Łączna liczba wyświetleń

środa, 3 września 2014

początek roku i cukinia na szybko.

Jak to zwykle bywa z początkiem września nie ogarniam. Szkoła do 12: 15,albo lepiej do 11: 25, Młody robiący awantury nad zadaniem, odganianie go od komputera, gonienie do łóżka wieczorem, milion spraw na raz, przypominanie sobie przez babcię, że wczoraj się skończyło coś, co jest niezbędnie potrzebne.
 I tym razem zaskoczyła mnie pogoda. Było ciepło, upalnie, krótkie spodnie, podkoszulki a tu nagle trzeba prać na akord, bo mało ciuchów jesiennych.
No i jak zwykle dopada mnie bunt, szkoła jest …
Na jutro mamo potrzebuję!
 Pani powiedziała, że mamy 3 lekcje!
 Ale w planie jest 5, to w końcu jak to jest? No mają, 3 ale z panią, potem angielski i religia. Doszłam do tego czytając plan. Ale Młody drąży. Może 3 razem z angielskim i religią? Może to, a może tamto. I ja mam na końcu języka, co sądzę o jego pani…..
W pośpiechu szykuję drugie danie. Obieram mega wielką cukinię, kroję ją w kostkę, powiedzmy większą niż powinnam i bardzo nierówną.
 Leję oliwę na woka, wrzucam cukinię, prosto ze słoika sypię suszone pomidory ze szczypiorkiem i sól. Telefon.
 Odbieram.
Nie, odprowadzę Małą do domu, bo tornister dzisiaj ciężki. Już się ubieramy.
Zdążę przypalić cukinię. Nie, nie przypali się jak dodam ocet balsamiczny.
Szlak, zapomniałam, że on się leje a nie cieknie. Przykrywam patelnię pokrywką i wychodzę.
Wracam. Kwaśna. Dodaję dwie łyżeczki ksylitolu i sól. Mieszam. Za słodka. Rozpaczliwie patrzę na półkę z przyprawami.
Hyderabadi biryani masala, asafetyda. Tak to jest jakiś pomysł. Sypię. Już z wyczuciem, masali tak z dwie łyżeczki, asafetydy łyżeczkę. Duszę, tyle ile gotują się ziemniaki.

Wyszła cukinia wykwintna. Pyszna. Opuszcza mnie ciśnienie, że szybko, że coś trzeba. Tylko ból głowy, ten jesienny, migrenowy nie pójdzie sobie sam. A już liczyłam na idealny wieczór.