Ganesh. O restauracji zaczęłam marzyć odkąd mój mąż oznajmił
mi parę miesięcy temu, że na ulicy Tomasza remontują knajpkę i wygląda na to,
że to będzie indyjska restauracja. Każdy, kto mnie zna wie, że Indie uwielbiam.
Czekałam i czekałam.
Zawsze na przełomie zimy i wiosny organizujemy sabat
urodzinowy. Spotykamy się zawsze w damskim gronie i łączymy pogaduchy z ucztą
podniebienia. Rok 2013 okazał się pechowy. Kiepskie jedzenie w stylu tajskim
(wnioski: tajowie lubią zimne jedzenie i kwaśne mleko kokosowe) i jakoś odeszła
mi ochota na jedzenie na mieście.
Otwarto jednak Ganesh. Postanowiłam, więc zwołać dodatkowy sabat.
Wszystko już było ustalone, moje marzenia poszybowały ponad niebo, a tu
usadziła mnie recenzja krakowskiego guru. Niezbyt pomyślna. Postanowiłam
marzenia trzymać na wodzy i nie pozwolić im bujać im zbyt daleko, rezerwacji
jednak nie odwołałam. I dobrze zrobiłam.
Owszem kadzidełka witają na schodach, nie są jednak duszące.
Wystój ładny, jest miło, czysto i łagodzi zmysły. Czekając na wszystkie
dziewczyny zamówiłyśmy na początek pakory i samosy, oraz oczywiście lassi
słone, które pijam zawsze w każdej odwiedzanej indyjskiej restauracji. Tym
razem lassi idealne, z nutką kuminu. Pakory świetne, sosy jeden prześlicznie
zielony, jak pola ryżowe. Może jest tam barwnik, nie znam się, ale czyż hindusi
nie dodają barwników do jedzenia? Drugi sos bajecznie słodko- ostry. Samosy jak
dla mnie zbyt duże i źle się stało, że przewagą nadzienia są ziemniaki. Polska
ziemniakiem stała, ale to, co obecnie się sprzedaje jest w większości
niejadalne. I tym samym samosy stały się zbyt ciężkie.
Dania główne- marzenia: koszyk pieczywa- ogromny, doskonały
każdy chlebek, ja dodatkowo zamówiłam nidra ko jagana, ponieważ kocham ostre
placki, i takie cudo dostałam. Shasi paneer
odpowiedniej konsystencji w przepysznym sosie, miało się ochotę jeść bez końca.
Mix sizzlers- przepięknie wyglądał, liście kapusty zwinięte jak kwiat lotosu na
gorącej desce. Wewnątrz baranina, kurczak, naany, warzywa, paneer. Wszystko
dymiące, odpowiednio doprawione, chrupiące, pyszne. A przepraszam naan nie
chrupiący, bo w sosie. Jednak jest w opisie dania, więc mnie nie zdziwił ani
nie zgorszył. Kartę należy czytać, przyswoić, ewentualnie zapytać jak to będzie
wyglądało w daniu a potem mieć pretensje.
Niestety gdzieś w połowie posiłku zaczęłam sobie przypominać
Suriego jak w „RNBDJ” jadł biryani świeżo po zakładzie, kto zje więcej gol
gappów ( inaczej:pani puri). I powoli
zaczynałam się czuć jak on. Jakoś to tak szło, jak już leżał w łóżku po kolacji
i jęczał: „Suri, chłopie Taani miała rację, miłość jest bardzo bolesna.
Przebierasz się i boli. Tańczysz i boli. A teraz jesz i też boli. Suri ta
miłość Cię kiedyś zabije, chłopie.”
A musiałam, MUSIAŁAM jeszcze spróbować lodów kulfi. Na
szczęście miła kelnerka dostarczyła nam na 3 osoby dwie porcje lodów i
dodatkową miseczkę. Nieziemskie wrażenie. Takie lody bywają tylko w niebie. Z
nutką imbiru, wyczuwalnymi migdałami, oblepiająca słodycz. Długo zostaje na
podniebieniu ten smak. I na koniec herbata, z mlekiem tak gęstym, że na
powierzchni utworzył się kożuch. Nie za słodka, gasi pragnienie i pomaga
trawić.
Wyszłam z siatką jedzenia. Nakarmiłam w domu męża, babcię i
dziadka i jutro na śniadaniu powspominam dzisiejszą wizytę w najlepszej
indyjskiej restauracji.
A kuchnia indyjska bywa ostra, czasem nawet dla Indusów o czym ten fragment filmu:
A kuchnia indyjska bywa ostra, czasem nawet dla Indusów o czym ten fragment filmu:
oj, a ja w tym sabacie uczestniczyłam, pysznie było oj pysznie !
OdpowiedzUsuńJa też:) I potwierdzam- było pysznie.
OdpowiedzUsuńNatomiast co do tajów- mi zupy i główne dania smakowały, tylko ich temperatura mogłaby być wyższa. Za to tajskie desery w wydaniu Samui- makabra!
W gruncie rzeczy to niewiele zrozumialam co tam zajadalyscie, ale ciesze sie bylo smakowicie. A recenzjami jak widac nie nalezy sie przejmowac.
OdpowiedzUsuńJa niespecjalnie przepadam za Indiami, ale kuchnia indyjska baaardzo mnie intryguje :) A po tej recenzji zrobiłam się głodna aaaa! Dzięki, namówie męża jak wróci z podróży, żebyśmy odwiedzili jakąś indyjską restaurację, no i juz wiem co zamawiać :D
OdpowiedzUsuńKaśka, jak kiedyś już w końcu dowlokę się na ten drugi koniec Polski to na mur dzwonię do Ciebie i idziemy na te pyszności. Aż mi ślinka pociekła po twoim opisie.
OdpowiedzUsuńNajlepsze hinduskie jedzenie jadłam w Wlk Brytanii (5 lat temu, cóż za piękny okres mojego życia), za małe pieniądze w pobliskich knajpkach hinduskich w sobotę można było jeść ile się chciało (12 funtów za osobę) łącznie z deserami. Tylko picie się kupowało osobno, ewentualnie woda gratis. Albo pyszne było również gotowe hinduskie jedzenie, które kupowałam w pobliskich marketach, dosłownie za grosze. W wieczku robiło się dziurki widelcem i bach do mikrofali. Smakowało jak z restauracji, wielość smaków w tych gotowcach sprawiła, że żyłam ichniejszą dietą ;) Pycha. W ramach przywracania wspomnień nałogowo zajadam kurczaka po hawajsku z ryżem ;)
OdpowiedzUsuń