Moje
blogowanie jak widać po ilości wpisów jest marne. Nie jestem typem
długodystansowca. Dodatkowo nie piszę jak wydaje mi się, że nie mam nic do
powiedzenia, a od dłuższego czasu właśnie chyba tak jest. Nie umiem lać wody,
kocham konkrety, ale przecież nie mogę tworzyć jednozdaniowych wpisów.
Miałam
potrzebę pisania po śmierci Miśki, ale mam wrażenie, że już wszystko
powiedziałam.
Miśka już po
odejściu nakierowała moje zainteresowania, tak właśnie myślę, jestem absolutnie
przekonana, że to jej ręka w tym, że indyjskie kino, a potem literatura, kultura
i w końcu język zajęły w mojej głowie większość miejsca. Zamiast przerabiać po
raz setny historię choroby, analizować, co mogłam a czego nie mogłam zrobić,
żeby żyła zaczęłam szukać, badać, czytać, oglądać.
Pomogło mi
to bez wyrzutów sumienia żyć, funkcjonować, myć zęby bez poczucia winy.
Przez wiele
miesięcy po jej odejściu budziłam się z poczuciem winy, osamotnienia, rozpaczy,
beznadziei. Miśka wiedziała jak temu zaradzić. Wiedziała, że oderwanie od tego,
co było, pasja, pozwolą mi kontynuować pomoc innym rodzicom w podobnej do mojej
sytuacji, ale jednocześnie wyciągną mnie z ciemności żałoby.
Obecnie moje
życie wewnętrzne, moje myśli, jeśli nie są wypełnione codziennością, mniej lub
bardziej fascynującą (raczej mniej niż więcej fascynującą), to płyną w
absolutnie fenomenalne rejony azjatyckiej kultury.
Nie czuję
się jednak ani specjalistą, ani znawcą tematu na tyle, żeby o tym pisać. Jest
cała kopa blogów z recenzjami filmów, książek, pisanych przez ludzi o wielkiej
wiedzy, znających dogłębnie temat. O czym więc mogłabym pisać?
To tak
tytułem wstępu, czemu mnie tu nie ma regularnie.
Ponieważ
jednak informowałam ostatnio, co czytam lub oglądam zdam też teraz krótką
wakacyjną relację.
Z czytaniem
jest kiepsko. W maju jeszcze pochłonęłam kolejny kryminał Roberta Galbraiht’a „Jedwabnik”,
jak zwykle przepadając na dobę prawie, bo to dobrze napisana książka, więc
trudno się oderwać.
Kolejna
książka Nadeema Aslama „Bezowocne czuwanie” zajęła mi wiele dni i wszystkie
myśli. Spotkałam w sieci zachwyty nad nią i słowa ostrej krytyki, że nic się
nie dzieje, że jest przegadana. Mnie fascynowała, porwała i zachwyciła. Jej
poetyckość, a jednocześnie trudny temat stanowią czytelnicze wyzwanie.
Potem
porzuciłam kolejną powieść, „Powrót z Indii”. Próbowałam dzielnie przez ponad
100 stron się przekonać, że warto, że należy czytać. Ale odpuściłam, życie jest
zbyt krótkie, a na półkach czekają inne książki.
Z Lucjanem
czytam Marka Twaina, ponieważ okazało się, że to strzał w dziesiątkę. Podoba mu
się bardzo, ale trzeba wiele wyjaśniać, wielu spraw nie rozumie, więc to nie
byłby dobry pomysł na samodzielną lekturę.
Wspólnie też
zaczęliśmy oglądać……koreańskie dramy. Którejś nocy nie mógł zasnąć, zapytał czy
może pooglądać przez moje ramię to, co ja tam właśnie sobie chcę obejrzeć.
Planowałam indyjski film, ale stwierdziłam, że może szybciej zaśnie na serialu.
Nie spodziewałam się też, że nadąży czytać napisy. Tymczasem Młodzieniec nie
dość, że nie zasnął, to zafascynowany postanowił obejrzeć wszystkie 20
odcinków. Ubaw po pachy, bo też trzeba było wiele tłumaczyć. W dodatku trudność
z zapamiętaniem imion bohaterów stwarzał wielkie wyzwania, bo trzeba było się
mocno nagłowić, żeby mamie wytłumaczyć, o którego bohatera chodzi.
A oglądamy
(tak, po raz drugi, wciągając babcię Izę i opornego tatę): GENTLEMAN’S DIGNITY-
komedię romantyczną. Głównymi bohaterami są czterej panowie po czterdziestce,
dwóch singli, jeden żonaty i jeden wdowiec. Czterech przyjaciół i ich perypetie
miłosne. Nasz ulubieniec Kim Do Jin (gra go Jang Dong-gun) stwarzał najwięcej
problemów natury psychologicznej, które musiałam mojemu ośmiolatkowi wyjaśnić.
Może i nie jest to film dla dzieci, chociaż: („koreańska telewizja nie może
pokazywać wszystkiego, co jej się zamarzy, gdyż na ręce nieustannie patrzy jej
Koreańska Komisja do Spraw Standardów Komunikacji oraz Ministerstwa do Spraw
Równouprawnienia i Rodziny” cytuję z bloga http://skosneoczy.blogspot.com/ ),
ale uważam, że to lepszy wybór niż to co nadają wszelkie nasze kanały
telewizyjne dla dzieci. W końcu ja w jego wieku oglądałam i „Janosika” i „Czterech
pancernych i psa”, a potem „Czterdziestolatka”, więc czemu nie?
Oczywiście
jak to ze mną bywa, natychmiast zapragnęłam wiedzieć o Korei coś jeszcze. A od
czego zacząć jak nie od języka i pisma. Dzięki temu dowiedziałam się, że
hangul- czyli koreański sylabariusz stworzył król Sejong aby pismo było dostępne dla
każdego. Wcześniej do 1446 roku wykorzystywano w Korei pismo chińskie.
Sylabariusz koreański jest uważany za jeden z najbardziej naukowych systemów
pisma na świecie. Składa się z 10 samogłosek i 14 spółgłosek, które w połączeniu
tworzą różne sylaby. Podobno mądry człowiek potrzebuje dnia, a głupek 10 dni,
aby poznać to pismo. Nie podejmę wyzwania chyba. Po co się kompromitować?
Jednak
koreańskie dramy zamierzam oglądać. Nie ukrywam, że wpadłam jak śliwka w
kompot. Zachwyciłam się.
Mała próbka
z you tube dla chętnych. Ostrzegam, to wciąga i jest niebezpieczne.
Napisy przypadkowe,fragment też, chciałam krótki, a w sieci głównie krążą całe odcinki.
A jak ktoś woli muzycznie to piosenka z dramy:
A jak ktoś woli muzycznie to piosenka z dramy:
Kolejny wpis będzie po powrocie z Hiszpanii. Mam nadzieję.