Łączna liczba wyświetleń

piątek, 29 stycznia 2016

testy z angielskiego

Właśnie zaczęliśmy wracać do rzeczywistości szkolnej. I już mam objawy paniki. Lu rozwiązuje testy z angielskiego z poprzednich lat, przygotowując się do tegorocznej olimpiady. Na 21 pytań właściwie wszystkie ma dobrze, ale są wyjątki wymagające mojej inwencji twórczej.
Dwa goryle na obrazku. Jakie podpisy pasują do obrazka? Młody zaznaczył jedynie: „They have got big arms”. Według klucza powinna być zaznaczona również odpowiedź: „They’re fat”. Młody protestuje: „widziałaś kiedyś grubego goryla? Zwierzęta nie jedzą przetworzonej żywności, nie są grube, te goryle są muskularne, ale nie grube.”
Kolejny przykład. W których przykładach wszystkie wyrazy są owocami? Młody zaznacza trzy poprawne wersje według niego. Poprawne według klucza są dwie. Ta zła odpowiedź Lu zawiera orzechy. „Mamo orzechy przecież są owocami, ujmując rzecz z punktu widzenia biologii. Skąd mam wiedzieć jaki punkt widzenia ma ten co układał test? Skąd mam wiedzieć gdzie robi  zakupy i na jakiej półce leżą orzechy?
Te testy przyprawiają mnie o ból głowy.
Idę oglądać kolejną dramę. Koreańczycy też umieją komplikować życie. Może się czegoś nauczę.

Zastanawiam się czy Lu będzie prokuratorem, dziennikarzem śledczym czy politykiem? Rosną moje obawy…..

wtorek, 26 stycznia 2016

Podsumowanie ferii

Jeszcze nie koniec ferii, ale dotychczasowy tydzień można uznać za mega udany. Mój upór, żeby Lu pojechał na obóz sportowy był absolutnie strzałem w dziesiątkę. Młody wrócił z nogami obitymi jak późne jabłka, ale szczęśliwy, pełen wiary w siebie, doceniony, z nową umiejętnością jazdy na nartach. Z pokonanym strachem do nowych rzeczy.
Brakowało mu na obozie jedynie…przytulanki i książki.
Oczywiście nie wszystko poszło po mojej myśli, ale co tam. Leki brał jak sobie przypomniał, zęby umył raz, krem na mróz użył do posmarowania odcisku na stopie, pomadki na mróz nie otworzył nawet jeden raz. Z 8 par majtek przywiózł 5 par czystych, bieliznę termoizolacyjną nosił cały czas tą samą, skarpety zmieniał co 3 dni. Właściwie mogłam go spakować do plecaka podręcznego. A i przywiózł kanapki, które mu zrobiłam na drogę do Krynicy. Na szczęście chleb na zakwasie nie pleśnieje, więc nie założył hodowli mikroorganizmów w pojemniku na żywność.
Na wszystko miał jedną odpowiedź: „przecież przeżyłem?!”
Ważne jednak to, że chce jeździć, jest otwarty na nowości.
A ja oczywiście martwiąc się i tęskniąc zrobiłam połowę tego co chciałam, na koniec jego pobytu fundując sobie oglądanie dramy, która mnie tak wciągnęła, że 18 godzinnych odcinków wciągnęłam w trzy dni. Uważam „I hear your voice” za najlepszą dramę jaką do tej pory obejrzałam. Mam odrobinę wyrzutów sumienia, że nieco zdradziłam indyjski przemysł filmowy, ale nie umiem się opierać skutecznie urokowi koreańskich produkcji. Pocieszam się faktem, że od 10lat nie oglądam telewizji, nie czytam gazet, nie słucham radia. Mam więc chyba prawo do odrobiny ogłupienia, radości i szczęścia życia jakimś serialem?
Zaczynam się czuć w świecie koreańskich aktorów jak w domu, pamiętam twarze, kojarzę w czym grali, powoli odróżniam formy w jakich się do siebie zwracają, mam ulubione słowa koreańskie.
A teraz czas wrócić do rzeczywistości. U Lucjana buszują koledzy, poziom hałasu w domu osiąga dla mnie próg „zaraz wybuchnę”. Nie jestem w stanie wysłuchać nawet w słuchawkach informacji w hindi, bo nadal słyszę głównie dzieci.
Pocieszam się, że za parę dni wróci szkoła. Byle do wiosny.



środa, 20 stycznia 2016

Zimowe ferie

Miesza się w moim ja matka-kwoka z matką, która posiada siedem dni wolności (no prawie wolności, bo mam jeszcze obowiązki wykarmienia teściowej).
Dziecko na pierwszym w życiu obozie zimowym. Oczywiście wybrałam obóz absolutnie sprzeczny z ideologią spoczywania na kanapie z laptopem na kolanach, grania, oglądania czy czytania. 7 godzin dziennie na nartach, zero sprzętu elektronicznego, wydają im telefony na tak krótko, że właściwie mają jedynie czas na telefon do mamy i podłączenie go do ładowarki.
Miałam obawy, toczyła się we mnie walka, wyrzucałam sobie, że nie spakowałam mu dodatkowych dwóch swetrów, kurtki, jeszcze jednych butów zimowych, zapasu jedzenia.
„Mamo jest super na tych nartach, nie mogę uwierzyć, że jest tak super” i wszystkie lęki matczyne prysły. Mój upór, żeby to był właśnie ten obóz, z tymi instruktorami, okazał się strzałem w dziesiątkę.
Jedyny błąd jaki popełniłam to zakup gogli za jedyne 199 złotych, profesjonalnych, super-duper, które pękły na łączeniu guma-okulary pierwszego dnia na stoku. W każdym razie poziom mojego wkurzu osiągnął szczyt i mój mąż mnie owszem zawiezie do sklepu po obozie celem reklamacji, ale powiedział, że poczeka w samochodzie.
Następnym razem kupię mu gogle z biedry. I od dzisiaj bojkotuję wszelkie firmowe sklepy. Niech zdechną z głodu!
No dobra, trochę mi ulżyło. Napisałam tu, objechałam wytwórcę na FB (zapewne już mi zablokowali konto), jeszcze ich opluję w realu i będzie w porządku.
Resetuję się.
 Miałam porządkować książki, prasować, sprzątać. Wyprasowałam wszystko owszem, odkurzyłam i uporządkowałam tak zwany rynek. W piątek szaleństwo umycia podłóg w całym domu, książek nie układam, bo przecież szafek nie rozciągnę i tak muszą leżeć jak leżą, Indie musiały ustąpić miejsca i tłoczą się dwiema warstwami na półkach z Koreą, Afganistanem i Pakistanem. Między nimi trafi się jakiś egzemplarz rodem z Anglii, Ameryki ewentualnie mroźniej Norwegii, a wszystko przetykane polską poezją.
A ja czytam, uczę się, oglądam. Na szczęście mam ferie inaczej niż syn, dzięki temu mam szansę nadrobić braki, uzupełnić notatki. A jak on wróci do szkoły, ja spokojnie będę odpoczywać od lekcji.
Porządkuję swoją głowę jednym słowem. I folder „ulubione” w laptopie, bo już przestałam go ogarniać. Odkryłam nowe blogi książkowe, nowe księgarnie internetowe, lekcje koreańskiego na jakimś indyjskim portalu. Czyli jest bardzo super.