Życzeń
Świątecznych nie złożyłam, zaniedbałam bloga, zaniedbałam ogród, ogólnie tego
czego nie zrobiłam, co zaniedbałam mogłabym mnożyć w nieskończoność. Między
innymi dlatego mnie tu nie ma, bo ile można narzekać na…samego siebie.
Wystarczy, że każdego wieczoru robiąc podsumowanie dnia, stwierdzam, że nic nie
było dobrze, a postanowienie, że jutro będzie lepiej odpływa w siną dal jak
tylko budzi się dzisiaj.
Od końca
stycznia mamy w domu mamę R. która złamała bark. I plany, rozkład dnia musiał
ulec zmianie. Pewno dla dobrze zorganizowanej gospodyni domowej nie był by to
żaden problem i nadal piekłaby ciasta, robiła przyjęcia dla 60 osób,
dostarczała piątkę dzieci na zajęcia pozalekcyjne w międzyczasie pracując na
etacie, chodząc na fitness, do kosmetyczki, fryzjerki, remontując dom, kosząc
regularnie trawę, odwiedzając przyjaciół, utrzymując żywe kontakty z dalszymi i
bliższymi członkami rodziny, czytając po 7 powieści na tydzień, w tym 5 z nich
w różnych językach.
No a ja nie
ogarnęłam. Niczego nie ogarnęłam. Zwłaszcza siebie nie ogarnęłam. Otoczyłam się
murem smutku, depresji i bałaganu. W życiu, w domu, w ogrodzie, w głowie.
Próbowałam czytać, uczyć się, sprzątać, ale w fazie prób pozostałam.
Moja rodzina
podsumowała, że były fajne święta. Skupiłam się tak mocno, że je gdzieś
przegapiłam.
Nie wiem czy
jest sens, abym to miejsce utrzymywała. Obiecywałam sobie i Wam, że nastąpi
poprawa. Poprawy brak. Notoryczny recydywista ze mnie. Skrucha jest, ale nie
zmienia to faktu, że nie umiem się podnieść.
Potrzebuję.
Tak ciągle sądzę, że czegoś potrzebuję. Przestrzeni, wyjazdu, kasy, odpoczynku,
czasu. Potem robię sobie wyrzuty, że nic mi przecież nie potrzeba, że z tym co
mam można góry przenosić, tylko trzeba nie być leniem. A ja jestem.
Mam zrywy.
Krótkie, intensywne, ale nic nie wnoszące. W starym roku jeszcze postanowiłam skończyć
czytać 3 książki zaczęte już nawet nie pamiętam kiedy. Owszem, czytam każdego
dnia Młodemu. I tu lista jest długa. Teraz zresztą to i on czyta mnie. O sobie
jednak zupełnie zapomniałam.
I nie
usprawiedliwia mnie nic.
Kasia, ruchy .. młody już nie taki całkiem mały, babcia da sama radę .. cóż trochę ponarzeka a potem się przyzwyczai.
OdpowiedzUsuńJa też od nowego roku - a może od dzisiaj biorę się bardziej za siebie, fizycznie przede wszystkim bo znowu się niemożebnie zapuściłam ..
Trzeba znaleźć czas dla siebie ! więc do roboty i koniec narzekania :) przytulam i mam nadzieję że do zobaczenia .. bo coś mi się widzi że się prawie rok !!! nie widziałyśmy !!!! Ulcik
Kasiu, ja też przytulam wirtualnie i mam nadzieję, że wkrótce także w realu.
OdpowiedzUsuńA poza tym nie narzekaj na siebie, przecież robisz mnóstwo rzeczy, których nie robią inni- organizujesz święto dla rodziców po stracie, uczysz się konsekwentnie bardzo trudnego języka, eksperymentujesz kulinarnie, produkujesz piękne ozdoby. Nie można robić wszystkiego.
Nie znikaj z blogosfery- czasem lepiej się wywnętrzyć na blogowych kartach i przynajmniej w jednym komentarzu dostać wsparcie. Chociaż tych którzy Ci ślą ciepłe myśli na pewno jest więcej. Buziaki. D.
Nie wiem co powiedzieć, bo ja tez nic nie ogarniam. Powiem tyle, że rozumiem i łączę się w bólu. Życząc cierpliwości :*
OdpowiedzUsuń