Łączna liczba wyświetleń

środa, 23 marca 2016

Przedświąteczny czas

Sprzątanie, pranie, prasowanie, okna, ozdoby, zakupy, pieczenie, podłogi, porządki. Świąteczna krzątanina. Wiosna i Wielkanoc. Czas nowego odrodzenia.
W tym roku to czas mojego nowego odrodzenia. Będzie kurz, będzie brudno, nie będzie zakupów z kochanego Targu Pietruszkowego, baranka z oscypka, owczego bundzu, pomarańczy z Sycylii. Będzie to co będzie. Co uda mi się zrobić jak zwlokę swoje  wymęczone zwłoki z łóżka.
Chwilowo mam wyrok- leżeć do czwartku plackiem, brać leki. Wysiękowe zapalenie ucha, zapalenie oskrzeli. No to leżę. Już wiem jak boli ucho i czemu dzieci z bólu ucha tak płaczą. W niedzielę chciałam gryźć, kopać, wyć. Musiałam powstrzymywać łzy, bo mi dzieć zaczynał wyć przy okazji. Do momentu kiedy leki nie zaczęły działać, sądziłam, że zwariuję.
Potem doszła gorączka i inne objawy, ale…wyciągnęłam z półki książkę zakupioną na targach książki. Czekała na swój czas. Na czas rekolekcji, czas pochylenia się z troską nad własnym rozwojem, pochylenia się z troską nad innymi. Spojrzenia na pasję poprzez Boga. Wyjaśnienie sobie wielu kwestii.
Tamara Tokaj „Indie. Głód Boga” to książka o podróży do Indii. Podróży, która zaczęła się dużo wcześniej. Podobnie jak u mnie od „Czasem słońce, czasem deszcz".

 Z treści książki wynika, że ten film trafił do Tamary w ciężkim okresie, podobnie jak u mnie. Po śmierci Misi wszystko mnie drażniło. Spotkania, filmy, muzyka, książki. Ten film też obejrzałam pierwszy raz pobieżnie. Ale zapadł gdzieś w mnie. Zmusił do ponownego obejrzenia i kolejnego. Potem towarzyszył mi w chwilach lęku, kiedy oczekiwałam na narodziny Lucjana. U Tamary ten film wywołał pasję do Indii. Chęć poznania. I ta pasja doprowadziła do podróży. Tej, która mam nadzieję, czeka też na mnie. I której podobnie jak autorka się bała ja też się boję. Stanąć twarzą w twarz z własnymi wyobrażeniami, zweryfikować to co wiem i co obejrzałam.
Tamara pisze przepięknie, szczerze, z pasją, z ogromną wiedzą. Tę wiedzę już znam, czytam od lat jej bloga, śledzę uważnie każdy wpis. Jest dla mnie jak Guru. Wypisuję filmy do obejrzenia, książki do przeczytania, miejsca do zobaczenia.
Ta książka to jednak nie tylko wiedza o Indiach, nie tylko spotkanie z filmami, nie tylko podróż. Tamara i jej współtowarzysze podróży są osobami głęboko wierzącymi, wyruszają w podróż modląc się, czytając Słowo Boże i interpretując je w świetle wydarzeń każdego dnia.
I tu przyszła mi do głowy pierwsza refleksja. Kilka lat temu spotkałam się z opinią, że jeśli moją pasją są Indie to rozmijam się z kościołem i Bogiem.
Nigdy nie rozumiałam takiej postawy i zawsze budziła mój bunt. Zamknęłam się więc w swoim świecie. Zresztą niewiele osób rozumie moją potrzebę posługiwania się hindi. Ciągle zadają mi pytanie: „po tym będziesz mieć w końcu pracę?” Dla pracy to ja skończyłam studia, studia podyplomowe i stos kursów, zapomniałam jedynie, że pesel jest moim wrogiem. Obecnie sytuacja domowa „zmusza” mnie do pozostania w domu. Za parę lat, może za rok coś się odmieni, tylko mój pesel nie będzie mi nadal sprzyjał.
W każdym razie hindi, a od paru miesięcy koreańskiego uczę się dla siebie. I tylko dla siebie.
No, ale meandry moich myśli płyną w różnych kierunkach, jak moja skołowana chorobą głowa. I odbiegłam od tematu książki Tamary Tokaj.
Dla mnie ta książka jest niezwykle osobista, wywołała całą lawinę refleksji, zmusiła mnie do jeszcze większej wytrwałości w nauce. Z pokorą patrzę jak daleka droga przede mną aby chociaż troszkę zbliżyć się wiedzą do tej, którą posiada Tamara.
Dodam jeszcze, że książka jest ogromnie starannie wydana (niestety są drobne literówki, ale gdzie ich teraz nie ma?).

Wracam do leżenia i czytania. I zachwycania się. 

wtorek, 8 marca 2016

8 marca

- Mamo zepsuła się szczoteczka do zębów
Jak to się zepsuła? Tydzień temu kupiłam nową, nowiusieńką, nowa generacja.
Godzinę grzebania w segregowanych śmieciach. Przerzuciłam wór papieru. Jest paragon z Rossmana. Na paczkę waty i dwa opakowania rzeżuchy.
Błysk świadomości. Robiłam porządki w torbie w sobotę, poszły wszystkie paragony do kosza pod sklepem. Nie ma.
12 w południe. Wsiadam do samochodu. Nie chce odpalić. Co za kretyn go zostawił na światłach? Ja. Wczoraj po basenie. Wiedziałam, że jak włożę kluczyk do zamka w drzwiach to otwierają się szyby, nie wiedziałam, że nie działa dźwięk przypominający o światłach. Odkryłam przy okazji, że nie działa też dźwięk na niezapięte pasy.
Otwieram maskę. A tam na akumulatorze, leży łeb szczura, ściślej mówiąc połowa głowy. Gdzie reszta?
Krótka myśl- to on zapalił światła. Ja nie bywam nierozsądna.
Sąsiadka przywozi dziecko ze szkoły. Smark. Wisi do pasa. Alergia. Ale każdego dnia może się zmienić w coś więcej. Tylko, który dzień będzie tym w którym posypie się coś jeszcze.
Mąż w pracy. Wróci jak przystało na muzyka za tydzień.
Luc zostaje w domu. Sam. Nie, z teściową. Teściowa się chyba bała, że się zarazi. Nie przyszła, zamknęła się u siebie.
- Tak uczyłem się. Cały czas. Zrobiłem wszystko co kazałaś.
To się okaże jutro.

Wszystkiego najlepszego z okazji dnia kobiet.