Życzę Wam wszystkim spokoju, radości oczekiwania, przysmaków na stole, umiaru we wszystkim, pogody ducha, zdrowia, słońca, oby Święta były takie jak lubicie.
Cieszcie się sobą wzajemnie.
Czytajcie, spacerujcie, śpiewajcie, oglądajcie tylko to co da Wam siłę i odpoczynek.Dużo, dużo radości.
Łączna liczba wyświetleń
czwartek, 22 grudnia 2016
poniedziałek, 17 października 2016
czwartek, 22 września 2016
w odpowiedzi na komentarze
https://www.facebook.com/koliberdladzieci/?fref=ts
Jak już pisałam to mój prywatny blog, ale w odpowiedzi na komentarze zamieszczam zdjęcia, nie wiem jak inaczej mam udowodnić, co robi Koliber.
Jednocześnie właściwie traci sens moja pisanina. Nie wyobrażam sobie bowiem pisania o dramach, poczynaniach Lucjana czy książkach. Ten blog nie dotyczył mojej pracy w Kolibrze i nie był kroniką działań Stowarzyszenia. Nie lubię supermarketów. Jeśli mój blog miałby zamienić się w supermarket, to nie widzę siebie w roli osoby go prowadzącej.
poniedziałek, 19 września 2016
czytamy lektury
Lucjan czyta "Pinokia".
-mamo dlaczego Pinokio nie musiał chodzić do szkoły, a ja muszę? Jestem jak Pinokio, najchętniej bym nie chodził do szkoły.
Kolejny rozdział.
- Mamo nie jestem jednak jak Pinokio. On jest jakimś dewiantem, zabił świerszcza gadającego.
-mamo dlaczego Pinokio nie musiał chodzić do szkoły, a ja muszę? Jestem jak Pinokio, najchętniej bym nie chodził do szkoły.
Kolejny rozdział.
- Mamo nie jestem jednak jak Pinokio. On jest jakimś dewiantem, zabił świerszcza gadającego.
poniedziałek, 12 września 2016
SŁOWA, SŁOWA
Synku sobota w angielskim pochodzi od nazwy Saturna, tak łatwiej to zapamiętasz i nie pomylisz z niedzielą. Zresztą w wielu językach tak jest....
ale, że co chodzi o przeceny w Saturnie?
kurtyna
ale, że co chodzi o przeceny w Saturnie?
kurtyna
wtorek, 6 września 2016
nadal wrzesień, a już nowy wpis?
Rozmowy z początkiem roku szkolnego.
-Mamo, na historii mieliśmy zastępstwo. Oglądaliśmy
podręcznik. Ale wiesz, Pan nie pamiętał czego bogiem był Hermes.
- no, ale ty wiedziałeś? Czemu się nie zgłosiłeś?
- No co ty, matka, ja lubię tego nauczyciela najbardziej z
całej szkoły, nie mogłem mu zrobić takiej wiochy.
Kurtyna.
Wizyta u laryngologa.
-mamo ten facet jest czadowy. Uwielbiam jak mnie bada
laryngolog, zagląda mi do uszu, do nosa, do gardła. I chciałbym mieć takie
krzesło do jeżdżenia po całym pokoju. Normalnie gościu jak z gry komputerowej.
Kiedy następna wizyta?
Kurtyna.
Początek roku chwilowo przebiega bez większych problemów.
Wychowawczyni nie spełnia norm urody według Młodego, ale może nadrobi wiedzą?
Matematyk zaskarbił sobie uczucia Młodego, powinno pójść gładko. Wcześniejsze
chodzenie do spania zaowocowało dłuższymi sesjami wspólnego czytania.
Czekam na początek wszelkich zajęć dodatkowych, krystalizują
się powoli godziny.
Jedynie ciemność o zbyt wczesnej porze nie nastraja mnie
optymistycznie. Obsesyjnie kocham lato, gorąco i słońce. I już cierpię.
piątek, 2 września 2016
1 września
Kto ukradł wakacje? Obudziłam się ze snu 1 września, w
gwarnej sali gimnastycznej, gdy zniknął mi z oczu mój mega niezadowolony
syn.
Było bardzo fajnie, chociaż nie tak fajnie jak każdego roku.
Sen zakłócali mi robotnicy,mam absolutną pewność, że złośliwie wykonywali
wszelkie hałaśliwe prace od 6 do 8 rano, bo po tych godzinach było znacznie
ciszej już na placu budowy toczącym się za moimi oknami.
Owa budowa zmusiła mnie też do wydania kolosalnej sumy na
ubranie okien. Jak pomyślę, że za tą kasę mogłam kupić sobie bilet do Seulu to
mnie szlak trafia, bo jak wiadomo podróże kształcą, a zasłony niekoniecznie.
A ja sama czuję się jak Dulska z lambrekinami,
chwostami i marszczeniami.
Przegrałam walkę z molami. Zostałam z dokumentnie posprzątaną
spiżarnią i kuchnią oraz z molami, które nadal towarzyszą nam w każdej
czynności domowej. Młody twierdzi, że nawet w ubikacji nie ma intymności i
samotności.
Plusy tegorocznych wakacji to cudowny obóz Młodego na
Mazurach, z którego wrócił inny, jakiś lepszy, fajniejszy chociaż troszkę nie
mój własny. Jestem szczęśliwa, że mam możliwość wysyłać go na tak świetnie
zorganizowany wypoczynek z cudownymi ludźmi. Oby kasy starczyło na kolejne
wyprawy po dorosłość.
Kolejny plus to wypoczynek u moich rodziców. Uzupełniłam
zapas dram koreańskich o 1GB, przypomniałam sobie jak to rewelacyjnie wypoczywa
się na kajakach i nie musiałam gotować przez 10 dni. To błogosławieństwo było
mi potrzebne, chociaż oczywiście mnie rozleniwiło.
Dramy, dramy, dramy. Wakacje upłynęły pod znakiem dram
medycznych. Uwielbiam dramy medyczne. W sumie obejrzałam 5 tytułów: „Kain i
Abel”, „Doctor Stranger”, „Good doctor”, „Yong-Pal”, „Beautiful mind”. Każda
drama miała cudownego lekarza, z ponad przeciętnymi umiejętnościami, każdy
wyglądał jak milion dolarów i absolutnie spędzałam czas wpatrzona w ekran.
Trochę czytałam, „Delhi” Rana Dasgupty zajęło mi sporo
czasu, bo ciągle wracałam do niektórych części. Pochłonęłam za to kryminał
„Żniwa zła” jednym niemalże tchem i jestem miło zaskoczona, że trzecia część
jest znacznie lepsza od drugiej, która ciut mnie rozczarowała.
Teraz zabieram się za powtórkę książki, którą uznawałam
przez ostatnie lata za moją ulubioną, czyli „Shantaram”. Nie umiem jeszcze
określić, czy kolejne zetknięcie będzie równie emocjonujące.
Z Lucjanem przeczytaliśmy wyjątkowo mało książek. On sam coś
tam czytał, szczerze mówiąc nie wiem dokładnie co. Ja przeczytałam mu trzeci tom „Pięciu
królestw” Brandona Mulla, jak zwykle z wielkim entuzjazmem i radością. Równie
fajną przygodą było obcowanie z nową powieścią Ricka Riordana „Apollo i boskie próby”, ale nie próbujcie
jej czytać bez znajomości pozostałych cykli Riordana dotyczących mitologii
greckiej i rzymskiej, bo polegniecie.
Teraz nie mogę się doczekać tegorocznych targów, koniecznie
muszę uzupełnić biblioteczkę Lucjana i poszukuję czegoś co będzie równie
cudowne jak to co przeczytaliśmy do tej pory.
Ostatnie dwa tygodnie sierpnia Lucjan spędził na potężnym
chorowaniu. Liczę na to, że wyczerpał limit gorączek, katarów na ten rok i kawałek następnego.
Powtórka hindi zaczęła się od dzisiaj. Z wyjątkiem paru
filmów, paru artykułów na FB z BBC HINDI nic nie zrobiłam, nic, wstyd mi. Ale
jakoś tak miałam, że depresyjnie się nastawiłam z powodu planów, które wzięły w
łeb. Miały być słonie, miała być Tajlandia. Obejrzałam ją na zdjęciach
mężowskich.
Przyszła więc taka refleksja- po cholerę. Po co mam się
uczyć, kiedy nigdy…..Nigdy, się nie uda, nic nie umiem, nic nie wiem. Trochę
popadłam w takowy nastrój. Nie poprawiła mi go waga, która się zacięła chyba, i
nie chce pokazać nawet 10dkg mniej. To wszystko razem wzięte daje mi poczucie
straty,zmarnowania czegoś. I jak zwykle, chwilę przed jesienią znów wkraczam w
fazę depresyjną. Pogarsza to rzeczywistość. O 20 ciemność, widzę ciemność, kto
ukradł słońce?
piątek, 1 lipca 2016
O rany już lipiec?!
Spojrzałam na bloga i stwierdziłam, że bardzo dawno mnie tu
nie było. Nadszedł więc czas podsumowań co
takiego robiłam, że czasu na pisanie brakowało.
Koniec roku szkolnego. Mój syn ma to szczęście w
nieszczęściu krajowej edukacji, że jeszcze załapie się na normalną czwartą
klasę, że wyszedł z edukacji początkowej. Edukacja początkowa za sprawą
nauczyciela okazała się totalną porażką. Efekt tej porażki to jego świadectwo.
Ma tam cudne podsumowanie: brzydko i niechlujnie pisze
(spoglądam na zeszyt przygotowujący go do bycia ministrantem- nie jest tak
źle), jest rozkojarzony ( czytamy wieczorem, Młody wierci się, ogląda swoje
stopy, jednocześnie mrucząc pod nosem, pytam więc co właśnie przeczytałam.
Powtarza ostatnie cztery zdania, z zachowaniem interpunkcji. Musze sprawdzać z
książką, bo nie pamiętam co czytałam, rozkojarzona jego stopami. Czyli znaczy,
że nawet jak robi coś innego słyszy i zapamiętuje). Podobnych kwiatków na
świadectwie jest jeszcze trochę.
Wakacje. Cudowny czas, tylko czemu nadal musze gotować? I
obecnie jeszcze myśleć jak zorganizować atrakcje? Bunt!
Spojrzałam do kalendarza. I oniemiałam. 19 dram, 11 filmów
indyjskich, 5 książek przeczytanych Lucjanowi, on przeczytał mi 4 książki,
sobie samemu kolejne 4, ja sama sobie
jedynie 6 książek, brak notatek kinowych. Kiepsko.
Wakacje przeznaczam więc na czytanie, sprzątanie, walkę z
molami, które opanowały dom i oglądają ze mną nawet dramy, latając mi nocą nad
ekranem. No i zamierzam zrobić powtórkę tego czego nauczyłam się w tym roku na
hindi. Solidną, mocną powtórkę.
Spróbuję uporządkować życie. Spróbuję coś zmienić. Uprasza
się o kciuki, żeby nie skończyło się na deklaracjach.
Po kalendarzu widzę, że koreańskie szaleństwo ogarnęło mnie
zupełnie. Udało mi się nawet zarazić moich rodziców i koleżankę.
Nadal preferuję telugowe bijatyki, spokojne klimatyczne
filmy malajalam, nieco osłabł mój zachwyt nad najnowszymi produkcjami w hindi,
bo zmierzają w kierunku kina amerykańskiego,
więc straciły dla mnie swoją atrakcyjność.
A koreańskie dramy mają coś co wciąga, budzi moje wewnętrzne
marzenia, daje relaks, pozwala się oderwać od rzeczywistości. Mój własny
narkotyk. Drugi po książkach, ale jak
widać chwilowo wlazł na miejsce numer 1.
poniedziałek, 18 kwietnia 2016
Przeznaczenie..?..?
Wygrałam w totka. Wydałam wygraną na lekarza, leki, baloniki
do wyrównywania ciśnienia w uszach. Cały dzień wolny. Czas na naukę, obijanie
się. Dwa kursy do Krakowa, rano do pediatry, popołudniu do laryngologa.
Bańki, leki, bańki, ćwiczenia na wyrównanie ciśnienia w
uszach. Skupienie, kto co kiedy bierze, układanie leków w stosiki: Lu, R. i ja.
Oklepywanie, pilnowanie systematycznego wycierania nosa.
Fascynujące zajęcia.
Nie mam siły nawet obejrzeć dramy.
W poczekalni wypisywałam liczebniki w hindi, od jeden do
sto, potem od sto do jeden. I porządkowe. W międzyczasie dzwoniłam do domu, żeby sprawdzić jak sobie radzi Lu.
Ma taki dorosły głos w telefonie. Tak mi się zdawało, przez sekundę, którą mi poświęcił.
Prasując słuchałam nagrania.
मेरी किस्मत में नहीं लिखा
कि मैं अमीर बनूँगी। It is not written in my fate for me to be well-off.
środa, 23 marca 2016
Przedświąteczny czas
Sprzątanie,
pranie, prasowanie, okna, ozdoby, zakupy, pieczenie, podłogi, porządki.
Świąteczna krzątanina. Wiosna i Wielkanoc. Czas nowego odrodzenia.
W tym roku
to czas mojego nowego odrodzenia. Będzie kurz, będzie brudno, nie będzie
zakupów z kochanego Targu Pietruszkowego, baranka z oscypka, owczego bundzu,
pomarańczy z Sycylii. Będzie to co będzie. Co uda mi się zrobić jak zwlokę
swoje wymęczone zwłoki z łóżka.
Chwilowo mam
wyrok- leżeć do czwartku plackiem, brać leki. Wysiękowe zapalenie ucha,
zapalenie oskrzeli. No to leżę. Już wiem jak boli ucho i czemu dzieci z bólu
ucha tak płaczą. W niedzielę chciałam gryźć, kopać, wyć. Musiałam powstrzymywać
łzy, bo mi dzieć zaczynał wyć przy okazji. Do momentu kiedy leki nie zaczęły
działać, sądziłam, że zwariuję.
Potem doszła
gorączka i inne objawy, ale…wyciągnęłam z półki książkę zakupioną na targach
książki. Czekała na swój czas. Na czas rekolekcji, czas pochylenia się z troską
nad własnym rozwojem, pochylenia się z troską nad innymi. Spojrzenia na pasję
poprzez Boga. Wyjaśnienie sobie wielu kwestii.
Tamara Tokaj „Indie. Głód Boga” to książka o podróży do Indii. Podróży, która zaczęła się dużo wcześniej. Podobnie jak u mnie od „Czasem słońce, czasem deszcz".
Z treści
książki wynika, że ten film trafił do Tamary w ciężkim okresie, podobnie jak u
mnie. Po śmierci Misi wszystko mnie drażniło. Spotkania, filmy, muzyka,
książki. Ten film też obejrzałam pierwszy raz pobieżnie. Ale zapadł gdzieś w
mnie. Zmusił do ponownego obejrzenia i kolejnego. Potem towarzyszył mi w
chwilach lęku, kiedy oczekiwałam na narodziny Lucjana. U Tamary ten film
wywołał pasję do Indii. Chęć poznania. I ta pasja doprowadziła do podróży. Tej,
która mam nadzieję, czeka też na mnie. I której podobnie jak autorka się bała
ja też się boję. Stanąć twarzą w twarz z własnymi wyobrażeniami, zweryfikować
to co wiem i co obejrzałam.
Tamara pisze
przepięknie, szczerze, z pasją, z ogromną wiedzą. Tę wiedzę już znam, czytam od
lat jej bloga, śledzę uważnie każdy wpis. Jest dla mnie jak Guru. Wypisuję
filmy do obejrzenia, książki do przeczytania, miejsca do zobaczenia.
Ta książka
to jednak nie tylko wiedza o Indiach, nie tylko spotkanie z filmami, nie tylko
podróż. Tamara i jej współtowarzysze podróży są osobami głęboko wierzącymi,
wyruszają w podróż modląc się, czytając Słowo Boże i interpretując je w świetle
wydarzeń każdego dnia.
I tu
przyszła mi do głowy pierwsza refleksja. Kilka lat temu spotkałam się z opinią,
że jeśli moją pasją są Indie to rozmijam się z kościołem i Bogiem.
Nigdy nie rozumiałam
takiej postawy i zawsze budziła mój bunt. Zamknęłam się więc w swoim świecie.
Zresztą niewiele osób rozumie moją potrzebę posługiwania się hindi. Ciągle
zadają mi pytanie: „po tym będziesz mieć w końcu pracę?” Dla pracy to ja
skończyłam studia, studia podyplomowe i stos kursów, zapomniałam jedynie, że
pesel jest moim wrogiem. Obecnie sytuacja domowa „zmusza” mnie do pozostania w
domu. Za parę lat, może za rok coś się odmieni, tylko mój pesel nie będzie mi
nadal sprzyjał.
W każdym
razie hindi, a od paru miesięcy koreańskiego uczę się dla siebie. I tylko dla
siebie.
No, ale
meandry moich myśli płyną w różnych kierunkach, jak moja skołowana chorobą
głowa. I odbiegłam od tematu książki Tamary Tokaj.
Dla mnie ta
książka jest niezwykle osobista, wywołała całą lawinę refleksji, zmusiła mnie
do jeszcze większej wytrwałości w nauce. Z pokorą patrzę jak daleka droga
przede mną aby chociaż troszkę zbliżyć się wiedzą do tej, którą posiada Tamara.
Dodam jeszcze,
że książka jest ogromnie starannie wydana (niestety są drobne literówki, ale
gdzie ich teraz nie ma?).
Wracam do
leżenia i czytania. I zachwycania się.
wtorek, 8 marca 2016
8 marca
- Mamo zepsuła się szczoteczka do zębów
Jak to się zepsuła? Tydzień temu kupiłam nową, nowiusieńką,
nowa generacja.
Godzinę grzebania w segregowanych śmieciach. Przerzuciłam
wór papieru. Jest paragon z Rossmana. Na paczkę waty i dwa opakowania rzeżuchy.
Błysk świadomości. Robiłam porządki w torbie w sobotę,
poszły wszystkie paragony do kosza pod sklepem. Nie ma.
12 w południe. Wsiadam do samochodu. Nie chce odpalić. Co za
kretyn go zostawił na światłach? Ja. Wczoraj po basenie. Wiedziałam, że jak
włożę kluczyk do zamka w drzwiach to otwierają się szyby, nie wiedziałam, że
nie działa dźwięk przypominający o światłach. Odkryłam przy okazji, że nie
działa też dźwięk na niezapięte pasy.
Otwieram maskę. A tam na akumulatorze, leży łeb szczura,
ściślej mówiąc połowa głowy. Gdzie reszta?
Krótka myśl- to on zapalił światła. Ja nie bywam
nierozsądna.
Sąsiadka przywozi dziecko ze szkoły. Smark. Wisi do pasa.
Alergia. Ale każdego dnia może się zmienić w coś więcej. Tylko, który dzień
będzie tym w którym posypie się coś jeszcze.
Mąż w pracy. Wróci jak przystało na muzyka za tydzień.
Luc zostaje w domu. Sam. Nie, z teściową. Teściowa się chyba
bała, że się zarazi. Nie przyszła, zamknęła się u siebie.
- Tak uczyłem się. Cały czas. Zrobiłem wszystko co
kazałaś.
To się okaże jutro.
Wszystkiego najlepszego z okazji dnia kobiet.
poniedziałek, 29 lutego 2016
ostatni dzień lutego
Żyję między przygotowaniem Lu do I spowiedzi, olimpiady z
angielskiego, lekcjami języka polskiego, powtórką z hindi, podróżą do Indii
pana Macieja Wesołowskiego i romansem z kosmitą w kolejnej dramie. Dom zarasta
kurzem, spiżarka wypełnia się butelkami po wodzie źródlanej. Woda pitna z kranu
ma kolor jasno- żółty. Moją przestrzeń życiową usiłuje zawładnąć kosmita. Jak
zwykle.
Wieczorami wspólnie z Lu przeżywamy mrożącą krew w żyłach
historię maga, który chce zawładnąć światem.
Z sukcesów- Lu zdobył pomarańczowy pas w karate, wyróżnienie
na olimpiadzie z matematyki.
Kosmita:
Kosmita:
niedziela, 21 lutego 2016
Brak wody.
Brak wody pitnej w kranie i życie jest urozmaicone. Myśl za
siebie i za pozostałych w domu. Rano bywa to trudne, szczególnie gdy w
normalnych warunkach bywa, że zalewam słoik z kawą wrzątkiem.
Nic to, przecież chcę pojechać do Indii, lecę więc pod
prysznic. Wezmę próbną kąpiel. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Spokojnie
wlezę za ileś tam lat do Gangesu i nic. Wyjdę żywa.
Zresztą opóźnienie w informowaniu i tak spowodowało, że wodę
piliśmy. Dopiero poranny zapach z czajnika mnie zaniepokoił. Napełniłam go więc
źródlaną i polazłam z kubkiem kawy poszukać informacji na FB. Bingo. Znalazłam.
Nie spożywać, tylko do celów sanitarnych.
Znajomi z zatrutej spalinami cywilizacji miejskiej pytają:
co ty masz z tą wodą?
Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Czasem tylko kipiąca złość każe
mi się tego dowiedzieć. Wiem już jednak, że najlepiej rozładować ją oglądając
film telugu, żeby potem pogrążyć się w nirwanie koreańskiej dramy. Z butelką
wody pitnej w dłoni. I oby tylko nie przyszło mi do głowy poszukać w necie co
czyha na mnie w kupnej, butelkowanej wodzie.
A tytuł wpisu powinien brzmieć "paani ki kami"- पानी की कमी.
Szlak, znowu robię sobie powtórkę i właśnie tkwię przy tekście o rolnikach, którym dowożą beczkowozami wodę.Chyba jutro powtórzę sobie tekst o najdroższej choince świata.
luty?!
Patrzę w kalendarz i z niejakim zdziwieniem stwierdzam, że
luty się kończy. Nie bardzo pamiętam kiedy się zaczął, domyślam się mgliście,
że z końcem zimowego wypoczynku. To oznacza, że wpadłam po uszy w robienie
czegoś za kogoś, czyli edukowanie Młodego, odrabianie prac domowych,
tłumaczenie, tłumaczenie, tłumaczenie…….
Obiecywałam sobie, że koniec z dramami, więc obejrzałam
ciemną nocką film w hindi „Bangistaan”.
Nie wynudziłam się, trochę się pośmiałam, głębsza myśl była też, ale nie sądzę,
że wrócę kiedyś do tego obrazu.
Jednak włączyłam dramę. Tak urodzinowo troszkę i jak zwykle
przepadłam. Obejrzałam „The Greatest Love” – to miała być moja pierwsza drama.
I bardzo się cieszę, że obejrzałam ją dopiero teraz. Mogłam się w pełni cieszyć
z każdej sceny, posiadłam już wiedzę o „inności mentalnej” Koreańczyków i nie
drażniło mnie absolutnie nic. Popłynęłam w fali zachwytu w kolejne męki
niewyspania.
Oczywiście po tej dramie naszło mnie, że absolutnie nic już
nie obejrzę. A potem pomyślałam, że może jednak wrócę do dramy „My Ghostess”,
bo niespecjalnie przepadam za duchami, więc zapewne uda mi się oglądać po
jednym odcinku. Błąd, błąd, błąd. Trzeba było uwierzyć recenzji i punktacji,
która stawia tą dramę dość wysoko. Rzecz dzieje się w restauracyjnej kuchni. Mamy
4 zabawnych kucharzy, mega przystojnego szefa kuchni i właściciela restauracji,
pomoc kuchenną, w którą wchodzi duch dziewicy, szamankę nieco szaloną, mamusię
szefa kuchni dość osobliwą, tajemniczo dobrego sierżanta policji. Wszystko
razem tworzy cudownie wciągającą mieszankę, która prowadzi w stan upojenia,
lepiej niż butelka wina. Jeszcze tylko jeden odcinek. I tak to poszło.
Obiecałam sobie jednak, że mimo dramatycznego uzależnienia
nie przestanę czytać. Dzięki temu skończyłam Lucjanowi czytać Ricka Riordana „Greccy
herosi według Percy’ego Jacksona” oraz Brandona Mulla ‘Wojna cukierkowa”. Do „Cukierkowej wojny” podeszliśmy po raz
drugi. Kiedyś zakończyliśmy na 1 rozdziale. Tym razem Młodzieniec walczył
każdego wieczoru ze snem, żeby tylko dowiedzieć się co dalej. I natychmiast
zakupiliśmy kolejny tom, który właśnie czytamy.
Skończyłam też książkę Monishy Rajesh „W 80 pociągów dookoła
Indii”. Projekt fenomenalny, szkoda, że nic z niego nie wynikło. Autorka jest
tak skupiona na sobie, że właściwie niewiele się dowiedziałam nowego. Nie ma
swady dziennikarskiej, mam wrażenie, że ludzie niewiele ją obchodzą. Wielka
szkoda. Brakowało mi też w książce zdjęć. Niby są dostępne w internecie, ale
właściwie to już sama nie wiem, czy chce je oglądać.
piątek, 29 stycznia 2016
testy z angielskiego
Właśnie zaczęliśmy
wracać do rzeczywistości szkolnej. I już mam objawy paniki. Lu rozwiązuje testy
z angielskiego z poprzednich lat, przygotowując się do tegorocznej olimpiady.
Na 21 pytań właściwie wszystkie ma dobrze, ale są wyjątki wymagające mojej
inwencji twórczej.
Dwa
goryle na obrazku. Jakie podpisy pasują do obrazka? Młody zaznaczył jedynie: „They
have got big arms”. Według klucza powinna być zaznaczona również odpowiedź:
„They’re fat”. Młody protestuje: „widziałaś kiedyś grubego goryla? Zwierzęta
nie jedzą przetworzonej żywności, nie są grube, te goryle są muskularne, ale
nie grube.”
Kolejny
przykład. W których przykładach wszystkie wyrazy są owocami? Młody
zaznacza trzy poprawne wersje według niego. Poprawne według klucza są dwie. Ta
zła odpowiedź Lu zawiera orzechy. „Mamo orzechy przecież są owocami, ujmując
rzecz z punktu widzenia biologii. Skąd mam wiedzieć jaki punkt widzenia ma ten
co układał test? Skąd mam wiedzieć gdzie robi
zakupy i na jakiej półce leżą orzechy?
Te testy
przyprawiają mnie o ból głowy.
Idę oglądać
kolejną dramę. Koreańczycy też umieją komplikować życie. Może się czegoś
nauczę.
Zastanawiam
się czy Lu będzie prokuratorem, dziennikarzem śledczym czy politykiem? Rosną
moje obawy…..
wtorek, 26 stycznia 2016
Podsumowanie ferii
Jeszcze nie
koniec ferii, ale dotychczasowy tydzień można uznać za mega udany. Mój upór,
żeby Lu pojechał na obóz sportowy był absolutnie strzałem w dziesiątkę. Młody
wrócił z nogami obitymi jak późne jabłka, ale szczęśliwy, pełen wiary w siebie,
doceniony, z nową umiejętnością jazdy na nartach. Z pokonanym strachem do
nowych rzeczy.
Brakowało mu
na obozie jedynie…przytulanki i książki.
Oczywiście
nie wszystko poszło po mojej myśli, ale co tam. Leki brał jak sobie
przypomniał, zęby umył raz, krem na mróz użył do posmarowania odcisku na
stopie, pomadki na mróz nie otworzył nawet jeden raz. Z 8 par majtek przywiózł
5 par czystych, bieliznę termoizolacyjną nosił cały czas tą samą, skarpety
zmieniał co 3 dni. Właściwie mogłam go spakować do plecaka podręcznego. A i
przywiózł kanapki, które mu zrobiłam na drogę do Krynicy. Na szczęście chleb na
zakwasie nie pleśnieje, więc nie założył hodowli mikroorganizmów w pojemniku na
żywność.
Na wszystko
miał jedną odpowiedź: „przecież przeżyłem?!”
Ważne jednak
to, że chce jeździć, jest otwarty na nowości.
A ja
oczywiście martwiąc się i tęskniąc zrobiłam połowę tego co chciałam, na koniec
jego pobytu fundując sobie oglądanie dramy, która mnie tak wciągnęła, że 18
godzinnych odcinków wciągnęłam w trzy dni. Uważam „I hear your voice” za
najlepszą dramę jaką do tej pory obejrzałam. Mam odrobinę wyrzutów sumienia, że
nieco zdradziłam indyjski przemysł filmowy, ale nie umiem się opierać
skutecznie urokowi koreańskich produkcji. Pocieszam się faktem, że od 10lat nie
oglądam telewizji, nie czytam gazet, nie słucham radia. Mam więc chyba prawo do
odrobiny ogłupienia, radości i szczęścia życia jakimś serialem?
Zaczynam się
czuć w świecie koreańskich aktorów jak w domu, pamiętam twarze, kojarzę w czym
grali, powoli odróżniam formy w jakich się do siebie zwracają, mam ulubione
słowa koreańskie.
A teraz czas
wrócić do rzeczywistości. U Lucjana buszują koledzy, poziom hałasu w domu
osiąga dla mnie próg „zaraz wybuchnę”. Nie jestem w stanie wysłuchać nawet w
słuchawkach informacji w hindi, bo nadal słyszę głównie dzieci.
Pocieszam
się, że za parę dni wróci szkoła. Byle do wiosny.
środa, 20 stycznia 2016
Zimowe ferie
Miesza się w
moim ja matka-kwoka z matką, która posiada siedem dni wolności (no prawie
wolności, bo mam jeszcze obowiązki wykarmienia teściowej).
Dziecko na
pierwszym w życiu obozie zimowym. Oczywiście wybrałam obóz absolutnie sprzeczny
z ideologią spoczywania na kanapie z laptopem na kolanach, grania, oglądania
czy czytania. 7 godzin dziennie na nartach, zero sprzętu elektronicznego,
wydają im telefony na tak krótko, że właściwie mają jedynie czas na telefon do
mamy i podłączenie go do ładowarki.
Miałam
obawy, toczyła się we mnie walka, wyrzucałam sobie, że nie spakowałam mu dodatkowych
dwóch swetrów, kurtki, jeszcze jednych butów zimowych, zapasu jedzenia.
„Mamo jest
super na tych nartach, nie mogę uwierzyć, że jest tak super” i wszystkie lęki
matczyne prysły. Mój upór, żeby to był właśnie ten obóz, z tymi instruktorami,
okazał się strzałem w dziesiątkę.
Jedyny błąd jaki
popełniłam to zakup gogli za jedyne 199 złotych, profesjonalnych, super-duper,
które pękły na łączeniu guma-okulary pierwszego dnia na stoku. W każdym razie
poziom mojego wkurzu osiągnął szczyt i mój mąż mnie owszem zawiezie do sklepu
po obozie celem reklamacji, ale powiedział, że poczeka w samochodzie.
Następnym
razem kupię mu gogle z biedry. I od dzisiaj bojkotuję wszelkie firmowe sklepy.
Niech zdechną z głodu!
No dobra,
trochę mi ulżyło. Napisałam tu, objechałam wytwórcę na FB (zapewne już mi zablokowali
konto), jeszcze ich opluję w realu i będzie w porządku.
Resetuję
się.
Miałam porządkować książki, prasować,
sprzątać. Wyprasowałam wszystko owszem, odkurzyłam i uporządkowałam tak zwany
rynek. W piątek szaleństwo umycia podłóg w całym domu, książek nie układam, bo
przecież szafek nie rozciągnę i tak muszą leżeć jak leżą, Indie musiały ustąpić
miejsca i tłoczą się dwiema warstwami na półkach z Koreą, Afganistanem i
Pakistanem. Między nimi trafi się jakiś egzemplarz rodem z Anglii, Ameryki
ewentualnie mroźniej Norwegii, a wszystko przetykane polską poezją.
A ja czytam,
uczę się, oglądam. Na szczęście mam ferie inaczej niż syn, dzięki temu mam
szansę nadrobić braki, uzupełnić notatki. A jak on wróci do szkoły, ja spokojnie
będę odpoczywać od lekcji.
Porządkuję
swoją głowę jednym słowem. I folder „ulubione” w laptopie, bo już przestałam go
ogarniać. Odkryłam nowe blogi książkowe, nowe księgarnie internetowe, lekcje
koreańskiego na jakimś indyjskim portalu. Czyli jest bardzo super.
Subskrybuj:
Posty (Atom)