Wszystko, co dobre się kiedyś kończy. Cudowne przedszkole,
do którego chodził (z opcją chodzi jeszcze przez lipiec) miało zakończenie roku,
na którym oficjalnie moje dziecię i paru jego kolegów zostało pożegnanych. Żegnaj
czasie beztroski, radosna zabawo. Witaj szkoło.
Zmiana przedszkola okazała się strzałem w dziesiątkę, szkoda
tylko, że to tylko jeden rok. Młody ma dużo nowych przyjaciół, załapał
angielski i całkiem dobrze mu idzie, nauczył się świetnie grać w szachy,
pływać, tańczyć, trzymać skrzypce i na nich nawet odrobinę grać. Poznał wiele
nowych rzeczy.
Od września czeka nas znowu nowe. Nowe, którego panicznie
się boję. Próbowałam wykonywać jakieś ruchy szukając prywatnej szkoły, ale
czesne plus dojazdy, zajęcia dodatkowe stanowczo nas przerasta. Wybór padł,
więc na wiejską szkołę, do której będzie chodził wraz z sąsiadką. Dodatkowo
nadal będzie chodził do przedszkola na zajęcia a szachów, angielskiego i z
grupą chłopców na basen do tego samego instruktora, który nauczył go pływać.
Obecnie usiłuję skompletować wyprawkę, mundurki (a tak-
szkoła ma cały zestaw od podkoszulka, przez bluzę i kamizelkę, razem komplecik
kosztuje 240 złotych), podręczniki, jeszcze tornister no i biurko do domu, żeby
miał, przy czym odrabiać lekcje. Z tym biurkiem to mam mieszane odczucia,
szczególnie jak widzę zdjęcia indyjskich dzieci odrabiających lekcje na nasypie
kolejowym.
Próbuję też przy okazji wyprowadzić męża z choróbska, którym
go najpewniej sama zaraziłam. Ogród zarasta chwastem i małymi dębami. Nic to,
jakoś to będzie.
W wolnych chwilach uciekam do czytania książek i powtarzania
hindi w nadziei, że od października znów będą lekcje.