Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Daję znać, że żyję


Jestem, żyję i nawet mam się dobrze. Jedynie znów cierpię na brak czasu. Wynika to z potrzeb duchowych jedynie. Mam takie fazy, że nadrabiam wszelkie zaległości czytelnicze, filmowe i jestem wtedy jak w transie.

Teraz po powrocie słońca moja alergia dała w kość z podwójną siłą, dodatkowo Lu plus koledzy zarazili mnie jakimś paskudnym zapaleniem krtani. No i padłam. To totalny dół leżeć w łóżku w upał, ale co mi tam. Jedyna okazja, tym bardziej, że tak się nad wyraz wyjątkowo trafiło, że współtwórca mojego syna wyjątkowo gościł w domu, więc chłopaki zajęli się sobą. Nawet mi żarcie przywieźli z knajpki.

A ja zakopałam się w książkach i filmach, co jakiś czas zasypiając.

Skończyłam czytać poetycką powieść Manila Suri „Wisznu umiera”. Nie czytało się tego lekko, ale to wyjątkowa książka. Pełna metafor, sennie się toczy, ukazując podziały społeczne i religijne, uczy jak niewiele potrzeba, żeby doszło do zamieszek.

Wisznu umiera na schodach kamienicy, w której mieszkał. Wraz z jego duszą wędrujemy w górę, po kolejnych piętrach, poznając sąsiadów i ich losy, troski, marzenia. Jednocześnie, co jakiś czas przenosimy się we wspomnienia Wisznu, opowieści mitologiczne jego matki, pierwszą miłość.

Pochłonęłam też ostatnią V część „Baśnioboru”. Te książki stały się jednymi z moich ulubionych. Mimo, że ja nie cierpię fanazy, fantastyki to „Baśniobór” mnie fascynuje, cieszy, zabiera w daleką podróż. Bardzo lubiłam Harrego Pottera, ale uważam, że dzieje Kendry i Setha są o wiele lepsze.

Już nie mogę się doczekać kolejnych książek Brandona Mulla.

O filmach nie piszę, obejrzałam ich tyle, że zgubiłam rachubę. W każdym razie większość hindi, aczkolwiek zrobiłam odrobinę ustępstw na rzecz tolly i molly. No cóż mam trochę ulubieńców z południa Indii i nie potrafię się oprzeć.

A ten tydzień będzie trudny i ciężki. Wypełniony po brzegi wszelkimi zajęciami, plus Lucjanowy turniej szachowy, konsultacje w przedszkolu, wizyta na dniach otwartych w prywatnej szkole, zebranie w szkole państwowej. No i ostatnie lekcje hindi, na które należy się solidnie przygotować, bo zaczyna być bardzo pod górkę.

 

środa, 5 czerwca 2013

Deszcz, deszcz, deszcz

Ślimaki włażą do mięty, sarny usiłują się schronić na tarasie, droga spływa potokami, warzywniak gdzieś tam za błotem czeka na odchwaszczenie, mnie wzywa sen, nieustająco, od świtu. Kawa już nie pomaga. Mam ogólny zwis.
Próbuję więc szukać dobrych stron deszczu.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Pasztet z czarnej soczewicy


Pasztet z czarnej soczewicy.

Modyfikowałam pasztet mojej mamy w czerwonej soczewicy. Ona pisała, że masa jest dość płynna, moja płynna nie była (przed upieczeniem).

Składniki:

1.       Szklanka czarnej soczewicy (należy opłukać przed ugotowaniem)

2.       2 cebule- dałam jedną czerwoną, drugą białą- drobno posiekane

3.       4 ząbki czosnku- przetarte przez praskę

4.       4 kawałki  selera naciowego- drobno pokrojone

5.       2 marchewki- starte na tarce

6.       Kawałek selera bulwy- starty na tarce

7.       Przyprawy: łyżeczka kuminu, łyżeczka czarnej gorczycy, 2 łyżeczki dal makhani masala (uwaga to ostra przyprawa), łyżeczka mielonej kolendry, łyżeczka słodkiej papryki, majeranek, suszona kolendra, świeża pietruszka, koperek, sok z cytryny, sól, sos sojowy.

8.       3 jajka

9.       2 łyżki otrębów owsianych i ¾ szklanki płatków owsianych

10.   2 łyżki słonecznika, 5 pomidorów suszonych (ja mam takie suche, nie w zalewie).

Soczewicę gotujemy do miękkości, ja dałam 2 szklanki wody do gotowania, może mogłam dać ciut więcej wody i dłużej gotować to zrobiłaby się papka, a tak była jędrna. Potem wsadziłam ją pod kołdrę na jakieś 2 godziny.

W tym czasie namoczyłam nasiona słonecznika i pokrojone pomidory suszone.

Cebulę i czosnek smażyłam na oleju, jak się zeszkliły cebule dodałam kumin i gorczycę i jeszcze chwilę smażyłam. Przełożyłam do miski. Następnie na oleju smażyłam selery, marchewkę i kolendrę, słodką paprykę, dal makhani masalę,sos sojowy, odsączone pomidory i nasiona. Jak ciut zmiękły warzywa przełożyłam do miski z cebulą. Dałam resztę przypraw i świeże zioła i potraktowaną blenderem soczewicę  (ale nie przejmowałam się specjalnie, żeby cała soczewica stała się papką). Dodałam płatki i otręby, sól, zmieszałam. Jak masa się ostudziła, dodałam jajka rozbełtane. Przełożyłam do formy wyłożonej papierem i piekłam w temperaturze 180 stopni przez 50 minut (piekarnik dałam na góra, dół, bez termoobiegu).

Po ostudzeniu kroimy w plastry i jemy.

Ważne: żeby wydobyć z kuminu i czarnej gorczycy zapach i smak należy zawsze albo smażyć na tłuszczu, do pękania gorczycy, albo można uprażyć na patelni bez tłuszczu a potem rozgnieść. Wszelkie indyjskie przyprawy lubią smażenie, prażenie, żeby wydobyć z nich zapach i smak. Do pasztetu można dodać inne ulubione warzywa, można dodać przecier pomidorowy. Pasztet jeśli kojarzy się z czymś do rozsmarowania to ten taki nie jest. Jest to raczej rodzaj batanona do gryzienia, z różną konsystencją.

Ja do mojego jeszcze dałam trochę wiórków kokosowych i płatków migdałów, bo mi zalegały na blacie i psuły poczucie ładu.