkoła. Szczerze mówiąc z lękiem się budzę w nocy. Sama nie mam dobrych wspomnień. I nie chodzi nawet o to czy lubiłam czy nie lubiłam szkoły. Zwyczajnie była nijaka. Pamiętam zaledwie jedną nauczycielkę. To mało, prawda? Beznadziejnie mało.

Mamy w okolicy dużo szkół. Już prawie wybrałam jedną. Dzwoniłam tam parę tygodni temu, żeby dowiedzieć się czy w związku z zameldowaniem krakowskim będziemy mieli problemy z przyjęciem do szkoły. I dowiedziałam się, że nie i że zapisy będą w sierpniu. Tymczasem na drzwiach szkoły wisi od dwóch dni kartka, że zapisy są od 1 marca do 30 marca. I co ja mam myśleć? Ktoś usiłował ze mnie zrobić kretynkę? Mam te babę zwolnić z pracy? Szkoła znów zaczęła jawić mi się, jako koszmar. Czy ja chcę, żeby moje dziecko chodziło do szkoły, w której sekretarka kłamie? A może jest niepiśmienna? Może nie rozróżnia sierpnia od marca?

Znów nic nie wiem, a czas płynie. Dowozić Młodego dzień w dzień do szkoły w Krakowie? Posłać go do muzycznej? On nie chce.

sobota, 23 lutego 2013

Kocham klasykę


Parę dni temu sięgnęłam po  film z 1977 roku „Amar Akbar Anthony”. Już długo byłam w posiadaniu tego filmu, ale ciągle odkładałam seans na później. Przyzwyczaiłam się już do dobrych jakościowo obrazów, możliwości współczesnego kina, techniki. I jakoś nie bardzo chciało mi się wracać do własnego dzieciństwa?  Kiedyś oglądałam wszelkie czarno- białe obrazy. Seans starego kina był ważniejszy niż zabawa z rówieśnikami. I nagle jakoś tak się stało, że wybierając film patrzyłam też na datę. Wybierałam nowości. Parę dni temu obejrzałam jakiś fragment filmu z lat 70 w hindi i odkryłam, że w przeciwieństwie do współczesnych obrazów dużo lepiej rozumiem, co mówią. Czyli tendencja do mamrotania ogarnęła cały świat. W ramach nauki postanowiłam, więc sięgnąć do swoich zasobów starych filmów. I wybrałam właśnie ten, dramat rodzinny i film akcji oraz niebywale cudowna komedia. Trzech braci, rozdzielonych w dzieciństwie wychowują różni ludzie.Amar (Vinod Khanna) jest hinduistą, Akbar (Rishi Kapoor ) - muzułmaninem i Amitabh Bachchan ( Anthony) chrześcijaninem. Wszyscy się znają, ale nie wiedzą, że są braćmi. Oczywiście każdy się zakochuje, więc mamy jeszcze trzy wątki miłosne. Film ma głębokie przesłanie. Tak jak bracia odnajdą siebie i wspólnie „mogą nawet niemożliwe uczynić możliwym” tak wszystkie wyznania w Indiach powinny wspólnie żyć w pokoju i razem współtworzyć kraj.

Film jest pełen absurdów, jeden absurd goni drugi, ale im tego więcej tym lepsza zabawa. W gmatwaninie wydarzeń czasem można się zgubić, oglądałam film z rodzicami i były momenty, kiedy nie wiedzieli, kto jest czyim ojcem, czyja narzeczona i kto kogo skrzywdził. Jednak mimo tego film ogromnie się im podobał. Mnie również i przypuszczam, że niedługo znów go obejrzę.