Łączna liczba wyświetleń

środa, 6 marca 2013

krakowski Ganesh


Ganesh. O restauracji zaczęłam marzyć odkąd mój mąż oznajmił mi parę miesięcy temu, że na ulicy Tomasza remontują knajpkę i wygląda na to, że to będzie indyjska restauracja. Każdy, kto mnie zna wie, że Indie uwielbiam. Czekałam i czekałam.

Zawsze na przełomie zimy i wiosny organizujemy sabat urodzinowy. Spotykamy się zawsze w damskim gronie i łączymy pogaduchy z ucztą podniebienia. Rok 2013 okazał się pechowy. Kiepskie jedzenie w stylu tajskim (wnioski: tajowie lubią zimne jedzenie i kwaśne mleko kokosowe) i jakoś odeszła mi ochota na jedzenie na mieście.

Otwarto jednak Ganesh.  Postanowiłam, więc zwołać dodatkowy sabat. Wszystko już było ustalone, moje marzenia poszybowały ponad niebo, a tu usadziła mnie recenzja krakowskiego guru. Niezbyt pomyślna. Postanowiłam marzenia trzymać na wodzy i nie pozwolić im bujać im zbyt daleko, rezerwacji jednak nie odwołałam. I dobrze zrobiłam.

Owszem kadzidełka witają na schodach, nie są jednak duszące. Wystój ładny, jest miło, czysto i łagodzi zmysły. Czekając na wszystkie dziewczyny zamówiłyśmy na początek pakory i samosy, oraz oczywiście lassi słone, które pijam zawsze w każdej odwiedzanej indyjskiej restauracji. Tym razem lassi idealne, z nutką kuminu. Pakory świetne, sosy jeden prześlicznie zielony, jak pola ryżowe. Może jest tam barwnik, nie znam się, ale czyż hindusi nie dodają barwników do jedzenia? Drugi sos bajecznie słodko- ostry. Samosy jak dla mnie zbyt duże i źle się stało, że przewagą nadzienia są ziemniaki. Polska ziemniakiem stała, ale to, co obecnie się sprzedaje jest w większości niejadalne. I tym samym samosy stały się zbyt ciężkie.

Dania główne- marzenia: koszyk pieczywa- ogromny, doskonały każdy chlebek, ja dodatkowo zamówiłam nidra ko jagana, ponieważ kocham ostre placki, i takie cudo dostałam.  Shasi paneer odpowiedniej konsystencji w przepysznym sosie, miało się ochotę jeść bez końca. Mix sizzlers- przepięknie wyglądał, liście kapusty zwinięte jak kwiat lotosu na gorącej desce. Wewnątrz baranina, kurczak, naany, warzywa, paneer. Wszystko dymiące, odpowiednio doprawione, chrupiące, pyszne. A przepraszam naan nie chrupiący, bo w sosie. Jednak jest w opisie dania, więc mnie nie zdziwił ani nie zgorszył. Kartę należy czytać, przyswoić, ewentualnie zapytać jak to będzie wyglądało w daniu a potem mieć pretensje.

Niestety gdzieś w połowie posiłku zaczęłam sobie przypominać Suriego jak w „RNBDJ” jadł biryani świeżo po zakładzie, kto zje więcej gol gappów  ( inaczej:pani puri). I powoli zaczynałam się czuć jak on. Jakoś to tak szło, jak już leżał w łóżku po kolacji i jęczał: „Suri, chłopie Taani miała rację, miłość jest bardzo bolesna. Przebierasz się i boli. Tańczysz i boli. A teraz jesz i też boli. Suri ta miłość Cię kiedyś zabije, chłopie.”

A musiałam, MUSIAŁAM jeszcze spróbować lodów kulfi. Na szczęście miła kelnerka dostarczyła nam na 3 osoby dwie porcje lodów i dodatkową miseczkę. Nieziemskie wrażenie. Takie lody bywają tylko w niebie. Z nutką imbiru, wyczuwalnymi migdałami, oblepiająca słodycz. Długo zostaje na podniebieniu ten smak. I na koniec herbata, z mlekiem tak gęstym, że na powierzchni utworzył się kożuch. Nie za słodka, gasi pragnienie i pomaga trawić.

Wyszłam z siatką jedzenia. Nakarmiłam w domu męża, babcię i dziadka i jutro na śniadaniu powspominam dzisiejszą wizytę w najlepszej indyjskiej restauracji.
A kuchnia indyjska bywa ostra, czasem nawet dla Indusów o czym ten fragment filmu:

 

6 komentarzy:

  1. oj, a ja w tym sabacie uczestniczyłam, pysznie było oj pysznie !

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też:) I potwierdzam- było pysznie.
    Natomiast co do tajów- mi zupy i główne dania smakowały, tylko ich temperatura mogłaby być wyższa. Za to tajskie desery w wydaniu Samui- makabra!

    OdpowiedzUsuń
  3. W gruncie rzeczy to niewiele zrozumialam co tam zajadalyscie, ale ciesze sie bylo smakowicie. A recenzjami jak widac nie nalezy sie przejmowac.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja niespecjalnie przepadam za Indiami, ale kuchnia indyjska baaardzo mnie intryguje :) A po tej recenzji zrobiłam się głodna aaaa! Dzięki, namówie męża jak wróci z podróży, żebyśmy odwiedzili jakąś indyjską restaurację, no i juz wiem co zamawiać :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Kaśka, jak kiedyś już w końcu dowlokę się na ten drugi koniec Polski to na mur dzwonię do Ciebie i idziemy na te pyszności. Aż mi ślinka pociekła po twoim opisie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Najlepsze hinduskie jedzenie jadłam w Wlk Brytanii (5 lat temu, cóż za piękny okres mojego życia), za małe pieniądze w pobliskich knajpkach hinduskich w sobotę można było jeść ile się chciało (12 funtów za osobę) łącznie z deserami. Tylko picie się kupowało osobno, ewentualnie woda gratis. Albo pyszne było również gotowe hinduskie jedzenie, które kupowałam w pobliskich marketach, dosłownie za grosze. W wieczku robiło się dziurki widelcem i bach do mikrofali. Smakowało jak z restauracji, wielość smaków w tych gotowcach sprawiła, że żyłam ichniejszą dietą ;) Pycha. W ramach przywracania wspomnień nałogowo zajadam kurczaka po hawajsku z ryżem ;)

    OdpowiedzUsuń