Jeszcze nie
koniec ferii, ale dotychczasowy tydzień można uznać za mega udany. Mój upór,
żeby Lu pojechał na obóz sportowy był absolutnie strzałem w dziesiątkę. Młody
wrócił z nogami obitymi jak późne jabłka, ale szczęśliwy, pełen wiary w siebie,
doceniony, z nową umiejętnością jazdy na nartach. Z pokonanym strachem do
nowych rzeczy.
Brakowało mu
na obozie jedynie…przytulanki i książki.
Oczywiście
nie wszystko poszło po mojej myśli, ale co tam. Leki brał jak sobie
przypomniał, zęby umył raz, krem na mróz użył do posmarowania odcisku na
stopie, pomadki na mróz nie otworzył nawet jeden raz. Z 8 par majtek przywiózł
5 par czystych, bieliznę termoizolacyjną nosił cały czas tą samą, skarpety
zmieniał co 3 dni. Właściwie mogłam go spakować do plecaka podręcznego. A i
przywiózł kanapki, które mu zrobiłam na drogę do Krynicy. Na szczęście chleb na
zakwasie nie pleśnieje, więc nie założył hodowli mikroorganizmów w pojemniku na
żywność.
Na wszystko
miał jedną odpowiedź: „przecież przeżyłem?!”
Ważne jednak
to, że chce jeździć, jest otwarty na nowości.
A ja
oczywiście martwiąc się i tęskniąc zrobiłam połowę tego co chciałam, na koniec
jego pobytu fundując sobie oglądanie dramy, która mnie tak wciągnęła, że 18
godzinnych odcinków wciągnęłam w trzy dni. Uważam „I hear your voice” za
najlepszą dramę jaką do tej pory obejrzałam. Mam odrobinę wyrzutów sumienia, że
nieco zdradziłam indyjski przemysł filmowy, ale nie umiem się opierać
skutecznie urokowi koreańskich produkcji. Pocieszam się faktem, że od 10lat nie
oglądam telewizji, nie czytam gazet, nie słucham radia. Mam więc chyba prawo do
odrobiny ogłupienia, radości i szczęścia życia jakimś serialem?
Zaczynam się
czuć w świecie koreańskich aktorów jak w domu, pamiętam twarze, kojarzę w czym
grali, powoli odróżniam formy w jakich się do siebie zwracają, mam ulubione
słowa koreańskie.
A teraz czas
wrócić do rzeczywistości. U Lucjana buszują koledzy, poziom hałasu w domu
osiąga dla mnie próg „zaraz wybuchnę”. Nie jestem w stanie wysłuchać nawet w
słuchawkach informacji w hindi, bo nadal słyszę głównie dzieci.
Pocieszam
się, że za parę dni wróci szkoła. Byle do wiosny.
Wow fantastyczny pomysł z tym obozem narciarskim. Błażej pojechał na swój pierwszy związany ze szkołą czarodziejów. Cała akcja w zamku i też bez komórek. Brak kontaktu mnie wprawia w osłupienie. Jedyne co słyszę to jest super i mamo, mamo zaraz jest bieg po różdżkę i przyszywaliśmy SAMI herby. Nie mam czasu, To cześć! :)
OdpowiedzUsuń