Łączna liczba wyświetleń
piątek, 29 marca 2013
A cukrowy baranek pyta- gdzie wiosna?
Mam centralnie dość. Depresji nic mi już nie poprawi. Odchudzałam się, ale przy takiej aurze moja potrzeba cukru rośnie znacząco. Zakopuje się w kołdrę i uczę się wiersza....o wiośnie na zbliżające się obchody holi w Krakowie. Ostatni raz uczyłam się tekstu na występ publiczny jakieś 24 lata temu.
środa, 27 marca 2013
niedziela, 17 marca 2013
7 dzień postu
Dziś 7 dzień postu więc czas na jakieś podsumowanie. Miałam chwile kiedy byłam kosmicznie głodna, szczególnie było tak w poniedziałek wieczór. W środę popełniłam błąd i nie zjadłam przed lekcją hindi, kitchari, tylko kawałek pieczywa typu wasa z pełnego ziarna. I niestety po 20 wracając do domu byłam mega spragniona żarcia.
Wytrwałam. Mam 3 kilo mniej, nie boli mnie głowa, nie boli mnie brzuch i czuję się super mimo toczącej się nadal infekcji wirusowej. Poprawiła mi się pamięć i skupienie.
W przyszłym tygodniu trochę zmienię dietę, bo...ryż jednakowoż zapiera. Nadal więc nie będę jadała: cukru i wszelkich jego pochodnych, mięsa, serów, jogurtów sklepowych, produktów ze zbóż (rezygnuję z wasy, którą jadłam). Pozostaję przy fasolach mung, cieciorce, soczewicy, dodaję warzywa (bez buraków, marchwi, selera korzeniowego, ziemniaków), kaszę gryczaną i wszelakie płatki gryczane, od czasu do czasu owsianka (wyjątek w zbożach), kefir, paneer własnej roboty i tyle. Tak zamierzam przetrwać kolejny tydzień i sprawdzić na sobie efekty.
Chciałam wstawić film z you tube, ale się nie udaje. W każdym razie wpisując kitchari w wyszukiwarkę znajdziecie różne metody na zrobienie tego dania. Warto wybrać takie jakie Wam się spodoba najbardziej.
Jedna uwaga. Nie używajcie nigdy do tego ryżu z torebek (tego który gotuje się w woreczko-torebkach).
Wytrwałam. Mam 3 kilo mniej, nie boli mnie głowa, nie boli mnie brzuch i czuję się super mimo toczącej się nadal infekcji wirusowej. Poprawiła mi się pamięć i skupienie.
W przyszłym tygodniu trochę zmienię dietę, bo...ryż jednakowoż zapiera. Nadal więc nie będę jadała: cukru i wszelkich jego pochodnych, mięsa, serów, jogurtów sklepowych, produktów ze zbóż (rezygnuję z wasy, którą jadłam). Pozostaję przy fasolach mung, cieciorce, soczewicy, dodaję warzywa (bez buraków, marchwi, selera korzeniowego, ziemniaków), kaszę gryczaną i wszelakie płatki gryczane, od czasu do czasu owsianka (wyjątek w zbożach), kefir, paneer własnej roboty i tyle. Tak zamierzam przetrwać kolejny tydzień i sprawdzić na sobie efekty.
Chciałam wstawić film z you tube, ale się nie udaje. W każdym razie wpisując kitchari w wyszukiwarkę znajdziecie różne metody na zrobienie tego dania. Warto wybrać takie jakie Wam się spodoba najbardziej.
Jedna uwaga. Nie używajcie nigdy do tego ryżu z torebek (tego który gotuje się w woreczko-torebkach).
środa, 13 marca 2013
Mój post
Post, głodówka- wszystko to kojarzy się nam z niejedzeniem.
Można pić wodę, ziołowe herbatki i nic więcej. Tymczasem w Indiach ze słowem
post łączy się też kitchari. Podaje się je w szpitalach, stosuje, jako
oczyszczanie organizmu. Tym razem na fali mojego zakochania w książkach Tiziano
Terzaniego (skoro on mógł tak jadać to ja też) i ja postanowiłam pościć. Od poniedziałku mam już 2 kilo mniej, ale
co ważniejsze minęły mi ból głowy, dokuczające dolegliwości żołądkowe. Byłam
mega głodna wieczorem w poniedziałek, we wtorek obudziłam się wcale nie głodna.
Teraz już przyzwyczaiłam się do uczucia pustki w brzuchu.
Sposobów na zrobienie kitchari jest bardzo wiele. Ja robię
je tak: (porcja dla dwóch osób na cały dzień):
Duży kubek ryżu basmati (ja kupuję ryż w pięciokilowych opakowaniach)
Taki sam kupek mung dal- w sklepach eko można kupić zieloną
fasolkę mung- tą trzeba moczyć wcześniej około 3 godzin, ale można też kupić
żółtą fasolkę mung w sklepach z żywnością indyjską.
Ryż płuczę, fasolkę też, odsączam.
W garnku roztapiam ghee, albo dla odmiany olej kokosowy
(trochę więcej niż łyżkę), na gorący tłuszcz wrzucam po łyżeczce: ziaren
gorczycy, kuminu, mielonej kolendry, kurkumy. Czasem daję starty kawałek
imbiru. Jak gorczyca zaczyna strzelać wrzucam fasolkę i ryż a po chwili daję
wodę, około 5 kubków, można dać 6. Czekam aż zacznie się to gotować, wtedy daję
sól (ponad łyżeczkę- ja mam tylko himalajską różową w domu). Mieszam i przykrywam.
Zostawiam to na małym ogniu do momentu, kiedy wchłonie się woda, albo będzie
miękkie. Potem garnek wkładam pod kołderkę owinięty w ręcznik. W ten sposób nawet po 5 godzinach mamy gorące jedzenie.
środa, 6 marca 2013
krakowski Ganesh
Ganesh. O restauracji zaczęłam marzyć odkąd mój mąż oznajmił
mi parę miesięcy temu, że na ulicy Tomasza remontują knajpkę i wygląda na to,
że to będzie indyjska restauracja. Każdy, kto mnie zna wie, że Indie uwielbiam.
Czekałam i czekałam.
Zawsze na przełomie zimy i wiosny organizujemy sabat
urodzinowy. Spotykamy się zawsze w damskim gronie i łączymy pogaduchy z ucztą
podniebienia. Rok 2013 okazał się pechowy. Kiepskie jedzenie w stylu tajskim
(wnioski: tajowie lubią zimne jedzenie i kwaśne mleko kokosowe) i jakoś odeszła
mi ochota na jedzenie na mieście.
Otwarto jednak Ganesh. Postanowiłam, więc zwołać dodatkowy sabat.
Wszystko już było ustalone, moje marzenia poszybowały ponad niebo, a tu
usadziła mnie recenzja krakowskiego guru. Niezbyt pomyślna. Postanowiłam
marzenia trzymać na wodzy i nie pozwolić im bujać im zbyt daleko, rezerwacji
jednak nie odwołałam. I dobrze zrobiłam.
Owszem kadzidełka witają na schodach, nie są jednak duszące.
Wystój ładny, jest miło, czysto i łagodzi zmysły. Czekając na wszystkie
dziewczyny zamówiłyśmy na początek pakory i samosy, oraz oczywiście lassi
słone, które pijam zawsze w każdej odwiedzanej indyjskiej restauracji. Tym
razem lassi idealne, z nutką kuminu. Pakory świetne, sosy jeden prześlicznie
zielony, jak pola ryżowe. Może jest tam barwnik, nie znam się, ale czyż hindusi
nie dodają barwników do jedzenia? Drugi sos bajecznie słodko- ostry. Samosy jak
dla mnie zbyt duże i źle się stało, że przewagą nadzienia są ziemniaki. Polska
ziemniakiem stała, ale to, co obecnie się sprzedaje jest w większości
niejadalne. I tym samym samosy stały się zbyt ciężkie.
Dania główne- marzenia: koszyk pieczywa- ogromny, doskonały
każdy chlebek, ja dodatkowo zamówiłam nidra ko jagana, ponieważ kocham ostre
placki, i takie cudo dostałam. Shasi paneer
odpowiedniej konsystencji w przepysznym sosie, miało się ochotę jeść bez końca.
Mix sizzlers- przepięknie wyglądał, liście kapusty zwinięte jak kwiat lotosu na
gorącej desce. Wewnątrz baranina, kurczak, naany, warzywa, paneer. Wszystko
dymiące, odpowiednio doprawione, chrupiące, pyszne. A przepraszam naan nie
chrupiący, bo w sosie. Jednak jest w opisie dania, więc mnie nie zdziwił ani
nie zgorszył. Kartę należy czytać, przyswoić, ewentualnie zapytać jak to będzie
wyglądało w daniu a potem mieć pretensje.
Niestety gdzieś w połowie posiłku zaczęłam sobie przypominać
Suriego jak w „RNBDJ” jadł biryani świeżo po zakładzie, kto zje więcej gol
gappów ( inaczej:pani puri). I powoli
zaczynałam się czuć jak on. Jakoś to tak szło, jak już leżał w łóżku po kolacji
i jęczał: „Suri, chłopie Taani miała rację, miłość jest bardzo bolesna.
Przebierasz się i boli. Tańczysz i boli. A teraz jesz i też boli. Suri ta
miłość Cię kiedyś zabije, chłopie.”
A musiałam, MUSIAŁAM jeszcze spróbować lodów kulfi. Na
szczęście miła kelnerka dostarczyła nam na 3 osoby dwie porcje lodów i
dodatkową miseczkę. Nieziemskie wrażenie. Takie lody bywają tylko w niebie. Z
nutką imbiru, wyczuwalnymi migdałami, oblepiająca słodycz. Długo zostaje na
podniebieniu ten smak. I na koniec herbata, z mlekiem tak gęstym, że na
powierzchni utworzył się kożuch. Nie za słodka, gasi pragnienie i pomaga
trawić.
Wyszłam z siatką jedzenia. Nakarmiłam w domu męża, babcię i
dziadka i jutro na śniadaniu powspominam dzisiejszą wizytę w najlepszej
indyjskiej restauracji.
A kuchnia indyjska bywa ostra, czasem nawet dla Indusów o czym ten fragment filmu:
A kuchnia indyjska bywa ostra, czasem nawet dla Indusów o czym ten fragment filmu:
Subskrybuj:
Posty (Atom)