Zbliża się
koniec roku. Czas na podsumowanie czytelnicze. Udało się nam przeczytać 52
książki, nie udało mi się samej tej liczby osiągnąć. To znaczy 52 książki
musiałam policzyć wraz z tymi, które czytam każdego wieczoru Lucjanowi.
Niestety okazuje się, że nie umiem wygospodarować sobie czasu na własne
przyjemności. Chociaż nie mogę powiedzieć, żeby czas wspólnego czytania był
przykrym obowiązkiem. Jest czasem naszym, świętym i absolutnie dobrze
wykorzystanym czasem. I zarówno Lucjan jak i ja bardzo sobie cenimy ten rytuał
wieczorny.
Nie będę
wracała do omawiania każdej książki. Wspomnę tylko co nam się podobało.
Zupełnym
hitem pozostaje dla nas lektura Ricka Riordana. To nasz ulubiony pisarz, jego
poczucie humoru, sposób narracji, akcja trzymająca w napięciu i przy okazji
duża porcja wiedzy, którą chętnie rozwijamy sięgając po inne źródła zaraz po
lekturze, czynią jego książki wyjątkowymi pozycjami w naszej biblioteczce.
Zakończyliśmy
właśnie pierwszy tom najnowszej serii, czyli „Magnus Chase i Bogowie Asgardu”,
martwimy się tylko, ile przyjdzie nam czekać na kolejne tomy.
Drugim
ulubionym pisarzem pozostaje Brandon Mull. Jego dwie książki kolejnej serii
„Pięć królestw” zrobiły na nas ogromne wrażenie, fajnie się to czyta, chociaż
jeszcze nie umiemy powiedzieć czy będą lepsze od „Baśnioboru”. Niestety „Wojnę
cukierkową” i „Pozaświatowców” odłożyliśmy na półkę po paru pierwszych
stronach. Może był to zły czas, damy im kiedyś szansę.
Zaczęłam
zapoznawać Luca z jednym z moich ulubionych pisarzy, Isaac’iem Bashevis’em Singer’em i
było to udane spotkanie, chociaż nie było proste i wymagało sporo rozmów.
U mnie nadal
pozycją numer jeden są książki Tiziano Terzaniego i Moshida Hamida.
Skończyliśmy
też nasze pierwsze książki koreańskiego pisarza Jin-kyung Kim’a „Szkołę kotów”.
Lucjanowi się bardzo podobały dwa pierwsze tomy, na kolejne czeka. Ja mam
wątpliwości. Nie znam koreańskiego więc trudno mi wypowiadać się na temat
doskonałości tłumaczenia, ale nie podoba mi się. Nie wiem jak bardzo bogaty
językowo jest oryginał, ale polski
przekład jest niedoskonały, trudno się to czyta, rażą powtórki, brak finezji,
sama nie wiem.
Nie umiem
niestety wytypować książki roku. Nadal bezwzględnymi numerami jeden dla mnie
pozostają: „Cesarz wszech chorób” Mukherjee Siddhartha i „Nic nie zdarza się
przypadkiem” Tiziano Terzani’ego, które towarzyszyły mi cały rok, czytane na
wyrywki już, ale pozostały najważniejsze.
Odkryłam
dramy koreańskie, cudowne oderwanie od rzeczywistości, jedynie trochę
uciążliwe, bo pożerają czas.
Na 2016
czekają nowe książki, nie wiem jeszcze w jakiej kolejności je będę czytała,
liczę na to, że uda mi się wreszcie skatalogować moje zasoby i ułożyć jakąś
chronologię. Sądzę, że uda mi się wytrwać z tym co czeka na półce do połowy
roku.