W zeszłym tygodniu wybrałam się na warsztaty kulinarne do
indyjskiej restauracji Ganesh w Krakowie.
Nie jestem blogerem kulinarnym, o
gotowaniu mam pojęcie marne (tu protest mojej rodziny, oni uważają, że gotuję
dobrze). No cóż w tej kwestii mamy odmienne zdania.
Uwielbiam kuchnię indyjska i bardzo chciałam zobaczyć proces
robienia samosy, naanów. Poodkrywać kulinarne tajemnice, posłuchać języka,
który kocham na żywo. No i spędzić trochę czasu w miejscu, które bardzo lubię
za klimat, wystrój i nastrój.
Właściciel Ganesha jest przemiłym, sympatycznym i bardzo dowcipnym człowiekiem. Opowiedział o sobie, swoich zmaganiach w tworzeniu restauracji. A my tym czasem dzielnie próbowaliśmy lepić samosy, a potem naany. Każdy zjadł to, co sam przygotował.
Właściciel Ganesha jest przemiłym, sympatycznym i bardzo dowcipnym człowiekiem. Opowiedział o sobie, swoich zmaganiach w tworzeniu restauracji. A my tym czasem dzielnie próbowaliśmy lepić samosy, a potem naany. Każdy zjadł to, co sam przygotował.
Na sam koniec przybyła pani malująca piękne ozdoby na
rękach, co wszystkie blogerki przyjęły z entuzjazmem.
Okazało się, że dla wszystkich
zetknięcie z odległą kulturą kulinarną było fascynujące.
Każdy z blogerów otrzymał również upominek, małe paczuszki z
przyprawami, w sam raz na pierwsze próby domowe z indyjską kuchnią.
Polecam Ganesha, bo mają świetne jedzenie. Różnorodne.
Ciekawe i pyszne. Najlepiej pójść tam dużą grupą, bo można wtedy wiele
spróbować.
My zazwyczaj chodzimy z Ullą, zaledwie parę dni wcześniej
byłyśmy tam na obiedzie, żeby na głodno nie oglądać „Smaku curry”. Ulla
zamówiła naany czosnkowe i przystawkę z kurczaków- skrzydełka w mące grochowej
(chicken lolly pop), ja baraninę w sosie śmietanowo orzechowym (mutton gosht) i
również naany. Zupełnie nieświadome, że pękniemy jak dołożymy deser oczywiście
musiałyśmy zamówić lody kulfi Ulla a ja gulab jamuny. No i w efekcie byłyśmy
absolutnie, nieprzyzwoicie nażarte. Totalnie nie ciekła mi ślinka na widok
cudowności jedzeniowych na ekranie. Gdyby było nas więcej stanowczo byłoby lepiej.
A „Smak curry” okazał się świetnym filmem, chociaż bardziej
zbliżonym do kinematografii europejskiej. Gotuje się tam dużo i możemy zobaczyć
dużo jedzenia, ale nie jest to festiwal smaków jak w kinie południowym. To
właściwie film o samotności. Liryczna opowieść. Doskonały popis aktorskich
możliwości. Szkoda, że tak mało osób ma możliwość go obejrzeć.
W czasie gotowania pojawił się wśród blogerów problem ajwanu. Podpis pod nim głosił, że jest to polski lubczyk, co paru osobom nie bardzo się zgadzało. Próbowałam dojść do tego i faktycznie znalazłam informację, że często te przyprawy są mylone. Czym jest ajwan- odsyłam do bardziej fachowej osoby
http://www.ajurwedawkuchni.pl/ajwan/
http://www.ajurwedawkuchni.pl/ajwan/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz