Łączna liczba wyświetleń

piątek, 30 listopada 2012

smutki zakupowe?....


Znów miałam maraton sklepowy. Nie, wcale nie dlatego, że kocham łazić po sklepach. Nienawidzę tego. Zwyczajnie musiałam nabyć zabawkę na urodziny Luckowego kolegi, przy okazji zaopatrzyć worek Mikołaja w jakiś drobiazg dla Lu i chciałam luknąć czy nie kupić czegoś po choinkę pozostałym domownikom. I nic. Nic mi się nie podoba. Nawet na misie z tegorocznej edycji Kup misia już nie czekam, chociaż oczywiście kupię misia, bo mamy z każdego roku po jednym. Jakoś nie podzielam zachwytów nad projektantami mody i ich super pomysłami. Celebryci zrobili misie dla celebrytów. Chociaż może pokoleniu monster coś tam takie mało przytulne pluszaki przypadną do gustu. Ja odpływam. Mówię ble. Skończy się na tym, że każdy w domu dostanie książkę, bo na szczęście jeszcze wydają wartościowe rzeczy. Chociaż coraz częściej na topie są również książki celebrytów, pełne nylonu, koronek ze sztucznej nitki i wypolerowanej głębi. Zwykle o tych dziełach jest głośno, są uwielbiane przez media, potem pakowane w złoty celofan z brokatową wstążką i lądują na dziale: „jedynie słuszne prezenty”. Omijam ten dział szerokim łukiem. Wybieram te ciche wydania, gdzie wystarczy na chwilę pochylić się nad kartą książki, żeby już wiedzieć, że to właśnie to. Przytulne, głaszczące serce i duszę słowa, wsparcie, otucha i radość lub smutek. W każdym razie emocje. I misie też powinny takie być, szczególnie te grudniowe. Nieodziane w nylon i koronki, które odbiją się głęboką raną na zziębniętej skórze, ale ciepłe, puchate, otulone w miękką wełenkę, bawełniane piżamki. Misie z sercem chcę. I wybieram książkę Kasdepke lub Beręsewicza, bo oni to ciepło mają, chociaż młodzi, popularni i na swój sposób nowocześni.

W następnej notce zapiszę, co mam na swojej długaśnej liście, w słynnej przechowalni Merlina. Postaram się zdradzić też co Lu dostanie pod choinkę.

Tymczasem oddam się poszukiwaniu butów dla Lu w normalnej cenie i robionych w Polsce, chciałabym też koc, koniecznie nie z Chin. Zasiądę, więc przed kompem, zagryzając domowej roboty panirem, który robię z mleka prosto od krowy. Korzystam, bo to za chwilę będzie już niemożliwe. Podejrzewam, że mleko też będzie z Chin.

poniedziałek, 19 listopada 2012

tytuł zobowiązuje a tu groch z kapustą....


Misz masz będzie w tym wpisie totalny, bo się nazbierało jak to u mnie bywa tematów, ale się ich na papier przelewać nie chciało. A właściwie na ekran komputera, bo papierowe notatki to robię już tylko w hindi, a to z prostego powodu, że nadal nie kumam jak to zrobić, żeby móc pisać w dewanagari na kompie.

Jak już wspomniałam w poprzedniej notce, moje recenzje książek dla dzieci się ukazały i w grudniu jeszcze też się pojawią na portalu, więc nie będzie ich na blogu. Postaram się na grudzień powybierać książeczki tematycznie związane ze świętami.

Właśnie. Święta. Mamy listopad a wszyscy już trąbią o świętach. Mój konsumpcjonizm usiłują pogłębić i tym samym pogorszyć mój stan wszelkie sklepy, reklamy, ulotki. Muszę mieć, muszę kupić, odmienić swoje życie, wnętrze, powłokę cielesną. Oczywiście walczę z tym bezskutecznie, bo i tak złapią mnie na kapcie w renifery. Uwielbiam wszelką tandetę w renifery. Kocham puszki na pierniki, bombki szklane, łańcuchy świetlne, kubeczki w mikołaje, Szaruka w czapce mikołajowej (a nie mam takiego kubeczka w domu, powinien być duży i z napisem wesołych świąt). Lubię w domu zapach pieczonych pierniczków. Właśnie dziś upiekła się pierwsza partia ciasteczek, a wczoraj dzielnie z mamą odstawiłyśmy aerobik nad michą ciasta.

Pierwsza partia ciasteczek piekła się w czasie, gdy ja kwestowałam na rzecz stowarzyszenia Koliber i łzy łykałam widząc jak ofiarni są ludzie. Po raz kolejny przekonałam się, że mam absolutną rację wierząc w dobroć ludzką. I było mi to potrzebne, bo zaczynałam sączyć jadem, zarażając się od internetowych krytyków „nie widziałem, nie oglądałem, ale jestem nieomylny i wiem, że mam rację, to okropne jest i do skasowania”. A ja omylna istotka, która kocha kicz, złą literaturę, renifery, łabędzie w złotych ramach, truskawki i bitą śmietanę wiem, że nawet jak się podoba mnie to może się nie podobać moim najbliższym. I jakoś tak nie umiem gnoić filmu czy książki jedynie, dlatego, że nie w moim guście, a już szczególnie nie umiem tego robić, jeśli znam film jedynie z opowiadań.

Pierniki zaczęły proces przygotowań do świąt, co wcale nie oznacza, że jestem na dobrej drodze do przygotowań. Nawet kierunku do drogi jeszcze nie znam. Podziwiam osoby, które już wiedzą, co kupić, mają plan. Ja nawet jak plan zrobię to zapewne go zgubię. Porządki lubię, ale mam wrażenie, że jeśli zacznę sprzątać teraz to w święta już nie poczuję zapachu świeżo umytych okien. Umyłam, więc próbnie szybę w kominku. I tkwię w zachwycie nad ekologicznym sposobem doprowadzenia jej do super przejrzystości. A umyłam ją popiołem z kominka. Lekko zwilżony ręcznik papierowy zanurzałam w wiaderku z popiołem i czyściłam szybę. Zlazło wszystko i jest idealna. Polecam.

Wytłumaczyłam też synowi, że oprócz tradycji związanych z wiarą są też tradycje świeckie. Telewizja ma tradycję taką, że zawsze w adwencie pojawia się „Szklana pułapka”, kolejne jej części prowadzą nas do świąt a dzień Wigilii możemy obejrzeć „Kevin sam w domu”, co oczywiście obiecałam Lucjanowi. Czas najwyższy, żeby poznał to dzieło. Mam jedynie nadzieję, że tradycja w tym roku dopisze i nic nie zmienią.

Nadal też prowadzimy kampanię przeciwko reklamom, bo mam dość słuchania, że najlepszy jest ten sok, te płatki, te zabawki, bo tak powiedziała pani w reklamie. Młody już kuma, ale wybiórczo.

Skończyłam w tym miesiącu dwie książki z zakupionego stosiku, obie były doskonałym wyborem i cieszę się, że znalazły u nas ciepły kąt.

Zapiski hinduskiej służącej, Baby Halder, Prószyński i S-ka, 2012

Prawdziwa opowieść bengalskiej kobiety. Opowieść o jej trudnym dzieciństwie bez matki, dorastaniu, małżeństwie, macierzyństwie, pracy. Jak każdego zadania w swoim życiu tak i zadaniu spisania swojej opowieści podjęła się z zaangażowaniem. To niesamowita historia, bardzo poruszająca. Gdzie kończy się granica cierpienia? Jak wiele można znieść? Poniżenia, głodu, porodów prawie bez lekarza, bicia, pracy ponad siły? Jak żyć, aby nie zapomnieć o człowieczeństwie? Baby pragnęła niewiele. Chciała być kochana przez rodziców, marzyła, żeby mieć matkę. Chciała dogadywać się z mężem, wykształcić dzieci. Jednak, aby spełnić, chociaż to ostatnie marzenie musiała przeciwstawić się odwiecznej tradycji, musiała przerwać pasmo przemocy, odejść od męża, znaleźć pracę i pomóc normalnie żyć swoim dzieciom. Nie było to łatwe. Ciągle pytano ją, dlaczego jest sama. Nie jest łatwo w Indiach samotnej kobiecie. Nawet, jeśli żyje uczciwie postrzegana jest jak kobieta lekkich obyczajów. Baby miała wiele szczęścia. Znalazła uczciwego pracodawcę, nauczyciela, który zobaczył w niej nie tylko doskonałą służącą, ale również kobietę o talencie literackim, kobietę, która umie i chce żyć godnie. Ktoś taki jak ona może być wzorem dla innych kobiet. Polecam, książkę czyta się szybko, ale zostawia w głowie wiele pytań a w sercu pełno emocji.
Kristin Kimball, Brudna robota. Zapiski o życiu na wsi, jedzeniu i miłości, Czarne, 2012
Trzydziestoletnia dziennikarka prowadziła beztroskie życie miejskie, kiedy poznała farmera- ekologa, zadurzyła się w nim i polubiła pracę na farmie. Nie było lekko, zwątpień cała masa, błędów jeszcze więcej, Każdy następny dzień w życiu bardziej wariacki od poprzedniego. Wszystko wpisane w rytm przyrody. Doskonała lektura, nie czytać bez dostępu do świeżych warzyw, bo żal się robi przy opisach posiłków. Bardzo prawdziwa opowieść. Również polecam.
Filmów obejrzałam tak wiele, że już nie jestem w stanie nawet tytułów spisać. Jedne lepsze, inne gorsze. Jednak wszystkie indyjskie. Dla odmiany wybieram się na najnowszego Bonda.
 


czwartek, 8 listopada 2012

Kiler

Napisałam do profesjonalnej firmy deratyzacyjno- dezynfekcyjno- coś tam. Napisałam zgodnie z prawdą, że mam...hm nietypowy problem i nietypowy dom, bo do sufitu nie sięgnę nawet z drabiny, a jeśli nawet takie długie drabiny są to ja i tak nigdy na nią nie wlezę, bo już na szóstym szczeblu odczuwam wysokogórskie dolegliwości. Pan oddzwonił następnego dnia skoro świt. Nie mam pojęcia czy z ciekawości czy kierowany odruchem empatii. W każdym razie w okolicach południa mogłam osobiście poznać kilera os. Okazał się być miłym, dystyngowanym, siwym panem o stanowczych i stanowczo skutecznych sposobach walki z latającym robactwem. Uśmiercił osy i zapewnił nam spokój. Jeszcze kilka dni słyszałam brzęczenie w rozkołatanej duszy, ale już panuje cisza. W nocy, kiedy wszyscy śpią jedyne dźwięki jakie do mnie docierają to tykanie zegarka i trzewia lodówki, która pracuje jakby notorycznie coś trawiła.
Jesień zupełnie mnie otępiła, jak każdego roku zresztą. Nienawidzę zimna. Nienawidzę ciemności o 16 i o 6 rano. Nienawidzę deszczu, mżawki, śniegu. Jak się ściemnia dostaję obłędu w oczach i muszę coś upiec, koniecznie z dziką ilością kalorii uwalić się na kanapie i czytać.
Kanapa- dzięki matce chrzestnej Lu mamy wypoczynek, a nie kanapę. Super wygodny, mieszczący całą rodzinę, nawet jak jedna osoba akurat drzemie w pozycji zupełnie horyzontalnej. Lu dodatkowo odkrył, że nasz wypoczynek ma schowek na koce i wpadł na iście szatański pomysł, że jak ktoś z nas umrze, to będziemy mogli go tam złożyć, zamiast do trumny i kwiaty będzie się wtedy składać koło wypoczynku i świeczki też można zapalić w domu. Bardzo praktyczne mam dziecko.