Kto ukradł wakacje? Obudziłam się ze snu 1 września, w
gwarnej sali gimnastycznej, gdy zniknął mi z oczu mój mega niezadowolony
syn.
Było bardzo fajnie, chociaż nie tak fajnie jak każdego roku.
Sen zakłócali mi robotnicy,mam absolutną pewność, że złośliwie wykonywali
wszelkie hałaśliwe prace od 6 do 8 rano, bo po tych godzinach było znacznie
ciszej już na placu budowy toczącym się za moimi oknami.
Owa budowa zmusiła mnie też do wydania kolosalnej sumy na
ubranie okien. Jak pomyślę, że za tą kasę mogłam kupić sobie bilet do Seulu to
mnie szlak trafia, bo jak wiadomo podróże kształcą, a zasłony niekoniecznie.
A ja sama czuję się jak Dulska z lambrekinami,
chwostami i marszczeniami.
Przegrałam walkę z molami. Zostałam z dokumentnie posprzątaną
spiżarnią i kuchnią oraz z molami, które nadal towarzyszą nam w każdej
czynności domowej. Młody twierdzi, że nawet w ubikacji nie ma intymności i
samotności.
Plusy tegorocznych wakacji to cudowny obóz Młodego na
Mazurach, z którego wrócił inny, jakiś lepszy, fajniejszy chociaż troszkę nie
mój własny. Jestem szczęśliwa, że mam możliwość wysyłać go na tak świetnie
zorganizowany wypoczynek z cudownymi ludźmi. Oby kasy starczyło na kolejne
wyprawy po dorosłość.
Kolejny plus to wypoczynek u moich rodziców. Uzupełniłam
zapas dram koreańskich o 1GB, przypomniałam sobie jak to rewelacyjnie wypoczywa
się na kajakach i nie musiałam gotować przez 10 dni. To błogosławieństwo było
mi potrzebne, chociaż oczywiście mnie rozleniwiło.
Dramy, dramy, dramy. Wakacje upłynęły pod znakiem dram
medycznych. Uwielbiam dramy medyczne. W sumie obejrzałam 5 tytułów: „Kain i
Abel”, „Doctor Stranger”, „Good doctor”, „Yong-Pal”, „Beautiful mind”. Każda
drama miała cudownego lekarza, z ponad przeciętnymi umiejętnościami, każdy
wyglądał jak milion dolarów i absolutnie spędzałam czas wpatrzona w ekran.
Trochę czytałam, „Delhi” Rana Dasgupty zajęło mi sporo
czasu, bo ciągle wracałam do niektórych części. Pochłonęłam za to kryminał
„Żniwa zła” jednym niemalże tchem i jestem miło zaskoczona, że trzecia część
jest znacznie lepsza od drugiej, która ciut mnie rozczarowała.
Teraz zabieram się za powtórkę książki, którą uznawałam
przez ostatnie lata za moją ulubioną, czyli „Shantaram”. Nie umiem jeszcze
określić, czy kolejne zetknięcie będzie równie emocjonujące.
Z Lucjanem przeczytaliśmy wyjątkowo mało książek. On sam coś
tam czytał, szczerze mówiąc nie wiem dokładnie co. Ja przeczytałam mu trzeci tom „Pięciu
królestw” Brandona Mulla, jak zwykle z wielkim entuzjazmem i radością. Równie
fajną przygodą było obcowanie z nową powieścią Ricka Riordana „Apollo i boskie próby”, ale nie próbujcie
jej czytać bez znajomości pozostałych cykli Riordana dotyczących mitologii
greckiej i rzymskiej, bo polegniecie.
Teraz nie mogę się doczekać tegorocznych targów, koniecznie
muszę uzupełnić biblioteczkę Lucjana i poszukuję czegoś co będzie równie
cudowne jak to co przeczytaliśmy do tej pory.
Ostatnie dwa tygodnie sierpnia Lucjan spędził na potężnym
chorowaniu. Liczę na to, że wyczerpał limit gorączek, katarów na ten rok i kawałek następnego.
Powtórka hindi zaczęła się od dzisiaj. Z wyjątkiem paru
filmów, paru artykułów na FB z BBC HINDI nic nie zrobiłam, nic, wstyd mi. Ale
jakoś tak miałam, że depresyjnie się nastawiłam z powodu planów, które wzięły w
łeb. Miały być słonie, miała być Tajlandia. Obejrzałam ją na zdjęciach
mężowskich.
Przyszła więc taka refleksja- po cholerę. Po co mam się
uczyć, kiedy nigdy…..Nigdy, się nie uda, nic nie umiem, nic nie wiem. Trochę
popadłam w takowy nastrój. Nie poprawiła mi go waga, która się zacięła chyba, i
nie chce pokazać nawet 10dkg mniej. To wszystko razem wzięte daje mi poczucie
straty,zmarnowania czegoś. I jak zwykle, chwilę przed jesienią znów wkraczam w
fazę depresyjną. Pogarsza to rzeczywistość. O 20 ciemność, widzę ciemność, kto
ukradł słońce?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz