Łączna liczba wyświetleń

piątek, 31 maja 2013

nominacja od Ulli

Otrzymałam nominację od Ulli z bloga: http://kuchnianawzgorzu.pl/
Nominacje otrzymujemy od innego bloggera. Jest to „nagroda” za nienaganne prowadzenie bloga. Odpowiadasz na 11 pytań otrzymywanych od osoby nominującej, następnie TY masz za zadanie nominować 11 osób i podać nowe pytania”. UWAGA: Nie nominujemy osoby, która Ciebie nominowała !!”

1.       Podstawowa przyprawa w twojej kuchni

Czarna gorczyca- uwielbiam dodawać ją do wszelkich potraw z soczewicy, cieciorki i wszelkich grochów. Zawsze wcześniej ją prażę na patelni bez tłuszczu, albo z odrobiną ghee lub oleju kokosowego. Zazwyczaj z dodatkiem kuminu. Chilli, dodaję do prawie wszystkiego. I czosnek w dzikiej ilości.

2.Czego nie podasz ukochanej osobie?

Soczewicy, bo skutecznie odmawia. Już odpuściłam.

3.Jaką potrawę chciałabyś się nauczyć gotować ?

Dosa. Cudne, wielkie naleśniki rodem z południowych Indii.

4. Jaką restaurację chciałabyś odwiedzić ?

Marzy mi się uliczne jedzenie w Indiach. Ogólnie wszelkie indyjskie restauracje.

5. Czego nie brakuje w twojej kuchni.

Patelni, drewnianych łyżek, sitek różnej wielkości. A z produktów do jedzenia: kaszy gryczanej, jajek, makaronów.

6. Podstawowy sprzęt kuchenny to ?

Dobre garnki, świetne patelnie, moździerz.

7.Ulubione warzywo

Szparagi, boćwina. Pomidory, ogórki, sałaty, bakłażany, cukinie, seler naciowy, fasolka szparagowa, kocham tyle warzyw, nie umiem wybrać.

8. Ulubiony deser

To zależy od nastroju. Miewam smaki. Lubię gęste kremowe desery z dużą ilością orzechów i owoców. Kocham puchary lodowe z bitą śmietaną, orzechami, owocami.

9. Ulubiona książka kucharska.

Lubię Jamie Olivera. Inspiruje mnie.

10. Ulubiony napój to

Campari z sokiem pomarańczowym,(alkoholowo), a tak to oczywiście słone lassi. Kawy nie lubię, ale wypijam jej ogromne ilości.

11. Na śniadanie najchętniej jadasz?

Ostatnio owsiankę z truskawkami, oczywiście nie tego obrzydliwego gotowca ze sklepów. Lubię wiejski twarożek z rzodkiewką, szczypiorkiem. Sałatę z pomidorami i fetą. Uwielbiam świeży chleb z szynką, ale nie powinnam.

Moje pytania.

1.       Czego nie lubisz jeść?

2.       Co uważasz za absolutnie niezdrowe i masz na tyle silnej woli, żeby tego nie jeść?

3.       Jaka potrawa jest twoim daniem pokazowym?

4.       Co kupiłabyś do kuchni gdybyś miała wolne 1000 złotych.

5.       Co jest absolutnie zbędne w twojej kuchni?

6.       Czy zawsze podajesz wino we właściwym kieliszku?

7.       Jakie danie wydawało Ci się smaczne a okazało się, że jest zupełnie nie w twoim guście (nie chodzi oczywiście o danie źle ugotowane).

8.       Jaką zupę uważasz za godną wytwornego przyjęcia?

9.       Twoja ulubiona przystawka

10.   Najbardziej zaskakujące zestawienie produktów w kuchni to….

11.   Nigdy nie zjesz….
No i teraz kogo ja nominuję:
No i z resztą blogów mam problem, bo są zastrzeżone, więc nie chcę podawać ich adresów. A chciałam koniecznie zaprosić do zabawy Iksię i Agnieszkę. Planowałam też mamę Trusi, ale Ulla już to zrobiła, no i Mag, ale ona coś zmieniła chyba z tym swoim blogiem, bo nie mogę go odnaleźć.

niedziela, 12 maja 2013

Trochę o ostatnich lekturach i przemyślenia smutne.....


Właśnie skończyłam czytać „Idiotę za granicą” Karla Pilkingtona (dodatkowo, jako autorzy na okładce widnieję Ricky Gervais i Stephen Merchant). Szczerze nigdy bym tej książki nie kupiła, ale musiałam wybrać jakąś w promocji za grosz. Na wyznaczonej półeczce leżały same babskie powieści i kryminały. No i ta książka. To wzięłam i wcale nie żałuję.

Niby nie moje poczucie humoru i totalnie nie moje spojrzenie na świat, ale dobrze się bawiłam czytając wynurzenia anglika dotyczące cudów świata. Gość, który nie lubi podróżować w nieznane, najchętniej spędza wolny czas w domu wyjeżdża, żeby pokazać widzom cuda świata.

Jego opowieść jest barwna i ciekawa, a dywagacje wywołują uśmiech na twarzy. Wiecznie niezadowolony „angol” opowiada o wrażeniach z toalet, lokalnych przysmakach, do których go zmuszano i zwyczajach, których zupełnie nie rozumie.

Zdanie Karla o religiach: „Myślę, że większość ludzi angażuje się w nią, żeby mieć co robić w niedzielę, ale odkąd sklepy są czynne, nie jest już tak potrzebna”

O Morzu Martwym: ” „może, dlatego to morze nazywa się martwe- wszyscy kuracjusze stoją nad grobem”

Takich kwiatków na każdej stronie znajdziecie kilka.

Nie moje małpy, nie mój cyrk, ale dobrze się to czyta. Facet się nie nadyma na globtrotera, nie kłamie, pisze, co czuje i to mnie ujęło.

Z Lucjanem skończyliśmy czytać książkę Hanny Zdzitowieckiej „Wśród niewidzialnych wrogów i przyjaciół”. Udało mi się kupić na allegro trzecie wydanie tej książki z 1974 roku.

Książeczka opowiada o przygodach chorego Pawełka, który zupełnie się zmniejszył i wraz z paciorkowcem wędruje po krainie drobnoustrojów. Poznaje różne bakterie i inne równie małe żyjątka w wodzie, na ziemi, pod ziemią, w powietrzu. Poznaje ich zwyczaje, sposoby rozmnażania, znaczenie.

Książka wałkowana przez miesiąc, ogrom wiedzy w głowie został, ja również się dokształciłam. Obrazki są czarno- białe, bez udziwnień, ot drobnoustroje jak je naukowiec widzi pod mikroskopem.

I tu smutnej dygresji początek, która zapewne ten wpis zdominuje, bo się mi żółć przelała.

Znacie dowcip o rozwoju polskiego szkolnictwa, gdzie mamy kolejne lata i program z matematyki. O drzewie i drwalu, najpierw były pytania ile drzewa ściął, a obecnie polecenie: pokoloruj drwala. To tak w telegraficznym skrócie ta reforma. Żart? Niestety sądzę, że nie. I niestety nie dotyczy to jedynie reformy szkolnictwa. Dotyczy to rzeczywistości, która nas otacza. Mamy środki do przekazywania wiedzy, jakich nie mieli nasi przodkowie, a stosujemy ją do destrukcji.

Kupiłam Lucjanowi reklamowany i osławiony „Dziennik cwaniaczka” Jeffa Kinney’a. Trochę się zdziwiłam jak otworzyłam książkę, że tak mało tekstu, taki duży druk, trochę jak dla dziecka zaczynającego przygodę z książką, a nie dla gimnazjalisty. Czytamy. Zachwycona nie jestem, czasem bywa zabawnie. Cóż, chyba wyrosłam.

Tylko, dlaczego bawi mnie nadal Sue Townsend i jej przygody Adriana Mole? Normalny druk, sporo tekstu, zabawna, sympatyczna książka dla takiej samej grupy wiekowej.

Cóż różnica pokolenia. I takie zmiany. Za 25 lat dla gimnazjalistów będą powstawały obrazkowe komiksy, bez tekstu.

Od paru dni w mediach pojawia się informacja o 100-leciu kina indyjskiego. Im większy przekaźnik i większa oglądalność tym szanse na to, że usłyszycie tę wiadomość nieco okrojoną, otóż 100 lecie kina obchodzi bollywood. A to oznacza, że jest starszy od pozostałych kinematografii indyjskich? Nie to oznacza, że komuś się nie chce. Minimum wysiłku, każdy wie, że bollywood to jakiś on, jakaś ona i jakiś konflikt rodzinny, każdy wie, że tańce i śpiewy. Jako ciekawostkę można dodać, że nasze Zakopane robiło za Kaszmir a na uliczkach Krakowa powstawała miłosna opowieść w stylu szekspirowskim. I można jeszcze pokazać składankę fragmentów filmów ściągniętą chyba nielegalnie z jakiegoś portalu, fatalnej jakości, o rozmazanych twarzach i sylwetkach. Między to wciśnięto krytyka filmowego, który nie powiedział mi nic ciekawego. Przykro. Lubię mieć autorytety. Organicznie odczuwam potrzebę szanowania ludzi mądrzejszych ode mnie, z wiedzą, z doświadczeniem. I jestem odzierana przez media z możliwości posiadania autorytetów.

Takie czasy, kultowe są książki o prywatnym życiu, pani Figura pognała aż do Indii po biografię Gandhiego, dzięki której mogła go sobie odbrązowić. Jak wybiorą papieża, króla czy prezydenta, to natychmiast okazuje się, że ma drugie dno, grzeszki na sumieniu, albo nie wyrzucił papierka do kosza w 52 roku.

Mnie też media faszerowały propagandą, wmawiając mi różne bzdury. Jednak media też pozwoliły mi poznać dzieła literatury światowej, wybitne dzieła w wybitych obsadach, opery, teleranek oferował mi ciekawe programy o przyrodzie, świecie.

Chyba jednak się zestarzałam.

Nic już nie napiszę. Pójdę pooglądać jak w całym ogrodzie wschodzą mi słoneczniki, które nie miały prawa wzejść według wiedzy z mediów posadzone w tak okropny sposób jak mój syn to uczynił. Wzeszły i mają się dobrze.

Poczytam książki, jak będą wydane niedawno, powściekam się, że tyle literówek. Nie włączę telewizora, bo żal mi moich nerwów. Obejrzę wieczorem film. Na złość krytykom wybiorę film bez onej, bez onego i nie będzie tam konfliktów miłosno- rodzinnych. Trudny wybór, bo takich filmów jest bardzo wiele.

 

 

poniedziałek, 6 maja 2013

Zaszczepiłam Młodego

Zaszczepiłam Młodego na odkleszczowe zapalenie opon mózgowych. Przez najbliższe dni będę więc unikała internetu jak ognia, żeby nie wzbudzić w sobie poczucia winy.
No może zajrzę jak się sadzi ziemniaki. I sprawdzę czy guano peruwiańskie jest korzystne dla rozwoju poziomek.
I tyle.
Widziałam skutki zapalenia opon, właśnie takiego odkleszczowego. I nigdy tego nie zapomnę. I mam obsesję. Studziłam ją każdej wiosny, tym razem się nie udało. Syn wymyka mi się z zasięgu. Krzaki, chaszcze, łąki, drzewa. Zwyczajnie się boję.
Nie zmienia to faktu, że na grypę nie szczepię. Wymagam jednak odleżenia tejże z zapasem paru dni ozdrowienia.
Uprasza się więc o ciepłe myśli, żeby lista skutków poszczepiennych zapisanych w ulotce nas ominęła.I tyle.

sobota, 4 maja 2013

dłuuugi weekend.....


Nie ma mnie w sieci. Nie ogarniam rzeczywistości. Codzienność się na mnie rzuciła. Serio. Całkiem serio mówię, znaczy się piszę.

Sąsiad zorał mi kawałek działki pod warzywniak. Kawałek wielkości mojego salonu. Wybieram kłącza z tego kawałka i końca nie widać. Podobno licha ziemia. No to popędziłam po guano w kulkach. Poczytałam instrukcje obsługi i …nie kupiłam. Spróbuję potraktować EM, albo biohumusem czy jakoś tak i może wyrośnie. Ogrodnik ze mnie jak z…no wiecie, o co biega.

W każdym razie guana nie kupiliśmy, ale korzystając z chwilowej nieobecności syna w domu (był u przyjaciela) popędziliśmy do fabryki roślin. Wróciliśmy załadowani po dach: magnolia, żylistek, trzy złocienie japońskie czy jakoś tak, róże, jaśminowiec, no i dwie wierzby płaczące.

Do doniczek posiałam zioła: kolendra w dzikiej ilości dwóch podłużnych doniczek, mięta dwa rodzaje, koperek i tymianek, bazylia, pietruszka, lubczyk i papryczka zielona, no i szczaw.

Teraz tylko do połowy warzywniaka ponasadzam, co mam (głównie cebulę, bo mam jej sporo, chwilowo wydaje mi się, że mogłabym nią obsadzić jakiś hektar działki), no i boćwinę, bo też mam ogromnie dużo.  Pól warzywniaka obsieję żółtym łubinem na nawóz zielony.

I jeszcze gnojówkę nastawiłam. Z pokrzyw.

Przyszykowałam zupę na jutro, sernik zbrązowiłam, bo zapomniałam kupić folii srebrnej. Mam za to 3 metry takiego czegoś czarnego do warzywniaka. Nie wiem chwilowo jak się z tym postępuje, ale co tam.

W międzyczasie wpadliśmy na grilla i potańcówkę do sąsiadów ( a mieliśmy tylko dziecko odebrać).

A miałam pisać o tym, co mi nie wychodzi. Kompost mi nie wychodzi, jakieś durne błoto mam w tym kompostowniku. Czytam poradniki o ogrodnictwie i za każdym razem okazuje się, że już coś przeoczyłam, albo źle zrobiłam, albo zaraz właśnie wtopię jakiś plan.

Młody miał zapalenie uszu, więc wszystko stało odłogiem: ugór, postpozycje z hindi, kuchnia, porządki. Czytanie nie stanęło w miejscu, ale o tym w następnym poście, bo tu i tak jest groch z kapustą.

Latam, z miotłą, odkurzaczem, grabiami, mamo daj mi pić, nawożę cebulki, smażę naleśniki, myje mydłem potasowym donice, biegam za rowerem Lu, żeby wreszcie załapał jazdę na dwóch kołach, powtarzam hindi, klecę we łbie recenzje na maj, mamo przyszliśmy się bawić w ogrodzie, mamo zjeżdżalnia jest mokra, mamo poczytaj mi, mamo pograjmy w szachy.

Nie ja nie narzekam. Nie twierdzę, że mam źle. Mam cudownie. Należę do wybrańców losu. Tylko znów nie ogarniam tej kuwety. I wkurzam się, że coś ze mną samą jest nie tak. Spoglądam ukradkiem na innych i jakoś dają radę. A ja kurna nie pamiętam czy się rano uczesałam.